Podczas „odwilży”, która w Polsce zaczęła się na dobre wiosną roku 1955, Tadeusz Kroński, przyjaciel Kołakowskiego i Miłosza, był jednym z tych, co mogli odczuć ją najbardziej. Ale artykuły, jakie czujny „Tygrys” ogłaszał wtedy w warszawskich czasopismach, sprawiały przyjaciołom zawód. „To inni wypadli zza lian cenzury jak młodsze tygrysy, podczas kiedy on kroczył w ariergardzie i niemal osłaniał odwrót stalinowców”. Taktyka „Tygrysa” nie dawała Miłoszowi podstaw do optymizmu: „jeżeli jest tak wstrzemięźliwy, to znaczy, że za wcześnie i że nie rokuje «odwilży» na razie nic poza krótkotrwałym porywem”. Ale wstrzemięźliwość Krońskiego, Miłosz, podobnie jak Kołakowski, tłumaczył sobie i w inny sposób. „Tygrys może był sceptyczny, ale także wstydził się naśladować zręcznych, którzy dokonywali zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni i z dnia na dzień zaczynali głosić publicznie coś wręcz przeciwnego, niż głosili dotychczas”.

Odwilż w polskim życiu umysłowym i artystycznym, zwłaszcza w literaturze, krakowski krytyk ze szkoły Kazimierza Wyki, Ludwik Flaszen nazywał „porą smutną”; gwałtowne wolty „zręcznych” denerwowały go i przygnębiały. Już jesienią roku 1955 zapowiadał nadejście czasu „Wielkich Torsji”, które będą „spóźnioną reakcją na najrzeczywistszą rzeczywistość, odruchem moralnym post factum”. W pierwszą rocznicę Października 1956 Flaszen, „dysydent dysydencji”, „szalony recenzent” (jak sam siebie nazywał) twierdził, że w rozwoju polskiej duszy kulturalnej walka z przeżytkami „minionego okresu” równa się zeru. „Rewelacje – pozorne zresztą, choć praktycznie ważkie – krytyki «błędów i wypaczeń» przeżywają swój zmierzch. Pewnej pikanterii dodaje im tylko drażnienie zwierza, co zostawmy raczej dzieciom. Po okresie fascynacji nastąpiło znużenie”.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2017/02/28/jaroslaw-kuisz-recenzja-kolakowski-giedroyc-listy/” txt1=”Czytaj także recenzję” txt2=”„Listów 1957-2000” Jerzego Giedroycia i Leszka Kołakowskiego” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/07/kolakowski_giedroyc_IKONKA-550×367.jpg”]

Gorzkie wiersze i eseje; groźne, wydawałoby się, powieści; naszpikowane pikantnymi aluzjami dramaty, które klika lat wcześniej elektryzowałyby publiczność, wstrząsały sumieniami – nużyły Flaszena śmiertelnie. Wszystko to jest bardzo słuszne, mówił, ale intelektualnie… Intelektualnie w popaździernikowym piśmiennictwie nużyło go właściwie wszystko. Wszystko, z jednym wyjątkiem – filozoficznej publicystyki Kołakowskiego.

„Światopogląd i życie codzienne” – książka, którą udało się Kołakowskiemu ogłosić na początku roku 1957, zawierała teksty pisane między styczniem 1955 a czerwcem 1956. Autor miał, oczywiście, świadomość, że pod niektórymi względami uległy one anachronizacji – „nie tylko w rezultacie dalszych gwałtownych postępów niszczycielskiej pracy intelektualnej dokonywanej w tym czasie, ale głównie przez to, że ich pars destruens, krytyka szkodliwej tradycji, przeprowadzana była na ogół ze stanowiska reformistycznego, to znaczy z nadzieją na możliwość reformy czegoś, co do czego nie wiadomo, czy w ogóle może być zreformowane”. Pod tym względem Kołakowski traktował je jako próby reformy sprzed polskiego (i węgierskiego!) Wielkiego Kryzysu, który „zrewolucjonizował świadomość polityczną i filozoficzną w stopniu takim, na którym nadzieja przeobraża się w zwątpienie, ale jeszcze nie w beznadziejność”.

