W książce „Koniec pokoleń podległości” Jarosław Kuisz zwraca uwagę na to, że (mówiąc w ogromnym uproszczeniu – spragnionych szczegółów odsyłam do źródła) nie mamy w dzisiejszej Polsce języka, którym moglibyśmy porozumieć się z pokoleniem ludzi urodzonych po 1989 roku. Cały nasz kulturowy bagaż jest bowiem pełen tradycji, mitów, etosu walki i przetrwania, nieadekwatnych do wyzwań, wobec których stają współcześni dwudziesto-, trzydziestolatkowie.

[promobox_publikacja link=”https://www.motyleksiazkowe.pl/nauki-polityczne/35617-koniec-pokolen-podleglosci-9788394995072.html?search_query=kuisz&results=1″ txt1=”Biblioteka Kultury Liberalnej” txt2=”<strong>Jarosław Kuisz</strong><br>Koniec pokoleń podległości” txt3=”29,99 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/05/Kuisz_OKŁADKA_front2-351×600.jpg”]

Uważam tę tezę za słuszną i ważną, również z perspektywy mojego, o dekadę starszego pokolenia, czyli generacji, która bardzo mgliście przypomina sobie czołgi na ulicach w czasie stanu wojennego, ale całkiem dobrze pamięta transformację ustrojową, chociaż uczestniczyliśmy w niej bez prawa głosu. I być może to właśnie jest kwestią kluczową.

Wyborcza, chudsze portfele i religia w szkołach

Wybory 4 czerwca 1989 roku były bez wątpienia przełomowe. Piszę „bez wątpienia” dlatego, że niejednokrotnie zetknęłam się z twierdzeniami podważającymi tę tezę. Jak byśmy jednak nie próbowali lansować poglądów o tym, kto z kim i na czyją rzecz podzielił się władzą, fakty historyczne nie podlegają dyskusji. W Polsce zmienił się ustrój i zapoczątkowany został pochód w kierunku włączania naszej ojczyzny w ponadnarodowe struktury, mające zapewnić jej bezpieczeństwo oraz równowagę gospodarczą, społeczną i polityczną. Znaczenie tych zmian nie było dla wszystkich jasne, sumy ich konsekwencji w 1989 roku chyba nie dało się do końca przewidzieć. Zastanawiając się nad tym, co dla mnie było w transformacji najważniejsze, mogę przywołać kilka momentów.

Po pierwsze, pamiętam same wybory i gazetę, która zaczęła się przed nimi ukazywać. Jej tytuł do dziś nawiązuje do tamtego niezwykłego momentu w historii Polski, przypominając o kluczowej dla demokracji wartości, jaką jest wolność wyboru. Wspomnienie o tamtym głosowaniu, na które zabrali mnie rodzice, powraca przy każdych wyborach, chociaż nigdy później nie zdarzyło mi się, żeby odczuwane przeze mnie emocje były tak jednoznacznie pozytywne. Ważne było też poczucie, że wygraliśmy – rzadko w Polsce spotykane.

Ilustracja: Max Skorwider

Pamiętam portfele gwałtownie odchudzone przez denominację i niczym nieograniczoną ekspansję dzikiego, nieporadnego, ulicznego kapitalizmu: nagle można było kupić dobra wcześniej niedostępne, a papier toaletowy z obiektu marzeń przeistoczył się w najbardziej oczywisty artykuł pierwszej potrzeby.

Symbolem przemian gospodarczych pozostaną dla mnie gigantyczne bazary, takie jak ten na Stadionie Dziesięciolecia i na placu Defilad. Otworzyły one przed nami zupełnie nowe możliwości, budząc nieistniejące wcześniej potrzeby, zaspokajane dzięki dobrom nabywanym z łóżek polowych oraz tak zwanych szczęk. Na tamtym etapie życia, bardzo ważne były kasety z muzyką, a niektórzy z nas wreszcie mogli poczuć wspólnotę z zachodnim antykonsumpcjonizmem, który wcześniejszym generacjom musiał jawić się jako zjawisko raczej egzotyczne.

Jednym z najważniejszych i najbardziej dla mnie traumatycznych wydarzeń z okresu transformacji, pozostaje decyzja o wprowadzeniu lekcji religii do szkół. Z tego, co pamiętam, nowy przedmiot miał się pojawić po wakacjach i bardzo bałam się o to, jak moje koleżanki i koledzy zareagują na fakt, że nie chodzę na religię. Bałam się, bo pamiętałam drugą klasę podstawówki, kiedy jako jedyna dziewczynka nieidąca do pierwszej komunii, zostałam poddana presji na tyle dotkliwej, że trzeba było zmienić szkołę.

Tym razem zniosłam to doświadczenie całkiem dobrze, dzięki mojej mądrej mamie, która poradziła mi, żebym na pytanie „dlaczego nie chodzisz na religię?” odpowiadała, że jestem indyferentna religijnie. Podziałało i nawet zyskałam dodatkowy szacunek, który zresztą szybko przerodził się w zazdrość, bo ksiądz (zwany Batmanem) okazał się postacią wybitnie przemocową. Ale to jest temat na całkiem inny tekst.

Brak poczucia sprawczości

Pisząc to wszystko, zdaję sobie sprawę, że z moim doświadczeniem mogę zaledwie ślizgać się po powierzchni zdarzeń, odgrzebywać wspomnienia o świecie, który stworzył paździerzowe, byle jakie, ale kolorowe, choć kruche jak pumeks Puro Color, fundamenty naszej dzisiejszej rzeczywistości.

Jednak wspomnienie o tamtym dziwnym świecie, w którym kolekcjonowało się puszki po Fancie, jest dla mojego pokolenia szczególnie cenne. Budzi w nas nostalgię i poczucie, że byliśmy świadkami zasadniczej zmiany, czegoś naprawdę ważnego. 3 czerwca 1989 roku położyliśmy się spać w zupełnie innym kraju niż ten, w którym obudziliśmy się następnego dnia. Mogliśmy się tej zmianie przyglądać, chociaż nie mieliśmy jeszcze prawa, żeby o niej decydować.

Myślę sobie, że może właśnie to poczucie braku wpływu na wydarzenia było dla nas konstytutywne. To nie my głosowaliśmy w pierwszych częściowo wolnych wyborach i nie my dorabialiśmy się na brutalnym rynku szokowej neoliberalnej terapii gospodarczej. Mogliśmy natomiast ponosić konsekwencje.

Być może w tym braku poczucia sprawczości tkwi fundamentalna różnica między ostatnim „pokoleniem podległości” a następnymi generacjami. Nie chcę w żadnym razie twierdzić, że nie wypracowaliśmy własnej podmiotowości, że umiemy wyłącznie pogrążać się w niemożności. Byłoby to bolesną, niepotrzebną nieprawdą. Zwracam tylko uwagę na to, że jesteśmy, mam nadzieję, ostatnim pokoleniem, które przy każdych kolejnych wyborach, musi wybijać się na niepodległość, przezwyciężając w sobie inercję i poczucie, że możemy być co najwyżej świadkami, a nie twórcami historii.