Szanowni Państwo!

…i znów świętujemy osobno. W każdym razie nasi politycy.

Oto 30. rocznica wyborów z roku 1989 – bez wątpienia jednego z najważniejszych wydarzeń społecznych i politycznych w historii Polski – upływa w cieniu najbardziej bieżącej polityki. Liderzy partii rządzącej nie pojawią się na uroczystościach w Gdańsku. Zamiast tego, na zaproszenie – o ironio – „Solidarności” pojawią się w gdańskiej stoczni dzień wcześniej. Wezmą tam udział w konferencji naukowej z okazji… 40. rocznicy pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, czym zapewne zaskarbią sobie sympatię swoich najbardziej zagorzałych zwolenników.

Z kolei zwolennicy partii opozycyjnych po przegranych wyborach do Parlamentu Europejskiego zastanawiają się, czy podczas uroczystości rocznicowych pojawi się informacja o nowych planach politycznych Donalda Tuska, czy też – jak donosi tygodnik „Wprost” – przygotowany przez byłego premiera „plan polityczny, by wrócić jako lider opozycji, legł właśnie w gruzach”.

Wszystko to mogłoby wydawać się zaskakujące, gdyby nie fakt, że dokładnie to samo przeżywaliśmy kilka miesięcy temu przy okazji setnej (!) rocznicy odzyskania niepodległości. Dość przypomnieć, że zaledwie na mniej niż tydzień przed 11 listopada nie było wiadomo, gdzie i w jakim charakterze pojawiają się przedstawiciele najwyższych władz państwowych. Ostatecznie pojawili się na marszu niepodległości organizowanym od lat przez Młodzież Wszechpolską i inne środowiska narodowe. O wspólnym świętowaniu bez względu na barwy partyjne nie było w tej sytuacji mowy.

Ale to nie jest największy problem. Gorzej, że po całym roku obchodów trudno wskazać jakąkolwiek realną i względnie trwałą ich pozostałość. Nie było wielkiej politycznej debaty na ważny dziś temat. Nie padły żadne godne zapamiętania słowa ze strony ważnych dla Polaków instytucji – nie tylko politycznych, ale też społecznych czy religijnych. Nie stworzono też żadnego trwałego pomnika obchodów – bynajmniej nie tradycyjnego, ale w postaci jakiejś akcji społecznej czy projektu infrastrukturalnego. W przypadku 4 czerwca, choć na uroczystości wydano niemało, będzie zapewne podobnie.

To z jednej strony bardzo smutne. Sami bowiem podważamy opowieść, w którą chcemy wierzyć i do której chcielibyśmy przekonać innych wokół nas: opowieść o Polsce jako pierwszej kostce domina, która przewróciła kolejne – od Niemiec, przez Czechosłowację i Węgry, po Bułgarię i Rumunię. Oto jeden z wielu paradoksów targających dziś polską polityką: obóz rządzący, który ma na sztandarach walkę o dobre imię kraju, przekonuje, że Polska nie tylko 30 lat temu nie zaczęła procesu obalania komunizmu, ale że przez kolejne 30 lat sama nie potrafiła się spod wpływów „postkomunizmu” wyzwolić.

Kolejny paradoks polega na tym, że za rządów ugrupowania, które wielką wagę przywiązuje do historii, polskie społeczeństwo jest coraz bardziej z historii wypłukiwane. Skoro bowiem nie potrafimy znaleźć formuły obchodów święta niepodległości, skoro mamy problem z obchodami święta odzyskania niezależności, skoro – jak zapewne przekonamy się za kilka miesięcy – nie potrafią nas połączyć obchody 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, to na jakich wydarzeniach historycznych ma się opierać budowanie tożsamości młodych Polaków?

Wygląda na to, że – choć to XX wiek najmocniej odciska się na naszej tożsamości – nadal najbardziej będzie nas łączyć pamięć o… bitwie pod Grunwaldem, hołdzie pruskim czy powstaniu listopadowym.

30. rocznica wyborów 4 czerwca po raz kolejny odsłania też fakt, o którym na łamach „Kultury Liberalnej” piszemy od dawna – ramy naszej debaty politycznej wciąż wyznacza generacja uczestników (Kaczyński, Schetyna, Tusk) albo bezpośrednich spadkobierców (Morawiecki) tamtych wydarzeń.

