Szanowni Państwo!
Polexit będzie czy go nie będzie? – oto najważniejsze pytanie kampanii wyborczej. Tak w każdym razie sugeruje wielu naszych polityków. Jako że, wedle sondaży, większość Polaków bezdyskusyjnie nie chce opuszczać Unii Europejskiej, na przód wysuwa się zupełnie inne pytanie:
Czego dziś chcemy od Unii Europejskiej?
Przez wiele lat odpowiedź na to pytanie była relatywnie prosta – funduszy strukturalnych i otwartych granic. To właśnie te dwa czynniki Polacy uznawali najczęściej za najważniejsze korzyści płynące z naszego członkostwa w UE. Najnowsze badania przeprowadzone na zlecenie think tanku European Council on Foreign Relations [ECFR] pokazują jednak, że pod tym względem w naszych opiniach zaszła dramatyczna zmiana.
Jak pisze Łukasz Pawłowski we wtorkowym felietonie omawiającym wyniki badań, „coraz więcej Polaków podaje w wątpliwość otwarcie granic, do niedawna uznawane za jedną najważniejszych korzyści z członkostwa w UE! I to nie tyle (albo nie tylko) ze strachu przed napływem «obcych», ale przede wszystkim z obawy przed odpływem «naszych»”. Obecnie połowa rodaków poparłaby prawny zakaz dłuższych wyjazdów zagranicznych, bo bardziej niż imigracji, obawia się wyludniania własnego kraju!
Podobne obawy podzielają obywatele innych państw. W pewnym sensie… słusznie. Jak mówił w niedawnym wywiadzie bułgarski politolog Iwan Krastew: „prognozy ONZ mówią, że do roku 2040 ludność mojego kraju skurczy się o prawie 30 proc. […] Od upadku komunizmu Łotwa straciła 27 proc. ludności, Litwa 22 proc. […] W wyniku kryzysu finansowego 2008/2009 do Europy Zachodniej przybyło więcej obywateli Europy Środkowo-Wschodniej niż [było] wszystkich uchodźców po wojnie w Syrii”.
Także druga ważna korzyść z członkostwa w UE, czyli fundusze europejskie siłą rzeczy wraz z rozwojem naszego państwa będą coraz mniejsze. A przez 15 lat od akcesji Polski i dziewięciu innych krajów Europy Środkowej przez Unię przeszła fala wstrząsów, które zawładnęły wyobraźnią Europejczyków. W tej sytuacji w wielu miejscach spada zaufanie do Unii, która pogrążona jest w kryzysie egzystencjalnym i nie bardzo wie, w jakim kierunku chce się zmienić. A właśnie „zmiany” oczekują dziś wyborcy, zaś obietnica zachowania status quo to najgorszy możliwy dziś przekaz polityczny, twierdzi Mark Leonard, dyrektor ECFR i jeden z autorów raportu o przedwyborczych oczekiwaniach Europejczyków. „Ludzie przemieszczają się w każdym z możliwych kierunków: z prawicy na lewicę, z lewicy na prawicę, z centrum w stronę skrajności. Są zmęczeni stanem obecnym i chcą czegoś zupełnie innego”.
O jaką jednak zmianę chodzi? Wielu komentatorów i polityków mówi, że odpowiedzią na europejskie kryzysy jest „więcej Europy”, inni – że receptą jest powrót do „Europy ojczyzn”. Ten podział nadaje dynamikę kampanii wyborczej także w naszym kraju.
Zacznijmy od pomysłu na „więcej Europy”. Czy kiedy pada wschodni mit Zachodu oraz zachodni mit Wschodu – o czym pisał w „Eurozine” Jarosław Kuisz z „Kultury Liberalnej ” – możemy przekonać obywateli do większego wpływu Brukseli na nasze państwa?
„Ja jestem realistką, dlatego chcę więcej Europy”, mówi Danuta Hübner, europosłanka i kandydatka Koalicji Europejskiej do Parlamentu Europejskiego, w rozmowie z Jakubem Bodzionym. „Na świecie pojawia się coraz więcej wyzwań, z którymi poszczególne państwa, nawet te największe i najsilniejsze, nie radzą sobie w pojedynkę. Jeżeli będziemy wspólnie szukać kompromisów i razem działać w tym samym kierunku, to poprawimy poczucie bezpieczeństwa Europejczyków. […] To jest w naszym interesie”. Dziś, przekonuje Hübner, instytucje unijne reagują zbyt wolno, bo spętane są nadmiernymi ograniczeniami, na przykład zasadą jednomyślności wymaganą do podejmowania wielu decyzji. Dlatego kandydatka KE popiera odchodzenie od niej na rzecz „normalnego” głosowania większościowego.
Przeciwnicy tego podejścia argumentują, że musi ono mieć skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych. Oto bowiem lekarstwem na kryzys Unii – spowodowany ich zdaniem nadmiernym rozrostem kompetencji instytucji unijnych – ma być… dalsze rozszerzanie kompetencji tychże instytucji.
„Nie mamy w Europie demokratycznego kryterium wybierania centralnej instytucji, która realizowałaby interesy wszystkich państw członkowskich. Dlatego trzeba się dogadywać, ucierać poglądy, a nie je narzucać. A dziś próbuje się je narzucać”, mówi kandydat PiS-u do Parlamentu Europejskiego Witold Waszczykowski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Były minister spraw zagranicznych domaga się zatem „powrotu do korzeni i normalności”, czyli „do wspólnego rynku i swobodnego przepływu towarów, ludzi, usług i kapitałów”. Odchodzeniu od zasady jednomyślności Waszczykowski – inaczej niż Hübner – jest oczywiście zdecydowanie przeciwny.
Problem w tym, że pomysły takie – nawet na pierwszy rzut oka – budzą poważne słabości. Po pierwsze – wyplątanie się z sieci tworzonych przez dekady europejskich regulacji jest dziś niezwykle trudne, o czym od kilku lat boleśnie przekonuje się Wielka Brytania.
Po drugie, o czym Brytyjczycy również mogą zaświadczyć, nie jest wcale pewne, że osłabienie kompetencji unijnych byłoby dla Polski korzystne. I nie chodzi jedynie o naszą pozycję w negocjacjach handlowych z takimi gigantami jak Stany Zjednoczone czy Chiny, ale także o relacje na Starym Kontynencie. Przecież zwiększenie kompetencji parlamentów narodowych obejmowałoby nie tylko polski Sejm, ale także władze niemieckie, francuskie, hiszpańskie czy włoskie.
Czy w takich warunkach walka o polskie interesy naprawdę będzie łatwiejsza?
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”