Łukasz Pawłowski: Przed trzema tygodniami mieliśmy powódź, a teraz w Skierniewicach i wielu innych miastach zabrakło wody. Jak to możliwe?

Dariusz Graczyk: Powódź nie występowała na tym samym obszarze, na którym teraz brakuje wody. Polska jest dużym krajem i zdarza się, że prawie w tym samym czasie mamy do czynienia z różnymi skrajnymi zjawiskami.

Ale w tak krótkim odstępie czasu? Powódź, a trzy tygodnie później susza – to wydaje się niezrozumiałe.

DG: Nie w tym wypadku. Susza to konsekwencja deficytu opadów w ubiegłym roku i bardzo suchej tegorocznej wiosny. Mokry i chłodny maj tylko na krótko poprawił sytuację. Nawet intensywne opady na południowym wschodzie kraju, które spowodowały tam powódź, nie rozwiązują problemu wiosennej suszy w skali całego kraju.

Prezes przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjnego w Skierniewicach, Jacek Pełka, mówił niedawno tak: „Powoli musimy zacząć przyzwyczajać się, że woda to dobro luksusowe. U nas nie ma jeszcze tej świadomości, nie zawsze, gdy odkręcimy kran, będzie tak, że woda nam poleci”. Ma rację?

DG: Częściowo tak. Podczas upałów mogą nałożyć się na siebie niekorzystne zjawiska: mniejsza dostępność wody i zwiększone zużycie. Wysokie zużycie nie wynika jednak z zaspokajania podstawowych potrzeb, jak gotowanie czy higiena osobista, ale dodatkowych aktywności, jak chociażby podlewanie ogródka. Podlanie ogrodu, o powierzchni 300 metrów kwadratowych wymaga około 3 metrów sześciennych wody. To tyle, ile przeciętna osoba zużywa miesięcznie na cele bytowe! Większość osób decyduje się na podlewanie wieczorem, w tym samym czasie ujęcia wody i sieć wodociągowa nie są w stanie dostarczyć takiej ilości wody i woda przestaje docierać na przykład do wyższych kondygnacji budynków. A gdy susza się przedłuża, pojawiają się problemy z ujęciami wód korzystających z płytko położonych zasobów lub z wód powierzchniowych. Musimy zmienić nasz sposób myślenia o wodzie.

Podlanie ogródka, o powierzchni 300 metrów kwadratowych wymaga tyle wody, ile jeden człowiek zużywa w miesiąc?

Tak.

Jednorazowe?

Tak, jednorazowe, około 10 litrów na metr kwadratowy.

Podlanie ogrodu, o powierzchni 300 metrów kwadratowych wymaga około 3 metrów sześciennych wody. To tyle, ile przeciętna osoba zużywa miesięcznie na cele bytowe! | Dariusz Graczyk

Wspomnieliśmy o przygodnych czynnikach jak sucha wiosna i niskie opady. Coraz częściej czytam jednak, że niedobór wody jest trwały, a Polska ma tyle wody w przeliczeniu na mieszkańca co Egipt i jest pod tym względem na szarym końcu w Europie. Jak to jest możliwe?

Iwona Pińskwar: Nasze zasoby wodne są jednymi z najmniejszych w Europie, mniejsze mają tylko Malta i Cypr.

Naprawdę? A Grecja, Włochy, Hiszpania?

IP: Kraje Europy Zachodniej mają większe opady. Polska jest położona dalej od Atlantyku, więc masy powietrza znad Atlantyku docierają do nas rzadziej i są mniej wilgotne, co skutkuje mniejszymi opadami. Ale zasoby wodne to nie tylko opad. Liczy się także retencja, duże rzeki. W Hiszpanii opad jest mniejszy, ale mają dużą liczbę zbiorników retencyjnych, jedną z największych na świecie, zaś Włochy są zasobne w opady na północy kraju.

Ale my mamy przecież wiele rzek i jezior.

IP: Mamy trochę rzek i jezior, ale mała retencja bardzo zanikła. Dlatego należy położyć nacisk przede wszystkim na jej odtworzenie.

Mała retencja, czyli?

IP: Mówimy przede wszystkim o małych śródpolnych i śródleśnych oczkach wodnych. W pogoni za przystosowaniem jak największego obszaru pod uprawę i budownictwo takie zbiorniki były osuszane. A woda powinna jak najdłużej zostać w krajobrazie.

Osuszanie to jedno. Coś jeszcze zrobiliśmy źle?

IP: Problemem jest też nadmierna regulacja rzek. Jeżeli wyprostujemy koryto rzeki, to po pierwsze nie gromadzimy wody na danym obszarze, a po drugie – powodujemy jej bardzo szybki spływ.

To źle?

Jeżeli rzekę wyprostujemy, obwałujemy ją, zabierzemy jej tereny zalewowe, tam gdzie mogła się rozlewać, to siłą rzeczy wody będzie coraz mniej. Owszem, w czasie wielkiej powodzi chcemy wodę jak najszybciej odprowadzić, ale to jedynie przemieszczanie wody z jednego miejsca w drugie – powódź nie wystąpi w jednym miejscu, ale może wystąpić w dolnym biegu rzeki.

