Bartosz Arłukowicz, chociaż kandydował do Parlamentu Europejskiego z drugiego miejsca na liście, swoim wynikiem pobił jedynkę Koalicji Europejskiej Bogusława Liberadzkiego oraz szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego i został obwołany jednym z największych zwycięzców tych wyborów. Jakie wnioski z jego kampanii powinna wyciągnąć opozycja?
Od drzwi do drzwi
W zeszłym roku symbolem tego, jak należy przekonywać do siebie wyborców, stała się Alexandria Ocasio-Cortez, której zdarte w toku kampanii buty trafiły na feministyczną wystawę, a ich właścicielka przebojem wdarła się do amerykańskiego Kongresu. Ścieżką młodej i charyzmatycznej demokratki podążył Bartosz Arłukowicz, który każdego dnia odwiedzał kolejne gminy, powiaty i miasta.
„Trzeba szanować wyborców i pokazać im prawdziwą kampanię. Mówić o tym, że się jest zmęczonym, wkurzonym, głodnym. A przede wszystkim trzeba z nimi rozmawiać i przekonywać” — podkreślał Arłukowicz. „Nawet z panem Stefanem, który podczas jednego ze spotkań wyborczych nazwał mnie komunistą. Tłumaczyłem mu, co udało mi się zrobić podczas pełnienia funkcji ministra: mówiłem o 200 tys. dzieci urodzonych dzięki programowi in vitro. Jeśli nie uda się przekonać pana Stefana, to może uda się z jego żoną albo szwagrem”.
Szpilka w każdym powiecie
Kampania Arłukowicza po mandat europosła przebiegała według dokładnego planu. Punktem wyjścia była mapa, a na niej zaznaczone nawet najmniejsze miejscowości okręgu. Cel był jasny: „przeskoczyć” jedynkę KE, Bogusława Liberadzkiego z SLD. Bartosz Arłukowicz na mapie wyborczej miał nie tylko Szczecin czy Koszalin, ale ównież miasteczka i wsie, na ogół popierające PiS — co, jeśli nie zapewniłoby mu zwycięstwa, przynajmniej mogłoby zmniejszyć skalę porażki.
Tuż po wyborach Magdalena Filiks, działaczka KOD-u, pisała na Facebooku: „Poszłam trzy miesiące temu do biura Bartka. Tam na wszystkich ścianach wisiały mapy i znaczniki i terminy. Ten widok zapierał dech w piersiach. Widziałam ten kalendarz. Znałam te terminy. To się wydawało niemożliwe”. Arłukowicz, znany z etyki pracy podczas poprzednich kampanii, po raz kolejny udowodnił, że biegu wyborczego nie wygrywa się zrywami, ale stabilnym i wysokim tempem. Ostatecznie 26 maja Arłukowiczowi udało się przekonać do siebie aż 239 893 obywateli, w tym zapewne przynajmniej kilku o poglądach bliskich wspomnianemu panu Stefanowi.
Arłukowicz udowodnił, że należy ostatecznie porzucić paradygmat wyższości moralnej i intelektualnej opozycji, który, pomimo kolejnych przegranych wyborów, kultywują niektórzy politycy. | Ignacy Klimont
Hashtag i mobilizacja
Kluczowym elementem kampanii Arłukowicza była bardzo wysoka mobilizacja na poziomie zarówno terenu, jak i w internecie. W oparciu o partyjną młodzieżówkę i lokalne struktury Platformy, stworzył grupę wolontariuszy sprawnie poruszających się po całym okręgu, a sam regularnie publikował zdjęcia z kolejnymi młodymi działaczami w sieci. „Bartek cały czas jest z nami, jest zaangażowany w to, co się dzieje, wszystko z nami konsultuje. Nie jest tak, że rzuca autorytarnie: «Zróbcie to»” — mówił w trakcie kampanii radny miejski z Szczecina. W sieci udało mu się rozpowszechnić hashtag #BartekTeam, wokół którego na Twitterze budowano oddolny ruch poparcia dla kandydata Koalicji Europejskiej. „Kim jesteśmy? Grupą, która wspiera Bartosza Arłukowicza w wyborach do PE, niezależnie od miejsca zamieszkania” – pisał jeden z użytkowników zaangażowanych w promocję Arłukowicza. To w polskiej polityce nowość i ciekawy przykład decentralizacji wyborczej w mediach społecznościowych. Pokazuje to, że zamiast budować zasięgi w oparciu o ogólne partyjne hasła, dużo skuteczniejsze może być ogniskowanie użytkowników wobec konkretnych polityków i ich sloganów. To osoba kandydata lepiej przyciąga wyborców, bo wydaje się im bliższy i bardziej autentyczny.
Wszystkie oczy na Bartka
Arłukowicz dużo zawdzięcza rozpoznawalności medialnej, którą podtrzymuje przez regularne uczestnictwo w ogólnopolskich programach publicystycznych. Wielokrotnie w trakcie kampanii komentował bieżące wydarzenia, jak choćby sprawę słynnej Matki Boskej z tęczą, którą skomentował słowami: „Cieszę się, że Pink Floyd jest rozwiązany, bo mieli płytę, na której też była tęcza”. Bogusław Liberadzki w mediach ogólnokrajowych w ogóle się nie pojawiał. To zdecydowany atut Arłukowicza, który pomógł mu zbudować wizerunek. Jego kampania była bardzo skuteczna, ale regularne zaproszenia do ogólnopolskich programów telewizyjnych napędzały ją dodatkowo, a komentowanie bieżących wydarzeń w prime time’ie to przywilej niewielu polityków.
„Kampania pokazała, że zabrakło takich działań, jak robił Bartosz Arłukowicz, Adam Jarubas czy Krzysztof Hetman. Nie było kandydatów, którzy wychodzą do ludzi, piszą newslettery, tworzą grupy poparcia jak #BartekTeam” — mówił już po wyborach Janusz Piechociński, polityk PSL-u, które dzisiaj dystansuje się od Koalicji Europejskiej. Świetny wynik Bartosza Arłukowicza przyciągnął uwagę mediów do tego stopnia, że niektórzy zaczęli pytać o jego… potencjalny start w wyborach prezydenckich.
Opozycja musi zejść na ziemię
Opozycja z kampanii Arłukowicza powinna wyciągnąć konkretne wnioski. Po raz kolejny potwierdziła się zasada, że, chociaż zdarte buty triumfu nie gwarantują, to na pewno do niego przybliżają. Trzeba jednak zedrzeć je mądrze — po pierwsze, rozpoznając w wyborcach Prawa i Sprawiedliwości równorzędnych partnerów do dyskusji, rozmawiając i nie uciekając od trudnych pytań. Arłukowicz udowodnił, że należy ostatecznie porzucić paradygmat wyższości moralnej i intelektualnej opozycji, który, pomimo kolejnych przegranych wyborów, kultywują niektórzy politycy. Bronisław Komorowski, już dzień po wyborach stwierdził, że: „jest charakterystyczne i warte przeanalizowania to, że PiS wygrywało w tych kręgach wyborczych, które nie płacą podatków”. Mało tego, Grzegorz Schetyna na Twitterze tłumaczył, że to ludność napływowa z Wrocławia i Dolnego Śląska zadecydowała o zwycięstwie Elżbiety Łukacijewskiej w gminie Cisna — jedynej na Podkarpaciu, w której wygrała KE. Dalej pokutuje więc utożsamianie elektoratu PiS-u z biedotą i deprecjonowanie wschodnich regionów. A to najprostsza droga do kolejnej wyborczej klęski.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: profil Bartosza Arłukowicza na FB.