„Dzisiejsza polityka w Polsce w wielkiej mierze wygląda na dogrywkę o schedę: o to, kto powie, że decydująco ukształtował Polskę po 1989 roku. To zasadnicze dziś źródło namiętności na scenie politycznej”, pisze Karolina Wigura. „Dogrywkę tę ustawia pokolenie, które weszło na scenę demokratycznej polskiej polityki wraz z przełomem 1989 roku, zatem jest już na tej scenie 30 lat. Zarówno w sensie symbolicznym, jak i realnym, do dziś odgrywa ono główną rolę w polskiej polityce, do swojej rozgrywki kooptując głównie osoby, które wykazują wobec niego posłuszeństwo”.

Jaką postawę wobec tak ustawionej dyskusji mogą zająć dzisiejsi dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatkowie, którzy tamte wydarzenia oglądali z perspektywy dziecka albo znają je wyłącznie z rodzinnych opowieści – o ile w rodzinie w ogóle się na ten temat mówiło.

„Dziś dobrze już widać, że młodsze pokolenie w Polsce zupełnie nie odnajduje się w starych narracjach albo przejmuje bezwiednie jedną ze zmitologizowanych wersji fundacyjnej opowieści – albo heroiczną, albo zdradziecką, wpadając w koleiny starych sporów”, twierdzi Rafał Wonicki. „Świętowanie 4 czerwca w tej sytuacji mogłoby stać się dla nowego pokolenia szansą na znalezienie własnego sposobu rozumienia tej ważnej symbolicznie dla III RP daty”. Tak się jednak, zdaniem Wonickiego, w najbliższym czasie nie stanie.
Dlaczego?

Zdaniem Katarzyny Kasi, specyfika doświadczeń równolatków czerwcowych wyborów oraz osób nieco starszych i młodszych polega na tym, że choć byli świadkami przełomowych w historii kraju wydarzeń, to uczestniczyli w nich bez prawa głosu. „Myślę sobie, że może właśnie to poczucie braku wpływu na wydarzenia było dla nas konstytutywne”, pisze Kasia. „To nie my głosowaliśmy w pierwszych częściowo wolnych wyborach i nie my dorabialiśmy się na brutalnym rynku szokowej neoliberalnej terapii gospodarczej. Mogliśmy natomiast ponosić konsekwencje. Istnieje możliwość, że w tym braku poczucia sprawczości tkwi fundamentalna różnica między ostatnim «pokoleniem podległości» a następnymi generacjami”.

Pytanie tylko, co z tej różnicy wynika. O tym pisze między innymi Michał Matlak, którego tekst opublikujemy już wkrótce jako środowy felieton.

Czy obecnie kolejne pokolenia nadal powinny wchodzić do dyskusji politycznej w drodze kooptacji, wyboru jednego z dostępnych stanowisk, czy starać się wywracać dotychczasowe podziały, czy też może przenieść dyskusję na zupełnie inne pole? Jeśli kolejne generacje mają zbudować lepszy kraj, lepiej by zamiast patrzeć w przeszłość, patrzyły w przyszłość, która dziś wygląda o wiele bardziej ponuro niż przed 30 laty o poranku 5 czerwca.

W takiej opowieści wybory czerwcowe stają się punktem wyjścia do budowy nowego, naszego państwa, które dziś staje wobec zupełnie innych wyzwań niż te sprzed trzech dekad. Z perspektywy trzaskających napięć w Unii Europejskiej, groźby kolejnego kryzysu gospodarczego, nowych zagrożeń ze strony Rosji czy potężnych zmian klimatycznych pytania o to, kto gdzie siedział i kto komu nie podał ręki przed trzema dekadami, wydają się śmiesznie nieistotne.

30 lat temu wybory 4 czerwca rozpoczęły proces budowy III RP, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ale na to, co z III RP stanie się w ciągu kolejnych 30 lat, nie powinny mieć większego wpływu. Ważne wydarzenia z najnowszej historii powinniśmy wreszcie zacząć odpowiednio czcić, a jednocześnie przestać nimi żyć.

* * *

Z okazji święta polecamy Państwu także zestaw tekstów, które dotyczą naszych wielkich kłopotów z obchodzeniem trzydziestolecia III RP. Zestaw otwiera artykuł „Koniec pokoleń podległości” Jarosława Kuisza. Następnie mamy rozmowy między innymi z Adamem „Łoną” Zielińskim, Pawłem „Pablopavo” Sołtysem, Rafałem Wosiem i Aleksandrem Smolarem oraz teksty Jakuba Bodzionego, Łukasza Bertrama i Izy Mrzygłód.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”