Dlatego w skali kraju powinniśmy odbudowywać małą retencję i dać rzekom możliwość rozlewania tam, gdzie to tylko możliwe. W Europie buduje się kanały ulgi, czyli dodatkowe boczne koryto rzeki, rewitalizuje się starorzecza – właśnie po to, by spłaszczać ewentualne fale powodziowe.

Ale przecież właśnie na to wydawaliśmy bardzo dużo pieniędzy. Regulacja rzek miała zapobiec wielkim powodziom, takim jak ta w 1997 roku.

DG: W tym wypadku nie chodzi tyle o regulację, co raczej o budowę zbiorników retencyjnych. Taki zbiornik działa dwukierunkowo – łagodzi skutki suszy i zmniejsza wysokość fali powodziowej. Właśnie takich zbiorników retencyjnych brakuje.

IP: Ale zabieranie rzekom naturalnych obszarów zalewowych też nie jest rozwiązaniem. Gdy woda rozlewa się na tereny niezamieszkałe, to nie ma strat, nie mówimy o powodzi, tylko o rozlewisku. Natomiast gdy powstają wały, ludzie mają poczucie bezpieczeństwa i zbliżają się z zabudowaniami do rzeki. Gdy dochodzi do przerwania wału, straty są ogromne.

Nie jesteśmy jednak ewenementem – w wielu innych państwach system rzek jest uregulowany nawet bardziej. Dlaczego u nas to problem?

DG: Istnieją różne tendencje. Niekiedy częściowo przywraca się rzeki do naturalnego stanu. W Stanach Zjednoczonych w przypadku niektórych rzek stwierdzono, że walki z nimi nie da się wygrać. Zamiast więc budować drogie systemy zabezpieczeń, z terenów zagrożonych zabiera się ludzi. A rzeka swobodnie płynie, nie wywołując szkód materialnych w okresie podwyższonych stanów.

Jeżeli rzekę wyprostujemy, obwałujemy ją, zabierzemy jej tereny zalewowe, tam gdzie mogła się rozlewać, to siłą rzeczy wody będzie coraz mniej. […] Dlatego w skali kraju powinniśmy odbudowywać małą retencję i dać rzekom możliwość rozlewania tam, gdzie to tylko możliwe. | Iwona Pińskwar

A u nas jest w tej chwili tak, że kiedy przychodzą duże opady, a z nimi duża fala wody, to albo trafia ona do dużych zbiorników retencyjnych, albo szybko spływa do Bałtyku, tak?

DG: Dokładnie tak. W roku 2017 na dużym obszarze mieliśmy opady powyżej normy – sytuacja korzystna dla magazynowania wody. Ale niestety, woda spłynęła rzekami do morza i rok później, kiedy było bardzo sucho, wody z poprzedniego roku starczyło właściwie tylko na sam początek wiosny. Później zaczęła się regularna susza i braki wody w dużej części kraju.

Czy na stan wód w Polsce widać wpływ zmian klimatycznych? Mamy mniej opadów?

IP: Jeśli porównamy sobie opady w latach 1961–1990, z latami 1991–2018 okazuje się, że sumy opadów na wielu stacjach są wyższe.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/06/18/areta-szpura-jak-uratowac-swiat-rozmowa/” txt1=”Przeczytaj również rozmowę z Areta Szpurą, autorką książki „Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety”” txt2=”Jedna para dżinsów to 10 000 litrów wody. Musimy się opamiętać” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/06/Źródło_MaxPixel-CC0-550×367.jpg”]

To na czym polega problem?

IP: Na rozkładzie. Opadów jest więcej w styczniu, lutym, marcu, ale nie są to śniegi, które zalegają i stopniowo zasilają wody gruntowe, tylko właśnie opady deszczu, które nie są zatrzymywane przez rośliny i małą retencję. A potem przychodzi kwiecień, który w ostatnich latach jest coraz bardziej suchy.
DG: Do tego dochodzi kolejny czynnik, czyli wzrost temperatury, co z kolei powoduje większe parowanie.

Proszę o jednoznaczną odpowiedź: widać już w Polsce zmianę klimatu?

DG: Jak najbardziej widać.

To kiedy będziemy mogli uprawiać winorośle i smażyć się na słońcu jak mieszkańcy Toskanii, bo niektórzy uważają, że tak właśnie będzie wkrótce wyglądała Polska.

DG: W związku z problemami z wodą nie jestem pewien, czy chcielibyśmy takiego klimatu. Nawet gdyby miały się u nas pojawić rośliny ciepłolubne, to nie będą miały szans przetrwać, właśnie ze względu na problemy z wodą. Musimy także pamiętać, że mimo ocieplenia w miesiącach zimowych nadal będą się pojawiać zimy według dzisiejszych standardów uważane za mroźne.

