Przede wszystkim, sama rewolucja francuska okazała się archetypem, swoistym wzorem rewolucji. Jako pierwsza objawiła specyficzny schemat, który potem rezonował w niemal każdym poważniejszym przewrocie politycznym. Podłoże w stagnacji ekonomicznej, inspiracje nowymi ideami, spontaniczny bunt obywateli, ustępstwa nieudolnej władzy, przesilenie, zastąpienie jednej elity kolejną, a wreszcie rewolucyjny terror i „pożarcie własnych dzieci” – to kolejne rozdziały, którymi można opisać tak odległe zjawiska, jak rewolucję rosyjską w 1917 roku, kolejne „kolorowe rewolucje” w Europie i na Bliskim Wschodzie, czy nawet po części przewrót „Solidarności” w Polsce. W gruncie rzeczy rewolucja francuska jako pierwsza była rewolucją właściwą, w pełnym tego słowa znaczeniu. Giovanni Sartori w „Teorii demokracji” zauważył, że wcześniejsze rewolty, nawet powszechnie określane rewolucjami (na przykład angielska, amerykańska) były jedynie cząstkowymi buntami, zaś dopiero rewolucja francuska jako pierwsza w całości stanowiła „bardzo przemyślane przekreślenie i odrzucenie przeszłości”.
Wszechogarniający charakter rewolucji francuskiej to jej szczególny czynnik wyróżniający. Prawdopodobnie nigdy wcześniej – przynajmniej w historii Zachodu – nie postawiono sobie za cel zbudowania całości stosunków politycznych, społecznych, ekonomicznych zupełnie od podstaw. Francuscy idealiści w swojej masie nie dążyli wyłącznie do założenia republiki w sensie ustrojowym, ale projektowali na nowo w zasadzie każdy aspekt życia. Wiele z tych pomysłów – jak choćby abstrakcyjny kult Istoty Najwyższej czy kalendarz republikański –wprowadzano w życie, nawet jeśli ostatecznie okazały się nieudane. Przynajmniej początkowy etap rewolucji był przejawem niebywałego fermentu intelektualnego, obfitującego w najbardziej ekstrawaganckie idee, które należało przetestować.
Prawdopodobnie nigdy wcześniej – przynajmniej w historii Zachodu – nie postawiono sobie za cel zbudowania całości stosunków politycznych, społecznych, ekonomicznych zupełnie od podstaw. | Piotr Kantor-Kozdrowicki
Ideowość Wielkiej Rewolucji czerpała garściami z najnowszych dokonań ówczesnej filozofii. Podczas obrad Zgromadzenia Narodowego z pasją dyskutowano o pismach Rousseau i Voltaire’a, rozkładano na czynniki pierwsze młodą jeszcze wówczas demokrację amerykańską, stawiano fundamenty europejskiego liberalizmu. Sam Maximilien Robespierre w jednej ze swoich płomiennych mów do Konwentu stwierdził, że „rewolucja francuska jest pierwszą, która wspiera się na teorii ludzkich praw i na zasadach sprawiedliwości”. W istocie, teoretyczne koncepcje Oświecenia, rozpalające od kilku dekad głowy intelektualistów w całej Europie, nagle sprzęgły się z okolicznościami politycznymi – i to we Francji właśnie zaczęły być sprawdzane w praktyce. Nie tylko o filozofii mowa, bo etos rewolucji sięgał znacznie głębiej – do prawa republikańskiego Rzymu, do kultury i sztuki antycznej Grecji, do wczesnochrześcijańskiej cnotliwości i ofiary. Zręby tego, co dziś jest interpretowane jako odwieczne korzenie cywilizacji europejskiej, zostało tak naprawdę wybrane przez rewolucję i na jej potrzeby.
