„Wszyscy jesteśmy wytworem otoczenia, w którym przyszło nam żyć. Każdy z nas nosi mapę swojego życia. Mamy ją na skórze, w sposobie poruszania się, a nawet w tym, jak rośniemy i dojrzewamy” – mówi kartograf swojej córce Isabelli. To ona jest pierwszoosobową narratorką powieści „Dziewczynka z atramentu i gwiazd” pióra nagradzanej brytyjskiej pisarki Kiran Millwood Hargrave. Książkę wypuściło w kwietniu na polski rynek Wydawnictwo Literackie w przekładzie Marii Jaszczurowskiej.
Isabella i jej Ta, razem z kotem i kurą, mieszkają w Gromerze, wiosce położonej na niewielkiej wyspie. Według legendy Moya była kiedyś pływającym lądem, ale przed tysiącem lat ognisty demon Yote wyłonił się z dna morskiego, by zdobyć ją dla siebie. Przeszkodziła mu odważna Arinta, zawierając układ, który kosztował ją życie. Dzięki dziewczynie wyspa przetrwała – choć na stałe przytwierdzona przez demona do dna oceanu.
Na ratunek światu
Niektórzy mieszkańcy do dziś żyją tą opowieścią, pielęgnując wiarę w czasy, gdy Moya pełna była śpiewających ptaków, a położonych obok siebie osad nie oddzielały żadne granice. Tymczasem w Gromerze rządy sprawuje okrutny Gubernator Adori, odgradzając ją od reszty wyspy i negując doniesienia o tym, że na terenie Zapomnianych Ziem dzieje się coś niedobrego. Dopiero gdy zamordowana zostaje koleżanka z klasy jego córki, a ona sama ginie w dziwnych okolicznościach, Gubernator organizuje wyprawę poszukiwawczą i opuszcza wioskę.
W ekspedycji bierze także udział przebrana za swojego zmarłego brata bliźniaka Isabella – pomimo nienawiści do Adoriego przyjaźni się z Lupe, bierze zresztą na siebie winę za zniknięcie koleżanki i czuje się odpowiedzialna za jej odnalezienie. W przebraniu chłopca wyrusza w podróż w roli nawigatora. Przy okazji, tak jak jej rodzice przed laty, próbuje stworzyć mapę całej wyspy, bez pustych, niezbadanych miejsc. W głębi duszy Isabella marzy, żeby być jak mityczna Arinta – osiągnąć coś wielkiego, przeżyć przygodę i uratować świat.
„Dziewczynka z atramentu i gwiazd” to opowieść fantastyczna, ale oszczędnie czerpiąca z magicznych form i motywów. Opisywana kraina nie jest literacką wizją, tylko rzeczywistą Ziemią, ze znanymi nam kontynentami, choć o zmienionych bądź archaizowanych nazwach: Europą, Afrik czy Amriką. Sama Moya jest wyraźnie inspirowana Wyspami Kanaryjskimi, z ich rzeźbą terenu, fauną, florą i folklorem, a zamieszkujący to terytorium ludzie są postaciami praktycznie nieposiadającymi umiejętności magicznych. To, co sprawia, że opowieść nabiera baśniowego charakteru, to przede wszystkim wykorzystanie elementów mitycznych, pochodzących z różnych wierzeń i porządków. A także, co ciekawe, przyroda, która w subtelny sposób współgra z naszym wyobrażeniem tego, co niezwykłe. Pojawia się tu motyw przebudzonego po tysiącu lat wulkanu oraz dracena smocza, bardzo rzadkie drzewo naturalnie występujące tylko na Maderze i Wyspach Kanaryjskich, którego utleniająca się żywica ma czerwony kolor i zwana jest smoczą krwią. Choć w powieści rośliny te wspominane są rzadko i bez morfologicznych szczegółów, ich obecność, nawet dzięki samej nazwie, przyczynia się do budowania magicznej atmosfery. Draceny pełnią też zresztą istotną rolę w zakończeniu historii.
