Szanowni Państwo!
Wiele wskazuje na to, że najwięcej nominalnie lewicowych posłów do Parlamentu Europejskiego i Sejmu ma szansę wprowadzić Koalicja Europejska kierowana przez liberalnego konserwatystę Grzegorza Schetynę. Zaś partie lewicowe per se na kryzysie publicznej oświaty i ochrony zdrowia czy na protestach osób niepełnosprawnych i pracowników sądów nie zyskują. Nawet coraz wyraźniejsza liberalizacja obyczajowa – przejawiająca się choćby stosunkiem do homoseksualizmu czy dopuszczalności przerywania ciąży – dokonuje się raczej z pominięciem, a nie dzięki lewicy. A do tego dodajmy jeszcze, że najpopularniejsza dziś samodzielna partia lewicowa, Wiosna Roberta Biedronia, jak ognia unika terminu „lewicowość” zamiast tego określając się mianem „progresywnej”.
Wydaje się, że to właśnie przedziwna niemoc polskiej lewicy jest kluczem do zrozumienia paradoksów naszej polityki. Lewica oddaje pole we wszystkich dziedzinach, w których toczy się polityczne boje: gospodarczej, społecznej i obyczajowej.
Ataki lewicy na rząd po ogłoszeniu tak zwanej „piątki Kaczyńskiego” wydają się niemrawe. Nie bez powodu. PiS po raz kolejny „zagarnęło” socjalne postulaty opozycji – i próbuje to obrócić na swoją korzyść. Badania sondażowe pokazują, że dwa najważniejsze dla Polaków tematy dyskusji to przyszłość systemu emerytalnego oraz stan publicznego systemu ochrony zdrowia. Jednocześnie rząd podbiera 20 miliardów złotych z odłożonych przez część Polaków środków w Otwartych Funduszach Emerytalnych. I lekką ręką wydaje jednorazowo 10 miliardów złotych na trzynastą emeryturę dla wszystkich emerytów i rencistów, niezależnie od ich potrzeb. Opozycja zaś solidarnie milczy, mimo że obok zamieszania wokół emerytur okazuje się, że większych pieniędzy na ochronę zdrowia – na której Polakom również zależy – także w najbliższym czasie nie będzie. Jeśli do tego dodamy informacje o przeciętnym wieku pracowników owej ochrony zdrowia, przekraczającym 50 lat, jeszcze lepiej dostrzeżemy ogrom kryzysu. Nic dziwnego, że po czterech latach budowania „Polski solidarnej” Polacy rekordowo dużo wydają na… prywatne ubezpieczenia zdrowotne.
Z podobnymi problemami co służba zdrowia mierzy się zresztą także oświata. Niedopłaceni i zaawansowani wiekowo nauczyciele protestują, uczniowie mają wolne, matury są zagrożone, ale prezes partii rządzącej o całej sprawie konsekwentnie milczy. Kiedy zaś Koalicja Europejska, czyli największa siła opozycyjna publicznie deklaruje, że kiedy wygra wybory, spełni postulaty płacowe strajkujących, spotyka się z lawiną krytyki ze strony… lewicy.
Pytany o to, co jest w nim lewicowego, były premier Marek Belka – reprezentujący SLD kandydat KE do Parlamentu Europejskiego – w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim mówi, że jego zdaniem państwo powinno prowadzić „aktywną politykę społeczną” i że jest… przeciwko podatkowi liniowemu. Jednocześnie twierdzi, że w Polsce to lewica jest stroną finansowo odpowiedzialną, natomiast prawica lubuje się w dokonywaniu transferów socjalnych.
„W Polsce od wielu lat jest tak, że jak lewica przychodzi do władzy, no względna lewica, to sprząta po rządach prawicy, wyprowadza na prostą gospodarkę, a potem przychodzi prawica i dyskontuje sukces. Tak było w 2005 roku i myślę, że tak samo było w 2015 roku” – mówi Belka. Z jego wypowiedzi wynika, że „względną lewicą” był też koalicyjny rząd PO–PSL.