IP: Warto przy okazji zwrócić uwagę, jak bardzo zmieniła się powierzchnia zasiewów kukurydzy. Jeszcze w latach 80. było jej niewiele, teraz jest znacznie więcej, ale to roślina bardzo wymagająca pod względem wody.

Nie rozumiem – mamy mniej wody, a obsiewamy pola roślinami, które tej wody potrzebują dużo?

DG: Obsiewamy roślinami, które dobrze plonują w cieplejszym klimacie, ale ryzykujemy dużo, bo każda susza może te plony bardzo uszczuplić. W przyszłości bez nawadniania, wiele upraw będzie zagrożonych.
Kolejny czynnik, który niekiedy wymienia się jako mający wpływ na brak wody w Polsce, to przestarzały system energetyczny.

To problem nie tylko Polski. Elektrownie atomowe także potrzebują wody do chłodzenia. Na przykład w 2003 roku, kiedy przez Francję przeszła fala upałów, pojawiły się przerwy w dostawach energii elektrycznej. Zmniejszano moc niektórych elektrowni po to, żeby nie wypuszczać zbyt ciepłej wody w dużych ilościach do rzek. Podobna sytuacja miała miejsce w naszej elektrowni Kozienice w sierpniu 2015 roku.

Czy przejście na odnawialne źródła energii mogłoby pomóc?

DG: Częściowo tak, bo wiatraki i panele słoneczne nie potrzebują wody do chłodzenia. Ale niestety w czasie letnich upałów często mniejsze są też prędkości wiatru, co sprawia, że wiatraki nie mogą działać z pełną mocą. Tak było na przykład w Australii w 2018 roku. Warto jednak dywersyfikować sposoby pozyskiwania energii.

IP: Tym bardziej, że kolejne lata będą coraz cieplejsze i coraz bardziej słoneczne.

Trafiłem na informacje mówiące, że błędna polityka wodna ma też negatywny wpływ na stan Bałtyku. Pewnego dnia może zamienić się on w „Morze Martwe”.

DG: To przede wszystkim kwestia zanieczyszczeń. Oczyszczalnie ścieków powstają w Polsce masowo właściwie dopiero od początku lat 90. Dodatkowym problemem jest spływ nawozów bezpośrednio z terenów rolniczych do rzek, co powodowało, że w Bałtyku pojawiły się duże całkowicie martwe obszary.

IP: W ostatnich latach znacznie nasila się także ilość pestycydów w wodach, co wynika z tego, że wzrasta ich użycie, a wokół pól nie ma pasów buforowych.

To znaczy?

IP: Wokół pól powinny być pasy drzew lub innej roślinności, dzięki którym woda z pól nie spływałaby bezpośrednio do rzek. Zwłaszcza po dużych opadach, których intensywność w Polsce ulega zwiększeniu w związku ze zmianami klimatu.

Świetnie, sadźmy drzewa wokół pól. Ale kto dokładnie ma to zrobić?

IP: To problem w Polsce nieuregulowany.

Rolnik ma sam zalesiać swoją ziemię?

DG: Nie chodzi o zalesianie, ale tworzenie pasów trwałej roślinności. Gdyby sadził drzewa na swoim terenie, to oczywiście zmniejszyłoby jego plony, dlatego zapewne chciałby za to jakichś rekompensat. To skomplikowany problem.

Do kogo w takim razie zwracać się z apelem o interwencję? Sytuację mamy coraz bardziej dramatyczną, ale kto ma się nią zająć?

IP: Wszyscy się zajmują i problem polega na tym, że nie ma jednego ośrodka kontroli.

A czego powinniśmy oczekiwać?

DG: Na przykład programu budowy i odbudowy zbiorników małej retencji. Duże zbiorniki już powstają. Nie wszystkie problemy da się jednak rozwiązać wielkimi inwestycjami, chociaż każda władza je lubi, ponieważ można pojechać na duży obiekt, przeciąć wstęgę i jest się czymś pochwalić, nawet jeśli obiekt lub jego projekt zaczął powstawać za poprzednich rządów.

Nasze zasoby wodne są jednymi z najmniejszych w Europie, mniejsze mają tylko Malta i Cypr. | Iwona Pińskwar

Czy powinniśmy panikować? O smogu mówimy co roku i świadomość problemu coraz bardziej rośnie. A jak jest w przypadku wody? Zdarza się susza, a potem wszyscy o problemie zapominają?

DG: Właśnie tak to wygląda. Ludzie często nawet nie kojarzą wzrostu cen żywności z tym, co się działo z wodą w minionym roku. Jeśli obecny trend się utrzyma, to w przyszłości możemy mieć problemy prawie każdego lata.

Z dostępem do wody, cenami żywności, dostawami energii elektrycznej?

DG: To wszystko jest ze sobą powiązane. I warto ludzi o tym informować.

Zapytam więc jeszcze raz – państwo uważają, że ocieplenie klimatu w Polsce jest faktem, wbrew temu, co mówi część naszej klasy politycznej?

DG: To nie jest nasze przekonanie, to pokazują liczby – widzimy, jakie były temperatury wcześniej i jakie są obecnie.