Obok owego „nie wiadomo” w odniesieniu do perspektyw reformizmu filozoficznego, drugim powodem usprawiedliwiającym, zdaniem Kołakowskiego, publikację zbioru był fakt, że nawet reformatorska i wstrzemięźliwa krytyka zachowała swoją rację bytu wobec pewnych zdegenerowanych form myślenia i działania, które w epoce Wielkiego Kryzysu nie uległy bynajmniej ostatecznej zagładzie i wykazują ciągle jadowitą żywotność.

W systematyczny sposób poddawał Kołakowski krytyce wszystkie formy myślenia marksistowskiego, które „wyniszczyły i wyjałowiły kulturotwórcze wartości tej doktryny oraz jej siłę inspiracyjną”. Była to krytyka „marksizmu instytucjonalnego” w jego najgorszym wydaniu – „marksizmu od brudnej roboty”, krytyka nihilistycznej i prymitywnej koncepcji walki filozoficznej; koszarowych koncepcji wychowania umysłowego; policyjnej teorii wolności; pogardy dla myślenia empirycznego; prostackiej interpretacji kultury – autor wyliczał inne jeszcze jej odmiany. Ważne miejsce w książce zajmował szkic „O słuszności zasady: cel uświęca środki” poświęcony krytyce takiej koncepcji moralności, która traktowana jest jako narzędzie wielkiej historii.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2014/10/28/recenzja-jezus-osmieszony-leszek-kolakowski/” txt1=”Czytaj także recenzję książki” txt2=”„Jezus ośmieszony” Leszka Kołakowskiego” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/07/kolakowski_jezus-osmieszony_okladka-550×365.jpg”]

Za najwybitniejszą postać w gronie polskich badaczy zajmujących się zjawiskami moralnymi Kołakowski uznawał profesor Marię Ossowską, której wykładów na Uniwersytecie Łódzkim słuchał od początku swoich lat studenckich. Ossowska była dla niego nie tylko wzorem niezależnego naukowca, ale też prawdziwym autorytetem moralnym, a więc osobą, czyja obecność „ciąży niemile tym, którzy choćby nie wiem jak oszukiwali własne sumienie, wiedzą przecież, że ze świństwa żyją”. Kołakowski dobrze pamiętał, że na jego egzemplarzu pierwszej wydanej po wojnie książki Ossowskiej „Podstawy nauki o moralności” widnieje dedykacja „w postaci ostrzegawczego życzenia, aby podstawy moralności (nie zaś podstawy nauki o moralności) autorki i właściciela nie znalazły się w kolizji”. Jakkolwiek w latach stalinowskich, z winy Kołakowskiego do takiej kolizji doszło, sprawca nie unikał pełnej za nią odpowiedzialności, a skutki, jakie spowodowała, choć nie całkiem odwracalne i do naprawienia, zostały mu wielkodusznie wybaczone.

Po śmierci swojej nauczycielki Kołakowski napisał, że teoretyczny sceptycyzm i relatywizm moralny potrafiła ona łączyć z praktyczną umiejętnością odróżniania dobra od zła. Postawie Marii Ossowskiej, w nauce i w życiu codziennym, rozważania „O słuszności zasady: cel uświęca środki” wiele zawdzięczają. Ten bardzo osobisty szkic jest próbą przewartościowania hasła moralnego, które w powszechnej opinii uchodzi „za esencję cynizmu, niegodziwości oraz wszelkich postaw antyludzkich”, i które w połowie lat pięćdziesiątych musiało kojarzyć się jednoznacznie z ogromem zbrodni popełnionych przez komunistów w imię rzekomej konieczności historycznej.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2013/05/07/szacki-smolar-mencwel-niecikowski-gdula-kasia-gromadzki-czy-leszek-kolakowski-moze-byc-zbawiony-spor-pokolen/” txt1=”Czytaj także zapis debaty z udziałem Szackiego, Smolara, Mencwela, Niecikowskiego, Gduli, Kasi i Gromadzkiego” txt2=”Czy Leszek Kołakowski może być zbawiony? Spór pokoleń” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/07/Leszek_Kolakowski_1971-550×368.jpg”]

