Premier Mateusz Morawiecki ogłosił triumfalnie, że cele Polski na szczyt Rady Europejskiej zostały osiągnięte, a minister Jarosław Gowin życzył przyszłym polskim premierom takiej skuteczności, jaką wykazał się obecny szef rządu. Rzekomym triumfem naszego kraju jest wybór niemieckiej minister obrony Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej.
Porażka rządu
Przez większą część negocjacji faworytem do objęcia stanowiska szefa Komisji Europejskiej pozostawał, dobrze znany w Polsce, socjalista Frans Timmermans, obecnie wiceprzewodniczący KE. Forsowana przez Niemcy kandydatura nie była jednak akceptowana przez wiele państw, szczególnie przez Włochy i kraje Grupy Wyszehradzkiej. Polska za wszelką cenę starała się nie dopuścić do tego, aby to Holender objął kluczowe stanowisko w UE i przez to straciła pole manewru w negocjacjach.
Skończyło się na tym, że zamiast kandydata popieranego przede wszystkim przez Niemcy i Angelę Merkel najwyższe stanowisko zajęła kandydatka popierana przez… Niemcy i Angelę Merkel. Mimo to wynik szczytu rząd i sprzyjające media przedstawiają w kategoriach wielkiego zwycięstwa. „Gazeta Polska Codziennie” na okładce informuje, że był to „Historyczny wybór na szefa KE”, a dodatkowo „sukces Polski”. Samuel Pereira z TVP Info pisze zaś o „chirurgicznej precyzji Morawieckiego”, co w kontekście (niejednokrotnie słusznych) zarzutów prawicy o zbyt duże wpływy Niemiec w UE brzmi co najmniej kuriozalnie. Wszak te same media, które uznawały zarówno Donalda Tuska, jak i Fransa Timmermansa za polityków „niemieckich”, dziś z entuzjazmem piszą o kandydatce prawdziwie niemieckiej, która karierę polityczną zawdzięcza w dużym stopniu bezpośrednio kanclerz Merkel.
Polska prawica dostała zbiorowej amnezji, hołubiąc wierną protegowaną Angeli Merkel, zwolenniczkę federalizacji Europy, która głosowała za wprowadzeniem małżeństw homoseksualnych w Niemczech. | Jakub Bodziony
Mimo to politycy PiS-u prześcigają się teraz w wyliczaniu zalet von der Leyen, posuwając się nawet do stwierdzenia, że to „nie Niemka, ale konserwatystka”. Rzeczywiście, ta kandydatura nie jest z perspektywy Polski całkowicie pozbawiona zalet, bo jako minister obrony von der Leyen aktywnie angażowała się na rzecz pogłębienia współpracy wojskowej w Europie. Wielokrotnie podkreślała zagrożenie, jakim jest Rosja, popierała wdrożenie inicjatywy PESCO oraz Europejskiego Funduszu Obronnego, który ma skoordynować unijne wydatki na obronność. Polska prawica dostała jednak zbiorowej amnezji, hołubiąc wierną protegowaną Angeli Merkel, zwolenniczkę federalizacji Europy, która głosowała za wprowadzeniem małżeństw homoseksualnych w Niemczech (sama kanclerz głosowała przeciw). Jeśli taki konserwatyzm popiera PiS, to na następnej Paradzie Równości powinien pojawić się prezes Kaczyński.
Ponadto Frans Timmermans, najprawdopodobniej pozostanie nemesis polskiego rządu, nadal będzie bowiem pierwszym wiceprzewodniczącym KE, odpowiedzialnym między innymi za praworządność. Sama von der Leyen aktywnie wspierała protesty w obronie niezależności polskiego sądownictwa, za co krytykował ją były szef MSZ Witold Waszyczkowski, który oskarżył ją o ingerencję w polskie sprawy.
Wynik szczytu nie jest więc sukcesem Grupy Wyszehradzkiej, o czym świadczą pozostałe nominacje na najważniejsze stanowiska w Unii. Na czele europejskiej dyplomacji stanie Hiszpan Josep Borrell, Francuzka Christine Lagarde obejmie stanowisko szefowej Europejskiego Banku Centralnego, a były premier Belgii Charles Michel zastąpi Donalda Tuska na miejscu Przewodniczącego Rady Europejskiej. A na dodatek przewodniczącym Parlamentu Europejskiego zostanie socjalista z Włoch, David Sassoli. Porażkę całej Europy Środkowej, w tym Polski, tylko częściowo zrekompensują ewentualna teka komisarza do sprw energii lub rolnictwa, którą może dostać Warszawa.
