„Sztuka powieści” – zbiór wywiadów z osobami tworzącymi wybitną literaturę, które były publikowane na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat w „The Paris Review” (magazynie literackim ukazującym się po angielsku w Paryżu) – wychodzi w dwóch tomach. Kryterium podziału jest wyraźne i nie jest nim ani pochodzenie, ani język, ani rodzaj literatury, ani czasy, w których osoba pisząca tworzyła. Jest nim płeć. Rozmowy z mężczyznami ukazują się w antologii numer I, kolejna – II – poświęcona jest kobietom. Co ciekawe, w takiej formie publikacja wychodzi w języku polskim [Książkowe Klimaty, 2017], w oryginale tomów jest więcej i nie ma „porządkowania” płciami.

Mogłabym zadać teraz naiwne pytanie, które zwykle przynosi mi nieoczywiste, inspirujące odpowiedzi: dlaczego tak jest? Pytanie, które doprowadziło mnie do odkrycia wielu zapomnianych herstorii i mechanizmów, powodujących nieobecność kobiet w narracji, ale nie o tym ma być ten tekst. Dziś chcę się skupić na pisarkach i na tym, czym dzielą się w rozmowach. A dzielą się niemalże wszystkim: doświadczeniem, wspomnieniami dzieciństwa, przemyśleniami na temat polityki, duchowości, feminizmu. Opowiadają o ścieżkach, którymi dochodziły do literatury. Wspominają o niepewności, która pojawia się w najmniej dogodnym momencie, często, gdy książka jest już prawie gotowa. Mówią o wolności, którą daje pisanie i która bywa też trudna do zniesienia. O tym, że „pisarska samotność potrafi być straszna. Czasami ociera się o obłęd, znika się na całe dnie, traci się kontakt z rzeczywistością” (Nadine Gordimer). O strachu: „Bardzo boję się pisania. Często zastanawiam się, czy podołam, czy udźwignę tę odpowiedzialność stworzenia nowego języka” (Herta Müller). O swoim stosunku do sławy: „Nie wiem, co znaczy zyskać status gwiazdy, i nie znoszę światków literackich, ponieważ reprezentują fałszywe wartości” (Marguerite Yourcenar). A także o tym, że „kobiety nie muszą pisać o tym, co mężczyźni, albo o tym, o czym mężczyznom wydaje się, że chcą czytać. Kobiety mają całe sfery doświadczeń, których nie mają mężczyźni – i warto o nich pisać i czytać” (Ursula K. Le Guin). 

A jednak

„Zakłada pan, że istnieje kobiecy punkt widzenia” – pyta przeprowadzającego wywiad Susan Sontag. – „Ja nie. Pana pytanie przypomina mi, że niezależnie od ich liczby, kobiety zawsze są traktowane jako mniejszość. To mniejszościom przypisujemy jednolity punkt widzenia. Boże, czego pragną kobiety? I tak dalej”. Sontag mówi to w 1995 roku w Nowym Jorku. Być może dziś jesteśmy już w innym miejscu tej dyskusji, ale nawet jeśli – dotyczy to wąskiego grona. Bo na sto moich spotkań autorskich, w trakcie dziewięćdziesięciu dziewięciu padają podobne pytania: o literaturę kobiecą, doświadczenia kobiece, kobiecą wrażliwość. Znudziło mi się już odpowiadanie pytaniem na pytanie: czy Miłosza pytano, czy jego literatura jest męska?

A jednak warto zdać sobie sprawę z tego, że przez wieki literaturę tworzyła garstka uprzywilejowanych, tych, którzy mieli dostęp do wiedzy i potrafili pisać – a byli to w większości biali mężczyźni – i to ich narracje kreowały sposób widzenia świata, postrzegania historii, opowiadania o tym, co według nich warte było opowiedzenia i marginalizowania tego, co ich zdaniem nieistotne. Słowa Margaret Atwood z roku 1990 wciąż są aktualne: „W wielu krajach kobietom trudno wydać książkę w ogóle – proszę spojrzeć choćby na Bliski Wschód. Lub sytuację czarnych kobiet w Afryce Południowej. Im nie tylko trudniej cokolwiek wydać, im trudno jest w ogóle pisać. Trudno im zdobyć wykształcenie. Bariery dla pisarstwa kobiet często pojawiają się na bardzo wczesnym etapie i na bardzo podstawowym poziomie”. 

