Polska jest krajem, w którym jakiekolwiek próby hamowania wolnego wyboru spotykają się z ogromnym oporem. To niewątpliwie nasz uparty atut. Próby ograniczenia rozwoju prywatnego sektora w zdrowiu są więc bezcelowe. W końcu istniejący „nie-model” ochrony zdrowia w Polsce to charakterystyczna dla naszego kraju hybryda: trochę publiczna, trochę prywatna. Ale nie jest to działanie planowe, jak w Niemczech czy Szwecji, lecz niezbyt chciane dziecko braku konsekwencji w reformach i niedofinansowania.
To nie podział na prywatną i publiczną, ale na jakościową i mierną ochronę zdrowia ma znaczenie. W dyskusji o dostępie do ochrony zdrowia podstawowym pytaniem nie powinno być, kto jest właścicielem instytucji leczenia, bo to kwestia naszego wyboru w takim, a nie innym systemie. Znacznie ważniejsze jest pytanie, czy system ochrony zdrowia spełnia swoją funkcję. A z tym jest ciągle bardzo źle.
Polska jest krajem, w którym jakiekolwiek próby hamowania wolnego wyboru spotykają się z ogromnym oporem. To niewątpliwie nasz uparty atut. Próby ograniczenia rozwoju prywatnego sektora w zdrowiu są więc bezcelowe. | Stanisław Maksymowicz
Dryf prywatyzacyjny wymaga modelu
Niewątpliwie reformy systemu ochrony zdrowia w Polsce są niezbędne, żeby dryfujący model w końcu zakotwiczyć w bezpiecznym porcie, w którym będzie można załatać wszystkie dziury, zaokrętować niezbędnych specjalistów i wytyczyć jakiś sensowny kurs. Jaki? Nie ma sensu udawanie, że jako kraj jesteśmy na etapie budowy państwa socjalnego. I to mimo licznych politycznych projektów z „plusem” na końcu. Znakomitym dowodem na to jest właśnie nasze zdrowie – niedofinansowane, rozpasane tam, gdzie nie trzeba, bez kontroli wskaźników jakościowych, z kolejkami do podstawowych świadczeń. Polska medycyna to system nierówności społecznych, w którym bogatsi pacjenci są zdrowsi od biedniejszych. Gdy już dostrzeżemy ten fakt, można zacząć mówić o przekierowaniu tego prywatyzacyjnego dryfu zdrowia, by służył pacjentom.
I jest to możliwe. Przecież aktualnie składki zdrowotne nie są kierowane na „publiczną ochronę zdrowia”, a na konkretne świadczenia, realizowane przez ośrodki mające podpisany kontrakt z NFZ. Są to więc instytucje zarówno publiczne jak i prywatne. Trochę w tym przypadkowym status quo namieszała ustawa o sieci szpitali, wyraźnie faworyzująca szpitale i przychodnie publiczne. Ale w reakcji na nią jak grzyby po deszczu wyrosły prywatne ośrodki oferujące lepszy dostęp do nocnej opieki zdrowotnej. Na gruzach publicznych szpitali psychiatrycznych wyrastają kliniki prywatne. Otwierane są prywatne kierunki nauczania studentów medycyny. Przykłady lepszych i gorszych można mnożyć. Niekoniecznie są jednak wyznacznikiem złego trendu.
Czy nie jest więc kwestią czasu, gdy nasz system stanie się bardziej podobny do modelu niemieckiego – w większości prywatnych świadczeniodawców i publicznych płatników? Skoro państwo nie radzi sobie samodzielnie z ochroną zdrowia, może faktycznie należy oddać ją częściowo w ręce rynku, pod warunkiem jednak, że przez wzgląd na korzenie polskiego systemu i dobra pacjentów, płatnik pozostanie publiczny i koszty będą wydatkowane nie jedynie w oparciu o rachunek zysków i strat, a w oparciu o szeroką dostępność usług medycznych w zgodzie z polską konstytucją. Co bardziej wnikliwi czytelnicy od razu dopiszą sobie w tym miejscu instytucjonalne rozwiązanie tej układanki. Tak, konkurujące o pacjentów kasy chorych były dla Polski straconą szansą. Może to jest dobry moment, by je wprowadzić, tym razem jednak z solidnym finansowaniem i dobrą kontrolą wskaźników jakościowych?
Istniejący „nie-model” ochrony zdrowia w Polsce to charakterystyczna dla naszego kraju hybryda: trochę publiczna, trochę prywatna. Ale nie jest to działanie planowe, jak w Niemczech czy Szwecji, lecz niezbyt chciane dziecko braku konsekwencji w reformach i niedofinansowania. | Stanisław Maksymowicz
Jakość, dostępność i ewaluacja
Nawet jeśli to się nie uda, to dość płynnie przeszliśmy do postulatu, który jest szczepionką – koniecznością, jeśli w Polsce ma istnieć jakakolwiek ogólnodostępna ochrona zdrowia. Jakość, dostępność i ewaluacja. To trzy hasła, które powinny towarzyszyć każdemu, kto chce poprawić medycynę w naszym kraju.
