Robotniczy mikrokosmos i „Symfonia fabryki Ursus”
Dziś większość dawnych terenów Zakładów Przemysłu Ciągnikowego Ursus pozostaje w ruinie, a firma, która kiedyś zatrudniała prawie 20 tysięcy osób, obecnie mieści się w jednej hali. Film Jaśminy Wójcik to próba ożywienia gruzów i zgliszcz, zrealizowana dzięki osobom kiedyś zatrudnionym w fabryce. Poznajemy historie osób, które w zakładach spędziły kilkadziesiąt lat i z pasją opowiadają o Ursusie. Pracownicy wspominają swoją młodość: wspólne wyjazdy do Budapesztu i Pragi, letnie i zimowe kolonie dla dzieci, domy kultury, sobotnie imprezy zakładowe, opiekę lekarską, pełne wyżywienie. Te elementy pozwoliły stworzyć własną, unikalną i niemal samowystarczalną społeczność, dla której udział w procesie budowy ciągników był nie tyle przypadkowym zatrudnieniem, co kluczowym elementem życia.
Wójcik udowadnia, że po dekadach od ostatniej wizyty na produkcyjnej halach, dawne robotnice, inżynierowie, formierze, planiści i kierowcy wciąż pamiętają każdy detal, gest, ruch, który codziennie wykonywali, a reżyserka, w swoim artystycznym eksperymencie, pomaga im to wyrazić. Wspólnie odwiedzają dawne tereny fabryki, gdzie przy pomocy choreografów i ekspertów od emisji głosu pracownicy odtwarzają elementy swoich dawnych zajęć. Efektem jest niezwykła symfonia, w której rolę instrumentów pełnią zrekonstruowane odgłosy uderzających o siebie elementów przemysłowych hal, furkot silników, buchająca z odlewni para i miarowe wykuwanie kolejnych fragmentów blachy. Muzyka fabryki budzi swoje dzieci w postaci wyprodukowanych tam ciągników, czekających w szopach i garażach w całej Polsce. Dzięki tym dźwiękom maszyny wyruszają w podróż do Ursusa, w celu oddania hołdu nie tylko miejscu, ale jego, zapomnianym dzisiaj, robotnikom. Dziesiątki kierowców i maszyn, w rytm zakładowej symfonii, odgrywają niezwykłą przemysłową choreografię, w której pierwsze skrzypce gra ryk silników i buchająca z tłumików para, a wszystko oświetlone jest za pomocą świateł ciągników.
Film w reżyserii Wójcik w większym stopniu stanowi artystyczny performans niż faktograficzną relację o miejscu, którego już nie ma. Chcąc poznać historię monumentalnych zakładów, należy przed lub po seansie skorzystać z lektury uzupełniającej. Reżyserka nie opowiada bowiem o samej fabryce jako takiej, ale daje głos klasie robotniczej, która była chlubą minionego ustroju, a jej obecnym symbolem są wyburzone przez deweloperów pracownicze hale. Obraz abstrahuje od ówczesnej politycznej rzeczywistości, a skupia się na mikrokosmosie fabryki Ursus. To nostalgiczna opowieść o minionej młodości, w której jak mówi jednej z bohaterów „nawet jak było źle, to zawsze było dobrze”, a „mankamentów się nie zauważało”.
Pieskie życie w „Skateparku królów”
Miejsce odgrywa kluczową rolę również w chilijskim dokumencie „Skatepark królów” (w hiszpańskim oryginale jako „Los Reyes”, czyli po prostu „królowie”). Los Reyes to nazwa najstarszego skateparku w Chile, mieszczącego się w stolicy tego kraju, Santiago. W pierwotnym zamierzeniu twórcy dokumentu chcieli opowiedzieć o społeczności lokalnych skejtów, ale podczas pracy nad filmem Bettina Perut i Iván Osnovikoff spotkali się z oporem bohaterów przed występami przed kamerą. Twórcy zauważyli, że stałymi bywalcami miejsca nie są jednak tylko ludzie, lecz także dwa bezpańskie psy; można je uznać wręcz za prawdziwych królów parku, podczas gdy deskorolki i ich właściciele pozostają jedynie gośćmi na włościach. Czarny, biegający i obszczekujący każdego człowieka labrador oraz starszy, wiecznie żujący plastikową butelkę kundel mieszanej maści stają się zatem głównymi bohaterami tej historii. Chloa i Football (ich imiona poznajemy dopiero w napisach końcowych) wspólnie spędzają całe dnie i noce, kłócąc się o plastikowe butelki, z pasją obgryzając kamienie czy goniąc ulubioną piłkę tenisową. Długie, statyczne ujęcia, pokazują zwierzęta, które kryją się przed letnim skwarem na zacienionym skrawku trawy lub chronią się przed deszczem w prowizorycznych budach.