Dlatego podpisałabym się pod tym, co powiedziała w 1997 roku Jeanette Winterson: „Głos piszących kobiet będzie stawał się coraz silniejszy. Dlatego czuję, że muszę ciągnąć ten wózek i bardziej się starać, i jeśli to możliwe, sięgać dalej. W przeciwnym razie przynoszę zawód przeszłości, podobnie jak przyszłości. […] Jest taki fragment we «Własnym pokoju», w którym Virginia Woolf mówi, że musimy pracować na rzecz pisarek, żeby kolejne mogły się pojawić. Moja praca polega właśnie na tym”. 

Do Virginii Woolf i «Własnego Pokoju» odnosi się większość bohaterek zbioru „Sztuka powieści”. „Krótki esej, ale trafia w sedno – podsumowuje Simone de Beauvoir. – Wyjaśnia bardzo dobrze, dlaczego kobiety nie mogą pisać”. Ursula K. Le Guin dostała „Własny pokój” od swojej matki. Była wtedy nastolatką. „To ważny gest, gdy matka daje córce tę książkę. […] Doszczętnie mnie zatem zepsuła, chwała jej za to”. I dodaje: „W latach 50. pisarstwo było czymś, czego reguły ustalali mężczyźni. Dlatego dopasowałam się do męskiego światka pisarskiego i pisałam jak mężczyzna, prezentując tylko męski punkt widzenia. Wszystkie moje wczesne powieści osadzone są w męskim świecie. Kobiety musiały udawać, że są mężczyznami, albo używać tylko swoich inicjałów”.

Tak robiła między innymi Karen Blixen, ukrywała się za fikcyjną postacią męską. Nawet wywiad, który znajduje się w opisywanej antologii, oryginalnie opublikowano pod nazwiskiem Isak Dinesen. Tym pseudonimem posługiwała się pisarka przez długi czas, a w środowisku literackim spekulowano: ona jest naprawdę mężczyzną, on jest naprawdę kobietą. Podobno nawet Hemingway, odbierając Nobla, stwierdził, że nagroda powinna trafić do Dinesena.

Pod pseudonimem publikowała też Doris Lessing. Była już po debiucie, ale postanowiła zakpić z krytyków i recenzentów, obnażając ich brak zmysłu, ignorancję i protekcjonalne traktowanie debiutantek. Zdecydowała się wydać dwie powieści jako Jane Somers. Jej ówczesny wydawca, nie wiedząc, kto naprawdę jest autorką, odrzucił tekst. Żaden ze specjalistów od jej twórczości nie zorientował się, że książkę napisała Lessing. Ale nie chodziło o wydawców: „Doskonale wiedziałam, co stanie się z tą książką! Tuż przed tym, jak wyjawiłam prawdę, udzieliłam wywiadu kanadyjskiej telewizji. Spytali: «No i co się stanie, jak pani myśli»? Odpowiedziałam: «Angielscy krytycy powiedzą, że książka jest słaba». Dokładnie! Pojawiły się te kwaśne, szkaradne recenzyjki. A w tym samym czasie Jane Somers dostawała mnóstwo listów od fanów, którzy dziękowali jej za tę książkę, prosząc o więcej”. A jednak.

Jeśli czytać tę antologię uważnie, da się zauważyć wspólnotę pisarskich doświadczeń, które można by nazwać kobiecymi. Łączenie życia zawodowego z rodzinnym: „wydawało mi się trudne – jako pisarce i kobiecie – mieć nie tylko dzieci, ale i rodzinę. Zaryzykowałam” (Margaret Atwood). Wstawanie przed świtem, by wykorzystać na pisanie czas zanim obudzą się dzieci: „Kiedy po raz pierwszy usiadłam do pisania, miałam małe dzieci i musiałam korzystać z czasu, zanim powiedzą «mama» – a działo się to zawsze około piątej rano” (Toni Morrison). Doprowadzony do perfekcji multitasking, polegający na realizowaniu rozmaitych zadań w jednym czasie: tworzenie literatury, konieczność wykonywania pracy zarobkowej, gdy z pisania nie sposób się utrzymać, gotowanie, opieka nad bliskimi, wyprowadzanie psa na spacer, dbanie o dom. „Pisałam rozpaczliwie przez całą ciążę, bo myślałam, że potem już nigdy nie uda mi się niczego napisać. Gdy dzieci były małe, mój czas zaczynał się wraz z ich wyjściem do szkoły” (Alice Munro).