Mapa własnych marzeń i potrzeb
Ujmuje fakt, że choć w powieści bardzo wyczuwalny jest ów baśniowy klimat, to nie ma tu niepotrzebnego patosu – to, co metafizyczne, łączy się z tym, co racjonalne. Isabella często patrzy w gwiazdy i docenia ich piękno, jednak w przeciwieństwie do innych mieszkańców wioski nie próbuje wyczytać z nich przeznaczenia, lecz kierunek, wykorzystując niebo do szkicowania kolejnych map.
Oprócz równowagi między elementami niezwykłymi i prozaicznymi, dostrzec można w „Dziewczynce z atramentu i gwiazd” również dbałość o tradycję budowaną przez zbiorowość połączoną z kreowaniem własnej tożsamości. Isabella opuszcza wioskę wyposażona w mapy rodziców i opowieści o przodkach, którzy przybyli na wyspę z odległej Afrik. Wszystko to ma dla niej ogromne znaczenie zarówno emocjonalne, jak i praktyczne; a jednak w kluczowym momencie dziewczynka zmuszona jest skonfrontować się z przeszłością i oczekiwaniami wobec samej siebie – kreowanymi przez mity i historię własnej rodziny – i stworzyć własną mapę, a wraz z nią nowe marzenia i potrzeby.
Od samego początku „Dziewczynka z atramentu i gwiazd” imponująco rozpędza się fabularnie, ale też równie szybko potyka literacko. W Polsce wydawnictwo promuje książkę niejako równolegle z „Synem wiedźmy” Kelly Barnhill – i przy okazji także z recenzowaną już w „KL dzieciom” „Dziewczynką, która wypiła księżyc” tej samej autorki; w takim zestawieniu Kiran Millwood Hargrave przegrywa już na starcie. Autorka miała wiele wspaniałych, oryginalnych pomysłów, ale między poszczególnymi opisami akcji brak miejsca na oddech i budowanie świata przedstawionego. Jej powieści brakuje też stylistycznej lekkości, a dialogi nie zawsze brzmią naturalnie – przynajmniej w polskim tłumaczeniu. Mam wrażenie, że gdyby książka była nieco dłuższa, można by poświęcić więcej czasu poszczególnym bohaterom – każdy z nich jest ciekawy i złożony, daleki od schematycznych postaci z uproszczonych historii inspirowanych baśniami. A jednak opowieść prowadzona jest w taki sposób, że ostatecznie większości z nich brak głębi, zdają się spłyceni przez szybko następujące po sobie wydarzenia.
Zaskakujący finał
Nie zmienia to faktu, że powieść Millwood Hargrave pozostaje wartościową i angażującą lekturą. Oczarowuje już samą okładką – poetyckim tytułem i magiczną ilustracją – a kolejne rozdziały prowadzą do finału, który wzrusza i zaskakuje. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że wbrew czytelniczym oczekiwaniom, główna bohaterka i narratorka opowieści nie odgrywa tu kluczowej roli i to nie ona ostatecznie ratuje świat, choć jednocześnie bez jej udziału pokonanie demona oczywiście nie byłoby możliwe. Millwood Hargrave odważnie przełamuje więc schemat fantastyki dla młodzieży, w której jedno dziecko od samego początku prezentowane jest jako Wybraniec niejako skazany na zwycięstwo, a pozostałe postaci jedynie towarzyszą mu w tym trudnym zadaniu. W „Dziewczynce z atramentu i gwiazd” uwierzyć w siebie można nie tylko dzięki bezpośredniemu starciu z głównym antagonistą. Odkrycie tego, która z bohaterek jest tytułową „dziewczynką”, pozostawiam czytelnikowi.
Książka:
Kiran Millwood Hargrave, „Dziewczynka z atramentu i gwiazd”, przeł. Maria Jaszczurowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.