Rewolucja, stojąc na barkach antyku i Oświecenia, kształtowała swoją własną mitologię. Motywy spersonifikowanej Światłości i Rozumu, drzewa życia, oczyszczającej wody i krwi realnie oddziaływały na mentalność szerokich mas. Kulturalna inkluzywność, włączanie społeczeństwa w kody symboliczne dostępne wcześniej tylko dla arystokracji, miała szerszy wydźwięk. Nieprzypadkowo dopiero podczas rewolucji otwarto Luwr dla publiczności, a z jego zbiorów uczyniono dziedzictwo narodowe. Demokratyzacja sztuki wysokiej wpłynęła na formowanie postaw i wrażliwości społecznej, zazębiając się z nieprawdopodobnym rozwojem piśmiennictwa. W zasadzie każde liczące się stronnictwo rewolucyjne wydawało swoje gazety, broszury i manifesty przekazywane z rąk do rąk, opowiadane niepiśmiennym i namiętnie dyskutowane. Wybitny historyk dziejów Francji Jan Baszkiewicz konstatował, że „rewolucja rozsiadła się na olbrzymiej górze papieru”, zaś Jürgen Habermas w tym publicystycznym i czytelniczym ożywieniu będzie potem doszukiwał się korzeni nowożytnej opinii publicznej – jednego z najważniejszych fundamentów demokracji obywatelskiej.
Wielka Rewolucja w ogóle popchnęła demokrację w kierunku formy, w jakiej dziś – pomimo kryzysów i zmian – jest znana. Jak wiadomo, ukształtowanie się współczesnych pojęć parlamentarnej prawicy i lewicy wynika w prostej linii z rozkładu miejsc monarchistów i radykałów na posiedzeniach Zgromadzenia Narodowego. Rewolucyjne kluby stały się zalążkami przyszłych uniwersalnych opcji politycznych: liberałów, konserwatystów, socjaldemokratów. Inne efekty procesów politycznych zachodzących spontanicznie podczas rewolucji trwają do dziś, choć często nie są bezpośrednio z nią kojarzone. Norman Davies w „Europie” wylicza wśród nich choćby wyzwoloną świadomość narodową i prakorzenie wszelkich ruchów nacjonalistycznych, a także model scentralizowanej biurokracji poddanej obywatelskiej kontroli. Także w rewolucji doszukiwać się można źródeł idei nowożytnego samorządu terytorialnego. Rewolucyjne rządy bowiem nie tylko spersonifikowały wspólnotę gminną (nadając jej prawa do wolności i własności), ale także znacznie upowszechniły udział obywateli w administracji najniższego szczebla. Rozpisana przez Louisa de Saint-Justa Karta Praw Człowieka i Obywatela do dziś towarzyszy francuskiej konstytucji jako równorzędny akt normatywny – a jej zapisy powtarzają najważniejsze traktaty międzynarodowe, w tym Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ czy Karta Praw Podstawowych UE. Wprowadzone przez nią idee – od trójpodziału władzy po zasadę domniemania niewinności – są dziś cezurą demokracji, nawet jeśli odeszły daleko od swojego pierwotnego brzmienia. W ogóle, spadek po utopijnych rewolucyjnych oraz praktycznych napoleońskich kodyfikacjach stanowi nadal trzon kontynentalnej kultury prawnej.
Rewolucja pozostaje po prostu ucieleśnionym ideałem polityki w działaniu – ze zbiorowym entuzjazmem i zbiorową iluzją jednomyślności, z wielkimi sukcesami i wielką tyranią, z marzeniem szlachetnych idei rozbitych o nijakie realia. | Piotr Kantor-Kozdrowicki
Kolejną nieoczywistą spuścizną rewolucji jest jej radykalizm. Zapalczywość jakobinów szerzących terror w imię cnoty jest dalekim przodkiem wszystkich późniejszych politycznych ekstremizmów usprawiedliwiających przemoc dla wyższego celu. Terror na kolejne wieki kładł się długim cieniem na ideach rewolucji. Trwoga kolejnych powstań, samosądy i bunty oraz osławiona paranoja gilotynowania stanowiły pożywkę dla konserwatystów, niechętnych rewolucji. Zwłaszcza konserwatyzm anglosaski reprezentowany przez Edmunda Burke’a uczynił z przelewu krwi ostateczny argument na zdziczenie tych, którzy podnosili rękę na świętość tradycji i monarchii. Cała doktryna nowożytnego konserwatyzmu wyrosła na prostej opozycji wobec idei rewolucyjnych.
