Najpierw pełna stereotypów kreskówka, która podbiła serca publiczności prawie na całym świecie (poza Chinami), potem, dwadzieścia lat później, pełnometrażowy film, który, sądząc po trailerze, również będzie pełen stereotypów i historycznych przekłamań, ale tym razem podbije cały świat (łącznie z Chinami). Disney wie, co robi: możemy się spodziewać filmu, który spodoba się wszystkim – i pal licho autentyczność historii czy trzymanie się faktów.
Obrońcy prawdy historycznej we współczesnych produkcjach filmowych mogą zacząć ostrzyć miecze i pogłębiać wiedzę o starożytnych Chinach. W marcu 2020 roku na ekrany wejdzie bowiem film Disneya „Mulan”, który dostarczy wiele okazji do ubolewań nad kitem wciskanym nieświadomym widzom.
Wszystko zaczęło się od „Ballady o Mulan”, datowanego na około V wiek n.e. poematu, w którym cnotliwa córka idzie do wojska, aby uratować przed werbunkiem (i niechybną śmiercią) starego ojca. I to w gruncie rzeczy wszystko, co się zgadza z obecnym w popkulturze obrazem Mulan – poświęcająca się córka bez zbytniej ochoty przebrana za mężczyznę idzie na wojnę, a gdy ta się kończy, grzecznie wraca do sukienek i przeglądania się w lusterku. Pierwszy problem to narodowość Mulan – nie była otóż Chinką Han, ale należała do turkijskiego plemienia Tuoba. W tamtym okresie Chiny były podzielone na północne i południowe, a w pierwszych panowały dynastie nie-chińskie, przeważnie turkijskie. Mulan w balladzie zwraca się do swojego władcy „chanie”, nie „cesarzu”, a po zakończeniu wojny odrzuca zaszczyty i prosi go jedynie o rączego wielbłąda, aby mogła jak najszybciej wrócić do rodziny. Oryginalna Mulan nie broni Chińczyków przed koczowniczymi Hunami, więc obecnie podbijany wątek obrony Chin przed barbarzyńcami to olbrzymie przekłamanie. W oryginalnym tekście nie ma żadnych swatek, wydawania za mąż, przystojnych towarzyszy broni, patriotyzmu, nacjonalizmu ani tym bardziej gadających smoków i świerszczy. Jest wyłącznie konfucjanizm widoczny w szacunku dla rodziców, który zmusza dziewczynę do wyjścia poza społeczną rolę kobiety, ale gdy tylko to możliwe, pośpiesznego do niej powrotu. Ani nie słyszymy jej żali, ani nie widzimy, żeby dwunastoletnia tułaczka w towarzystwie żołnierzy ją w jakimkolwiek stopniu wyemancypowała. Mulan wraca do punktu wyjścia, nie jest żadną buntowniczką i rewolucjonistką, nie ma zamiaru sięgać po więcej, zrzucać pęt patriarchatu i udowadniać, że kobieta może wszystko. Nic z tych rzeczy. Mulan nie była nigdy chińską Joanną d’Arc.
Tymczasem animowana „Mulan” sprzed dwudziestu lat opowiadała zupełnie inną historię i dzięki temu stała się ukochaną bajką wielu dziewczynek, które dostały w bajce inspirację i wzór do naśladowania. Pokazywała aktywną, dzielną bohaterkę, która nie czeka w pozycji horyzontalnej czy wertykalnej na swojego księcia, ale działa, bierze los w swoje ręce, naraża na niebezpieczeństwa, walczy. W odróżnieniu do wielu innych disnejowskich produkcji nie kończy się romantycznym pocałunkiem, wątek miłosny nie odgrywa w bajce najważniejszej roli, a Mulan w trakcie bitew nie boi się widoku krwi, tylko siecze wrogów bez litości.