Zdaniem Kołakowskiego, w odniesieniu do praktyki ruchu komunistycznego złowroga maksyma: cel uświęca środki, daje się zaakceptować, a nawet uzyskuje „blask humanistyczny”, wyłącznie przy jednoczesnym spełnieniu dwóch warunków. Po pierwsze, pojęcie komunizmu jako celu działania nie może obejmować tylko „władzy” i „produkcji”, nie może być pojęciem o treści jedynie politycznej i ekonomicznej. Trzeba je poszerzyć, wzbogacić o dobra duchowe, o wszystkie ludzkie wartości intelektualne i moralne, które godne są tego, by uchodziły za cel sam w sobie. Po drugie, pojęcie komunizmu jako celu nie może zakładać bezwzględnego podporządkowania wszystkich spraw teraźniejszych – przyszłości „ledwo widocznej dla wzroku najbystrzejszych”.

„Czujna pamięć o tym, że komunizm nie jest tylko celem przyszłości, ale również celem każdego dnia i że obejmuje, zarówno jako cel przyszłości i jako cel dzisiejszy, nie tylko komunistyczne stosunki własności, ale i wszystkie inne wartości samodzielne życia – wyłącza od budownictwa nowego społeczeństwa wszelkie środki z tak pojętym «celem» niezgodne. […] W tym i tylko w tym sensie zasada, iż cel uświęca środki, zachowuje swój pełny walor”.

Na początku roku 1956, kiedy pisał przytoczone zdania, Kołakowski na dobrą sprawę nie miał już z „komunizmem” nic wspólnego i choć pojęcia tego jeszcze używał, to w tak szerokim znaczeniu, że stawało się ono „pojęciem bez granic”, zbytecznym w gruncie rzeczy pseudonimem, zrozumiałym co najwyżej jako przykry serwitut werbalny wynikający z przynależności partyjnej. Myślący samodzielnie czytelnik mógł bez trudu zauważyć, że „celem”, o jaki Kołakowskiemu chodzi, nie jest żaden „komunizm”, tylko – po prostu – życie społeczne przyswajane przez ludzi jako sensowne, stwarzające im perspektywy i dające nadzieję.

O takim właśnie życiu, w charakterystycznym dla siebie stylu, pisał autor w zakończeniu szkicu: „Trzeba mieć przed oczyma horyzont, który wyznacza drogi, ale również świadomość, że nie ma miejsca, które byłoby horyzontem; podobnie jak nie można żyć w dniu, który byłby dniem jutrzejszym, a nie dzisiejszym, chociaż każdy dzisiejszy dzień jest przygotowaniem dla jutrzejszego; podobnie jak to, czego się spodziewamy, przestaje być nadzieją, skoro dochodzi do skutku. W ten sposób «cel uświęca środki»: dzień jutrzejszy uświęca dzisiejszy dzień jako jego nadzieję, ale dzisiejszy dzień staje się nocą, jeśli nie jest celem dla siebie, to znaczy horyzontem drogi już przebytej, to znaczy wygaśnięciem nadziei wczorajszej, żyjącej w pamięci – przez jej spełnienie”.