Rozpocznijmy więc od jakości. Jej wskaźników w ochronie zdrowia jest wiele. W podstawowym rozumieniu to po prostu stopień, w jakim usługi zdrowotne poprawiają zdrowie pacjentów. Aby tak się stało, zgodnie z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia, medycyna musi być bezpieczna, oparta na najnowszej wiedzy i praktyce, świadczona na czas wymagany przebiegiem choroby, wydajna, czyli nie marnująca zasobów, sprawiedliwa i skoncentrowana na ludziach. Polska medycyna jest zróżnicowana pod tym kątem. Mamy wielu świetnych specjalistów, ale i ośrodki, które zasługują tylko na zamknięcie. Wysoka jakość miesza się z przeciętnością, zadowolenie pacjentów z traumatycznymi historiami.
Jedną z głównych przyczyn tej sytuacji jest brak analizy, monitorowania i zarządzania kwestią jakości. I dotyczy to zarówno obszarów tak zwanych twardych, jak efekty leczenia, oraz miękkich, jak doświadczenia w kontakcie z medycyną. Bardzo dobrze pokazuje to mierzone przez OECD doświadczenie pacjenta w relacji z lekarzem. Zarówno we wskaźniku „lekarz poświęcający wystarczająco dużo czasu na konsultację” (60 procent pozytywnych odpowiedzi dla Polski, przy średniej 83 procent), jak i „lekarz włączający pacjenta w proces decyzyjny dotyczący leczenia” (48 procent pozytywnych odpowiedzi dla Polski, przy średniej 82 procent), w każdym kolejnym raporcie „Health at glance” jesteśmy w czubku ogona, a wartości przy kolejnych pomiarach są coraz niższe.
Rozwiązanie trudnej sytuacji w ochronie zdrowia wymaga planowania i kontroli. Jednak bez odpowiedniego finansowania, działania te w najlepszym wypadku przekierują problemy z jednych obszarów do innych, nie przynosząc poprawy w całym systemie. Wzmogą natomiast prywatyzacyjny dryf, który nie służy zdrowiu, a poszczególnym interesom. | Stanisław Maksymowicz
Duże znaczenie ma więc nie tylko wysoki poziom zdolności klinicznych lekarzy, ale także ich profesjonalizm rozumiany jako całość, więc zarówno dbałość o dobry kontakt z pacjentem, jak i innymi pracownikami, i dbałość o siebie samego. Relacje te należy budować od podstaw, między innymi poprzez kursy komunikacji medycznej, których na polskich uczelniach jest jak na lekarstwo. A przecież nie tylko studentów, ale i będących już w systemie pracowników ochrony zdrowia należy ustawicznie szkolić. I to nie tylko z obsługi nowego sprzętu, ale także podstawowej czynności, którą każdy lekarz czy pielęgniarka wykonują na co dzień i o której niestety często zapominają – właściwej komunikacji. A ta może czynić cuda, zmniejszając istotnie liczbę błędów medycznych i źle postawionych diagnoz, poprawiając komfort i jakość życia pacjentów oraz skracając proces leczenia. Oczywiście z jakością związana jest konkurencyjność i nagroda. I to za dobre usługi medyczne należy płacić więcej, bo dzięki nim w efekcie dochodzi do oszczędności zasobów.
Bez drugiego elementu związanego oczywiście z jakością, czyli dostępności, nawet najlepsze usługi medyczne stają się domeną najbogatszych. Wzorowy pod kątem innowacyjności i wąsko pojętej jakości system amerykański, jest jednym z najbardziej niesprawiedliwych społecznie na świecie. Niestety na dostępność nie ma cudownego lekarstwa. Najlepszym dla nas jest wzrost finansowania kontraktowanych świadczeń i szkolenie większej liczby specjalistów, którzy będą chcieli w Polsce pracować (znów dzięki finansowaniu).
Kluczowy w całym tym procesie jest trzeci element, wspierający zarówno jakość, jak i dostępność, czyli ewaluacja, pozwalająca kontrolować, czy działania przyniosły zamierzone skutki. Przykładowo, musimy wiedzieć, czy w zakresie zmniejszenia wielokrotnych hospitalizacji w danej grupie pacjentów środki na badania zostały wydatkowane zgodnie z zapotrzebowaniem w wybranej populacji chorych lub czy wzrost finansowania w danym obszarze zwiększył dostępność świadczeń. Można pójść krok dalej i dzięki ewaluowaniu jakości świadczeń, regulować zarobki specjalistów i wysokość kontraktów. Ewaluacja pozwala również na ograniczanie koncentracji usług medycznych na danym obszarze i lepsze pokrycie terytorialne.
Rozwiązanie trudnej sytuacji w ochronie zdrowia wymaga więc planowania i kontroli. Jednak bez odpowiedniego finansowania działania te w najlepszym wypadku przekierują problemy z jednych obszarów w inne, nie przynosząc poprawy w całym systemie. Wzmogą natomiast prywatyzacyjny dryf, który nie służy zdrowiu, a poszczególnym interesom. Na taką umowę społeczną nikt zgody nie wyrazi.