Kreskówka o chińskiej bohaterce nie odniosła sukcesu finansowego w Chinach trochę przypadkiem, bo gdyby Disney niedługo wcześniej nie wypuścił filmu o Dalajlamie, to „Mulan” weszłaby na ekrany kin w Państwie Środka i zarobiłaby miliony. Film w końcu został dopuszczony na rynek chiński, ale widzowie kręcili nosami, że bajka to projekcja Chin wyobrażanych przez Zachód, mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czujne oczy wypatrzyły anachronizmy, na przykład pastę do zębów czy okulary, błędy faktograficzne czy mieszanie kultur azjatyckich, na przykład oglądanie kwiatów wiśni czy pudrowanie twarzy typowe dla Japonii. Sarkano, że kształt oczu czy kolor skóry bohaterów nie odpowiada prawdzie, narzekano, że dążenie do wolności i niezależności zastąpiły u Mulan konfucjańskie cnoty.
Tym razem producenci nie chcą w niczym urazić uczuć narodu chińskiego (którego stopień wrażliwości jest już legendarny) i postanowili zrobić wszystko, aby przypodobać się Chińczykom. Główną rolę gra chińska aktorka Liu Yifei, cała obsada również jest etnicznie chińska. Zadbano również o scenerię – ma być chińsko! – czego kuriozalne efekty widać już w trailerze. Nasza bohaterka bowiem mieszka z rodziną w tulou, wielkich okrągłych domach tradycyjnie zamieszkiwanych przez mniejszość narodową Hakka – nie zgadza się narodowość, lokalizacja (tulou znajdują się wyłącznie na południu Chin, a Mulan to mieszkanka Północy) i czas (najstarsze tulou powstały w XII wieku). Aż strach się bać, co jeszcze pojawi się w filmie – pandy? Perła Wschodu z Szanghaju? Czy może szybkie koleje?
Mulan już nie będzie grzeczną córeczką, która właściwie przypadkiem zostaje żołnierzem, bardziej wygląda na kozaka i twardziela. Kiedy ojciec ją informuje, że ma dla niej odpowiednią partię i pora za mąż, Mulan zdecydowanie odpowiada: „Przyniosę zaszczyt nam wszystkim”. Potem widzimy ją wyłącznie w akcji – co ciekawe nie wydaje się ukrywać swojej płci, tylko walczy w pięknych czerwieniach i z rozwianym włosem – i dość złowieszczo obwieszcza: „Moim obowiązkiem jest walczyć”. Mulan oczywiście jest biegła w kung-fu, potrafi skakać po dachach i mistrzowsko włada mieczem.
W filmie ma nie być piosenek ani nadprzyrodzonych zwierzątek domowych. Wielu osobom będzie brakować Mushu, który, powiedzmy to szczerze, w kreskówce właściwie służył głównie do serwowania dowcipnych powiedzonek. Z dostępnych informacji wynika, że w filmie nie pojawi się również pomocny i przystojny kapitan Szang, który przyjaźnił się młodym i gładkim żołnierzem na tyle blisko, by w naszych zdemoralizowanych czasach wzbudziło to pewne, ekhm, wątpliwości, a potem zmienił się w nieśmiałego absztyfikanta, który nie wie, jak zacząć rozmowę z dziewczyną. Należy zatem zadać dramatyczne i kluczowe pytanie – kogo Mulan zapyta: Czy zostaniesz na obiedzie?!
Jak daleko Mulan w popkulturze odeszła od oryginału, widać w najróżniejszych kontekstach i w lekkości, jaką szafuje się jej imieniem. I nie tylko na Zachodzie, ale również w Chinach. Kilka dni temu w chińskiej prasie opisano dziesięć żołnierek, które jako pierwsze przeszły ekstremalne szkolenie na kierowców czołgów Type 99A w bazie Zhurihe – i już w nagłówku nazwano je „dzisiejszymi Mulan”. Wychodzi na to, że oddana córka sprzed wieków zmieniła się po prostu w symbol kobiety-wojownika.
„Mulan” z 2020 roku zapewne będzie mieć tyle wspólnego z oryginalną historią, co kreskówka z 1998 roku. I nie będzie w tym nic złego, jedynie powinniśmy się nastawić, że zobaczymy kolejny widowiskowy film wuxia z nacjonalistyczną wkładką, a nie historię o Hua Mulan, która bardzo kochała swojego tatę i dla niego była gotowa na wszystko.