„Albowiem «sens życia» i «cel życia» oznaczają to samo” – takie oto zdanie pojawiło się z kolei na początku najważniejszego, tytułowego eseju książki „Światopogląd i życie codzienne”. Esej ten pisał Kołakowski w czerwcu roku 1956, kiedy coraz więcej ludzi, przełamując strach przed władzą, otwarcie przyznawało, że życie w Polsce, rządzonej przez komunistów w taki sposób, jak przez ostatnie lata, nie daje poczucia sensu – jest nie do zniesienia.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2016/05/31/jaroslaw-kuisz-recenzja-jan-tokarski-obecnosc-zla-kolakowski/” txt1=”Czytaj także recenzję książki” txt2=”Jana Tokarskiego „Obecność zła. O filozofii Leszka Kołakowskiego” ” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/07/Kuisz_Jan-Tokarski_Obecnosc-zla_IKONKA-550×368.jpg”]

Pytanie o „sens życia” to dla Kołakowskiego „utajony nerw filozofii”, rdzenne jej tworzywo. Nie jest to pytanie o „sens istnienia w ogóle”, czy „sens istnienia ludzkości”, ale pytanie o sens życia jednostkowego. Życia twojego i mojego. „Rewizji życia, a nie rewizji stosunku świadomego do życia” nie można dokonać samym wysiłkiem intelektualnym, na drodze spekulacji teoretycznych. Tak stawiając sprawę Kołakowski po raz kolejny zdradzał swoją niechęć do „filozofii nieinterwencji”, filozofii akademickiej, oderwanej od życia codziennego (niechęć tę z pewnością podtrzymywał w nim Tadeusz Kroński, którego, jak zapewniali przyjaciele, nudziło i męczyło wszystko, „w czym nie udało się znaleźć podniet do praktycznego stosunku do świata”).

Pytanie o sens życia najczęściej pojawia się w epokach schyłkowych i czasach przeczuwanego przełomu. „O sens życia nie pyta nikt, kto nie odczuwa potrzeby jego zmiany”. Jest to więc pytanie „niebezpieczne dla wszystkich, którzy znaleźli rację istnienia w kontynuacji stanu teraźniejszego, […] nieznośne dla biurokratów i konserwatystów”. Wyjątkowo groźne dla przywódców partyjnych zapewniających, że władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy.

Kołakowski zastanawia się, czy można w sposób obiektywny ustalić, że pewien cel życia jest lepszy sam w sobie niż inny, i bardziej godny wyboru. Pyta, dlaczego poszukiwanie i odnajdywanie sensu udaje się jednym lepiej, innym gorzej, a niektórym nie udaje się wcale. Przeciwstawiając biografie ludzi, dla których liczy się tylko jeden cel, jedno zadanie, jedna wartość godna akceptacji dla niej samej – „żywotom rozproszonym, wielostronnie poszukującym”, dochodzi do wniosku, że te drugie są bardziej zgodne z naturalnymi skłonnościami człowieka oraz doświadczeniem historii.

Wybór celu (sensu) życia dokonuje się w ramach dwóch postaw, dwóch odmiennych orientacji życiowych. Dla pierwszej, pełnej lęku przed niepoznanym, najważniejsza jest stabilność, brak ryzyka, „jednostajność utrwalona w powtarzanych rytmach”. Druga, przeciwnie, nastawiona jest na zmienność, nieprzewidywalność, „oczekiwanie tego, co nieoczekiwane”. Orientacja pierwsza wydaje się mniej upowszechniona. Większość społeczeństwa stanowią ludzie, którym „zamknięty i wyziębły świat codzienności tak samo reproduktywnej, przytępionej w reakcjach i przerażonej każdą niespodzianką przedstawia się jako ideał ponętny i pełen uroków, a życie otwarte jako otchłań wężowej pokusy”.

Kołakowski przyznaje, że poczucie sensu życia może być odnalezione również w samej trwałości jego warunków, i nie musi być wtedy gorsze niż inne, wyraża jednak przekonanie, że jest ono „uboższe, zawsze mniej intensywne i zawsze mniej twórcze w wynikach niż poczucie sensu przeżywanego jako stale tymczasowe, stale wystawione na krytykę ze strony nowych wartości, stale dostępne negacji”.