Wypowiedź byłego szefa NBP wydaje się z pozoru ekscentryczna, ale z drugiej strony faktycznie najważniejsze pomysły, które wyrastały na lewicy płynnie przechodziły na prawą stronę. Postulaty ruchów miejskich, transfery socjalne, ukrócenie stosowania umów cywilno-prawnych zamiast tradycyjnych etatów, wydłużenie urlopów macierzyńskich, budowa żłobków i przedszkoli, walka ze smogiem, a nawet kwestia tolerancji wobec osób nieheteroseksualnych – wszystkie te kwestie zostały jedna po drugiej wyjęte lewicy przez PiS lub partię Grzegorza Schetyny.
Lewica przypomina pod tym względem nieporadnego uczniaka rodem z amerykańskich filmów, któremu silniejsi koledzy na przerwie lunchowej swobodnie wyciągają z pudełka kanapkę, jabłko, czipsy, a następnie pieniądze na colę i zostawiają z niczym.
„Najpierw PiS wyciągnęło lewicy jajka z koszyka, wprowadzając programy socjalne, a teraz liberałowie zrobili to samo, popierając strajk [nauczycieli – przyp. red.]”, mówi lewicowy publicysta Grzegorz Sroczyński w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. „Przez 30 lat polscy liberałowie traktowali strajki jako coś szkodliwego, co może zatopić budżet. Pstryk – i wszystko na odwrót. Mój kolega Wojtek Maziarski, publicysta wybitnie zasłużony w zwalczaniu wszelkich postulatów związkowych, teraz zbiera pieniądze dla strajkujących”.
Jaki los czeka w tej sytuacji nasze partie lewicowe? Jakiś czas temu socjolog Jan Sowa mówił, że jedyną drogą jest rezygnacja z tak zwanych postulatów obyczajowych, a więc pójście po władzę „na trupie kobiety”. „Jeśli kiedyś powstanie w Polsce jakaś «nowa lewica», która osiągnie sukces wyborczy”, mówił Sowa, „to wypączkuje raczej ze środowisk konserwatywnych niż miejskich środowisk liberalnych pod względem obyczajowym i lewicowych pod względem socjalnym”.
Innego zdania jest była członkini Partii Razem Agnieszka Dziemianowicz–Bąk. Choć nie tak dawno odeszła z Partii Razem, uznając jej strategię działania za skazaną na porażkę, dostrzega szansę dla partii lewicowych. Warunkiem jest jednak sukces – dowodzonej przez konserwatywnego liberała Schetynę – Koalicji Europejskiej.
„Jeżeli PiS wygra z dużą przewagą i będzie samodzielnie lub w koalicji tworzyło rząd, to lewicy będzie bardzo trudno. Powieli się obecny podział na zwolenników i przeciwników Kaczyńskiego, a lewica znajdzie się po środku, raz popierając rząd, a raz opozycję. Jeżeli dodamy wewnętrzne tarcia w obozie lewicy, otrzymamy nieciekawą perspektywę”, mówi Dziemianowicz-Bąk w rozmowie z Jakubem Bodzionym. Jeśli zaś wygra KE, ale jednocześnie nie będzie w stanie rządzić samodzielnie, to zdaniem naszej rozmówczyni dla lewicy pojawi się więcej wariantów – od roli „anty-PiS-owego bezpiecznika”, po wejście w koalicję za cenę realizacji postulatów lewicowych.
Dziemianowicz- Bąk nie bierze jednak pod uwagę jednego poważnego zagrożenia, o którym mówi Sroczyński. Tego mianowicie, że „jajka z lewicowego koszyczka” znów trafią do innych ugrupowań, a partie lewicowe pozostaną na marginesie.
Czy w polskiej polityce nadal wszystko będzie na opak – a postulaty lewicowe, prawicowe i liberalne nadal będą mieszały się w kociołkach dwóch tylko prawicowych ugrupowań. A być może to nasza normalność?
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”