Sukces Macrona i Europy dwóch prędkości
Nominacja niemieckiej minister na najważniejsze stanowisko w UE jest jednak problematyczna nie tylko dla polskiego rządu. Postawienie na osobę, która pochodzi z najbardziej wpływowego kraju UE, wskazuje, na brak odwagi i wizji, który może odbić się czkawką. Rozkład przyszłych unijnych top jobs chwilowo wzmacnia państwa starej Europy, na czele z niemiecko-francuskim tandemem. Ale w dłuższej perspektywie może dodać siły oskarżeniom wobec Berlina i Paryża o instrumentalizację UE na rzecz swoich interesów i będzie sprzyjał antyunijnym nastrojom zarówno w naszym regionie, jak i południu Europy.
W interesie całej Wspólnoty byłby wybór co najmniej kilku kluczowych stanowisk UE spośród kandydatów niepochodzących z najsilniejszych państw. Finał europejskiej układanki o władzę w 15 lat po wielkim rozszerzeniu jest rozczarowujący i niekorzystny dla całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Do największych zwycięzców szczytu należy Emmanuel Macron. To francuski przywódca zaproponował kandydaturę von der Leyen, dzięki czemu udało mu się przeforsować swoją nominatkę w EBC, co pozwoli Francuzom, w znacznie większym niż dotychczas stopniu, wpływać na politykę strefy euro. Sukces Macrona wzmacnia również zwolenników Europy dwóch prędkości, czyli głębszej integracji w gronie chętnych państw UE. Pierwszym politykiem, który zaproponował tę koncepcję w kontekście kryzysu migracyjnego, był nie kto inny jak przyszły szef Rady Europejskiej Charles Michel. Możemy się zatem spodziewać dalszego politycznego i gospodarczego zbliżenia państw strefy euro, na czym straci Polska. Znamienne jest, że żadnego z kluczowych stanowisk nie wywalczył kraj spoza strefy euro, co po raz kolejny pokazuje, że nie da się obecnie być państwem decyzyjnym UE bez wspólnej waluty.
W interesie całej Wspólnoty byłby wybór co najmniej kilku kluczowych stanowisk UE spośród kandydatów niepochodzących z najsilniejszych państw. | Jakub Bodziony
Dodatkowy ciekawy element układanki to fakt, że von der Leyen będzie przewodniczącą o słabej pozycji, co budzi pytania o jej niezależność na tym stanowisku. Chociaż jeszcze niedawno mówiło się o niej jako o następczyni Merkel, to pomimo kilkunastu lat spędzonych w niemieckiej polityce, nie zdołała zbudować silnej pozycji w macierzystej CDU. Do jej sukcesów na stanowisku minister obrony należy zaliczyć pierwszy kompleksowy audyt Bundeswhery, który pokazał, w jak opłakanym stanie znajduje się niemiecka armia. Wątpliwości budzi jednak współpraca na masową skalę z korporacjami takimi jak McKinsey i Accenture, które na umowach z ministerstwem obrony zarobiły miliony euro. Sprawa obecnie badana jest przez niemiecki parlament, a w tle pojawiają się oskarżenia o korupcję i wyłudzanie publicznych pieniędzy. Z pewnością nie można przypisać jej winy za wieloletnie zaniedbania w resorcie obrony, ale w ciągu 5 lat na tym stanowisku, zdążyła zrazić do siebie znaczną część środowiska wojskowych i nie sprawiła, że braki w personelu, budżecie i sprzęcie Bundeswhery stały się mniej dotkliwe. Stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej jest więc dla niej wybawieniem od problemów w kraju.
Państwa członkowskie na przewodniczącą najważniejszego organu Unii Europejskiej mianowały technokratkę z marnym zapleczem politycznym. Z pewnością będzie to oznaczało wzmocnienie pozycji Rady Europejskiej wobec Komisji i marnym pocieszeniem jest to, że w efekcie z europejskiej sceny politycznej zniknie Jean-Claude Juncker. Ursula von der Leyen może okazać się sprawną administratorką, ale nie wydaje się odpowiednią liderką na czas kryzysów, z którymi zmaga się Unia.
Współpraca: Ignacy Klimont.