Przeciwieństwo – czytamy dalej u Kołakowskiego – między tendencją do utrwalania i afirmacji stanu teraźniejszego a duchem negacji i krytyki „przedstawia się jako manifestacja uniwersalnego antagonizmu”, który działa w każdej sferze życia społecznego i w każdej epoce, a więc również „na gruncie warunków życia socjalistycznego”. O poszukiwaniu jego utraconego sensu poprzez próby powrotu do podstępnie nadużytych socjalistycznych postaw i wartości, Kołakowski nie mógł ze względu na cenzurę pisać otwarcie bez żadnych niedomówień. Mimo to, jego publicystyka filozoficzna budziła spontaniczne zrozumienie. Wszystkie ogólniejsze z konieczności formuły, wszystkie miejsca niedookreślone czytelnik anno 1956 mógł tam bez trudu wypełnić znanym z doświadczenia konkretem.

Polskie życie codzienne toczyło się w państwie niesuwerennym pod ciągłą groźbą, że oczekiwania rządzonych wobec tych, co rządzą z obcego nadania, staną się zbyt odważne, „pójdą za daleko”, doprowadzając do nieuchronnego nieszczęścia – militarnej interwencji suwerena.

„Cała sztuka, którą łatwiej zalecać niż praktykować – pisał Kołakowski – polega jednak na tym, aby pochopnie i bez namysłu nie uznawać czegokolwiek za nieuchronne. Przesadny optymizm co do możliwości wpływania na swój los grozi zawsze dotkliwszą klęską w wypadku zawodu, dobrowolne rezygnacje grożą zaprzepaszczeniem sposobności realnych; między awanturnictwem beztroskim i naiwnym, zagrożonym rychłą porażką, a eskapizmem zatrwożonym i niepewnym trudne jest wyznaczenie linii racjonalnej odwagi…”.

Rozwiązywanie dylematu „wejdą, czy nie wejdą”, wyznaczanie „linii racjonalnej odwagi” zajmować nam miało w Polsce tyle jeszcze czasu, ile wynosi wiek chrystusowy – trzydzieści trzy lata! Ale szkic Kołakowskiego „Światopogląd i życie codzienne” już w roku 1956 daleko wykraczał poza ten horyzont. Dla ludzi „wszechstronnie poszukujących”, nie lękających się nowego, „życie przejrzyście przewidywalne, dostrzegane w nieodwracalności swoich perspektyw przyszłych staje się smutne również wtedy, kiedy jest zabezpieczone od wielkich nieszczęść”, kiedy społeczna większość gotowa jest akceptować je bez sprzeciwu jako zadowalające. Poczucie bezsensu takiego życia łatwo rodzi zniechęcenie, fatalizm („tak już będzie zawsze…”), a w końcu rozpacz, stan psychiczny szczególnie groźny moralnie, bo „lekarstwem na rozpacz jest cynizm” i pogarda dla życia w ogóle.

Kołakowski zauważa, że pogodzenie się z rzeczywistością przez rezygnację moralną przywraca niekiedy poczucie sensu życia, zawsze jednak „w sposób sztuczny i oszukańczy, ziejący odczuwalnym fałszem”. „Programowa pogarda życia nie jest postawą człowieka wolnego” – oto przedostatnie zdanie jego eseju. Ostatnie mówi, że pogarda życia jest obrazą intelektu.

W prawdziwym odzyskaniu poczucia sensu życia może pomóc intelektualna interwencja, ale nie będzie ona skuteczna bez odwołania się do źródeł „jakiejś inspiracji żywotnej a spontanicznej, utajonej wewnątrz ludzkiej postawy”.

 

Fragment biografii „Kołakowski. Czytanie świata”, przygotowywanej dla wydawnictwa ZNAK. Pominięte zostały przypisy.