Szczególnie szokujące (co bywa nawet teraz argumentowane w prawicowej publicystyce) były ataki na bezbronnych księży, mnichów i zakonnice. Stosunek rewolucjonistów do Kościoła stanowi do dziś oś sporu wokół oceny samej rewolucji. Polski integrystyczny teolog ksiądz Michał Poradowski w wydanym na początku lat 90. ubiegłego wieku „Dziedzictwie rewolucji francuskiej” pisał nie bez przesady, że zarówno przez antyklerykałów, jak i wierzących rewolucja była traktowana jednakowo jako kulminacja historii ludzkości: albo pozytywnie (ostateczne rozprawienie się z przesądem) albo negatywnie (bezbożne zrujnowanie wiary). W gruncie rzeczy obie strony sporu mogą mieć rację, bo Francja do dziś pozostaje jednym z najbardziej laickich krajów świata i wzorem republikańskiego państwa świeckiego. Co do brutalności antyklerykałów w trakcie rewolucji, dopiero w późniejszych badaniach obalono wiele mitów: jak choćby ten, że atakami na duchownych kierował wyłącznie nienawistny ateizm. Realne przyczyny były bardziej prozaiczne: instytucje kościelne pełniły funkcje administracyjne, były między innymi archiwami notarialnymi – ich zniszczenie otwierało drogę do dalszego wzbogacenia i rabunków. Niemniej liczba ofiar rewolucji szła w dziesiątki lub setki tysięcy. Suma nie do ustalenia, bo rewolucji przez cały czas jej trwania towarzyszyły przecież wojny zewnętrzne oraz domowe. Mord wpisał się na stałe w dziedzictwo rewolucji. Nawet jeśli z czasem był z pamięci celowo wymazywany – jak wezwanie „…lub śmierć” z motta „wolność, równość, braterstwo”.
Mord wpisał się na stałe w dziedzictwo rewolucji. Nawet jeśli z czasem był z pamięci celowo wymazywany – jak wezwanie „…lub śmierć” z motta „wolność, równość, braterstwo”. | Piotr Kantor-Kozdrowicki
O ile skutki rewolucji razem z wojnami napoleońskimi i dziewiętnastowiecznym kolonializmem rozprzestrzeniły się daleko poza Francję, to tam nadal są najbardziej dostrzegane. Skłonność Francuzów do nieustannego strajkowania – choć w Europie oceniana nie bez sarkazmu – wywodzi się z głęboko zakorzenionych odruchów, które żywiły także rewolucję. Także władza w Paryżu odwołuje się zresztą do tych doświadczeń całkiem świadomie. Najświeższy przykład to Emmanuel Macron, który w reakcji na ruch „żółtych kamizelek” zarządził ogólnokrajową sieć paneli dyskusyjnych i publikację „zeszytów skarg” [cahiers de doléances] – celowo w pełni analogicznie do zeszytów spisywanych 230 lat wcześniej. Chyba jednak największym odbiciem dziedzictwa rewolucji pozostaje we Francuzach po prostu wiara w politykę – nadal o wiele silniejsza niż w innych krajach europejskich.
Immanuel Kant, oceniając rewolucję z perspektywy późnego Oświecenia, stwierdził, że była „tak decydującym wydarzeniem w historii emancypacji ludzkości, że należałoby ją co jakiś czas powtarzać”. Zaś ponoć premier Chin Zhou Enlai zapytany o bilans rewolucji w latach 60. ubiegłego wieku odparł tylko: „jest za wcześnie, by oceniać”. Nie sposób bowiem wciąż nie traktować jej jako zwierciadła współczesności. Nawet jeśli w późniejszych stuleciach pierwotny sens tamtej rewolucji został zagłuszony, każde następne pokolenie dopisuje swoją treść do wydarzeń we Francji na przełomie XVIII i XIX wieku. Rewolucja pozostaje po prostu ucieleśnionym ideałem polityki w działaniu – ze zbiorowym entuzjazmem i zbiorową iluzją jednomyślności, z wielkimi sukcesami i wielką tyranią, z marzeniem szlachetnych idei rozbitych o nijakie realia. Być może w 1789 roku pierwszy raz w Europie albo i na świecie z taką ufnością powszechnie uwierzono, że polityka może naprawiać rzeczywistość. Kolejni rewolucjoniści, marzyciele, przywódcy, demokraci i autokraci mniej lub bardziej świadomie odwoływali się do tego marzenia. Zresztą tak jak i podczas rewolucji – z bardzo różnymi skutkami. W tym sensie wciąż jakoś – choć pewnie nie tak, jak rozumiałby to Kant – tę Rewolucję powtarzamy, ze wszystkimi jej sukcesami i błędami.