Ich interakcje z ludzkimi gośćmi polegają głównie na ich obszczekiwaniu i domaganiu się odrzucenia zgubionej na chwilę zabawki. Zdjęcia, ze względu na swoją dbałość o detale, przypominają czasem film przyrodniczy. Na zbliżeniach widzimy najdrobniejsze szczegóły psich nosów, łap, języków czy nawet owadów, które męczą „królów”. Narracją nie jest jednak głos Davida Attenborough czy Krystyny Czubówny, lecz luźne, często pozbawione wzajemnego związku, rozmowy skejtów, które oddają problemy nastolatków. Pozbawiony tła muzycznego film pozwala widzowi obserwować skrawki ludzkiego świata z pieskiej perspektywy. W dyskusjach przewijają się kłótnie z rodzicami, wagary, narzekania na nudę, brak pomysłu na przyszłość i problemy policją. Padają kluczowe pytania: jak poderwać dziewczynę, wyhodować i sprzedać marihuanę, czy też: kiedy wreszcie wyrwą się z blokowiska. Podczas 78-minutowego filmu ludzcy bywalcy parku, poza nielicznymi wyjątkami, pokazywani są zazwyczaj do wysokości kolan, a zlepek ich luźnych dialogów – obok śmiechów, dźwięków jazdy na deskach i odgłosów przyrody – tworzy dźwiękową narrację dla kadrów realizowanych ze zwierzęcej perspektywy. Obserwacja zwierząt, budzących na przemian śmiech i wzruszenie, za pomocą niesamowicie pomysłowych zdjęć, tworzy unikatowy obraz skrawków życia, wyróżniony przez jurorów festiwalu nagrodą za najlepsze zdjęcia.
Sąd nad ludobójstwem – „Proces Ratko Mladicia”
„Proces Ratko Mladicia” to opowieść o sądowej batalii, która doprowadziła do skazania „rzeźnika z Bałkanów” przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze na dożywotnią karę więzienia za zbrodnie wojenne i ludobójstwo. Mladic dowodził serbskimi wojskami podczas bałkańskiej wojny domowej, kierował oblężeniem Sarajewa, podczas którego zginęło 10 tysięcy osób, a także był odpowiedzialny za masakrę w Srebrnicy, gdzie zamordowanych zostało ponad 7 tysięcy muzułmańskich dzieci i mężczyzn. Film poprzez materiały archiwalne pokazuje historię upadku Jugosławii i śledzi losy brutalnego konfliktu. Archiwalia są jednak tylko dodatkiem, który obrazuje wagę rozstrzygających się na sądowej sali wydarzeń. Większa część dokumentu to świetny dramat sądowy, który trzyma widzów w napięciu, nawet jeżeli finał sprawy był wcześniej znany.
Unikatowe w tej historii jest pokazanie obu stron procesu na równych warunkach. Robert Miller i Henry Singer śledzą losy trwającego sześć lat procesu Mladicia od jego aresztowania w 2011 roku, po sądowe starcie prokuratorów i obrońców oskarżonego, który nie przyznawał się do winy. Kluczowe dla prawników było zebranie odpowiednich dowodów i świadków, którzy poprą określoną wersję wydarzeń oraz podważą narrację drugiej strony. Zadaniem prokuratury było połączenie zbrodni na terenie byłej Jugosławii z generałem, który nie pociągał za spust, ale dowodził wszystkimi oddziałami biorącymi udział w egzekucjach. Obrona, składająca się z oddanych sprawie adwokatów, przekonywała o niewinności Mladicia. Aby udowodnić swoje racje, rozmawiali oni z byłymi serbskimi żołnierzami i zwykłymi mieszkańcami, którzy do dzisiaj traktują generała jak bohatera i obrońcę narodu. Mladić przez swojego syna Darko, zaangażowanego w działania obrony, opisywany jest jako wymagający, ale kochający ojciec. Do dzisiaj w miejscowości, w której urodził się generał, co rok odbywają się ku jego czci uroczyste sianokosy i zawody sportowe, na których przemawia młody Mladić, przekazuje mieszkańcom pozdrowienia od zbrodniarza wojennego, a ci w odpowiedzi wiwatują. Relacje dawnych podwładnych generała (w tym jego osobistego kierowcy) pozwalają przedstawić pierwotne przyczyny niechęci na tle narodowym i religijnym, która doprowadziła do masowego mordu.
W filmie pojawia się również wątek sił ONZ, które stacjonowały wówczas w Bośni, ale pozostały bezczynne wobec zbrodni, co do dzisiaj uznawane jest za jedną z największych porażek tej organizacji. Obraz opowiada o próbie oddania sprawiedliwości – naprawienia tego błędu przez międzynarodowy sąd, będący częścią systemu Narodów Zjednoczonych. Pozostaje pytanie, czy nawet najsurowszy wyrok może przywrócić wiarę w sprawiedliwość po zbrodni, która do dzisiaj dzieli Bałkany.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wajda School.