I w tym wszystkim ciągłe szukanie «własnego pokoju»

Dobrze to znam z własnych doświadczeń – ja, która napisałam swoją pierwszą powieść, mając lat dwadzieścia w czasie pomiędzy zarabianiem na życie jako modelka pozująca dla studentów Akademii Sztuk Pięknych a karmieniem piersią mojej kilkumiesięcznej wtedy córki, w krótkich chwilach, gdy spała, a ja sobie tego snu odmawiałam na rzecz pisania. Tak powstawał „Ślad po mamie”.

P.D. James, która musiała przerwać edukację w wieku szesnastu lat, ponieważ uniwersytety nie były darmowe i która swoją pierwszą powieść wydała w wieku czterdziestu dwóch lat, wspomina: „zrywałam się wcześnie i pisałam od szóstej do ósmej, bo później musiałam iść do pracy”. Toni Morisson z powodu braku spokojnego miejsca, w którym mogłaby tworzyć, zastępowała dyscyplinę kompulsywnością: „Pisałam na skrawkach papieru, na hotelowej papeterii, w samochodzie”. Doris Lessing wspomina: „Kiedy wychowywałam dziecko, nauczyłam się pisać w bardzo krótkich, intensywnych zrywach”. A Hilary Mantel ma świadomość tego, że wiodąc takie życie, trzeba coś poświęcić. „Z czego zrezygnujesz, żeby zrobić miejsce dla swojej książki?”. Na pytanie, co pisanie jej zabrało, odpowiada: „Znajomych. Relacje osobiste. Zabawę”. 

Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt, który jest rzadko poruszany publicznie, mianowicie moment, w którym kobieta z pełnym przekonaniem zaczyna mówić o sobie: „jestem pisarką”. Miałam z tym kłopot przez wiele lat. Mimo kilku książek, które były dyskutowane, nagradzane, tłumaczone na języki obce, wystawiane na deskach teatrów, wciąż wydawało mi się, że muszę coś jeszcze światu udowodnić. Że aby być pisarką, należy spełnić konkretne kryteria: na przykład siedzieć przy biurku i klepać w klawiaturę od 9 do 17, dostawać nagrody literackie, być zapraszaną do udziału w panelach dyskusyjnych i w gronie uznanych osobistości wypowiadać się mądrze na ważne tematy. Być docenioną przez tak zwane środowisko, czymkolwiek by ono było i gdziekolwiek by się znajdowało. Do dziś nie wiem. Podobne odczucia ma Toni Morisson: „Kobiecie powiedzieć: «Jestem pisarką» jest trudno. Bo kiedy stajesz się pisarką, co by to miało znaczyć? To jest praca? Można się z tego utrzymać?”. 

No właśnie. Zarabiać na życie pisaniem. W „Sztuce powieści” ten wątek, jeśli występuje, to raczej na drugim, trzecim planie. W otwarty sposób mówi o tym jedynie Atwood: „Pieniądze dla kobiet są ważne – zdziwiłaby się pani, jak się zmienia sposób myślenia, gdy jest się od kogoś zależnym finansowo”. A myślę, że tu akurat płeć wciąż ma ogromne znaczenie. W raporcie dotyczącym zarobków osób piszących (w latach 2017–2021) opracowanym przez Unię Literacką jeden z najważniejszych wniosków to: wysokość zaliczki jest zależna od płci. 41 procent mężczyzn podpisało umowy z zaliczką powyżej piętnastu tysięcy złotych. Ten sam próg osiągnęło zaledwie 21 procent kobiet. Powyżej trzydziestu pięciu tysięcy złotych umowy podpisało zaledwie 4,5 procent kobiet i aż 8,3 procent mężczyzn. Dodatkowa analiza statystyczna pokazała istotne różnice w medianach (17500 złotych u mężczyzn i 8000 złotych u kobiet) i dominantach (8000 złotych vs. 3 000 złotych). 

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to romantyczna puenta. Że na koniec wypadałoby dać jakiś górnolotny cytat, wybrałam nawet kilka takich: „To, czego się nie pisze, często daje siłę temu, co się pisze” (Morisson), „Sztuka ma niezwykłą moc wyzwalania” (Winterson), „Piszę dlatego, że jest literatura” (Sontag), ale tekst sam mnie zaprowadził w kierunku kasy. Podobno płeć nie ma znaczenia. A jednak.

Książka:

„Sztuka powieści. Antologia wywiadów II z «The Paris Review»”, przeł. Ł. Buchalski, A. Pluszka, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017.