Decyzja PSL-u o tym, że nie wystartuje w jesiennych wyborach wspólnie z Platformą Obywatelską, była punktem zwrotnym tej kampanii wyborczej. Potem wszystko potoczyło się gładko. Platforma nie chciała startować w wyborach, mając za koalicjantów jedynie partie lewicy. To pchnęło SLD, Wiosnę i Razem do wystawienia wspólnych list. W konsekwencji projekt zjednoczonej opozycji antypisowskiej legł w gruzach.

Nic więc dziwnego, że decyzja PSL-u wzbudziła duże kontrowersje. Aby zrozumieć jej konsekwencje, warto zastanowić się nad tym, co oznacza ona dla samych ludowców, a co dla polskiej demokracji.

Interes partyjny: samodzielny start ma sens

Decyzja o samodzielnym starcie w wyborach ma jedną zasadniczą konsekwencję: PSL musi pokazać, że może utworzyć koalicję z PiS-em. Jedynie takie posunięcie naprawdę uniezależnia ludowców od PO. W innym razie lepiej po prostu zagłosować na Platformę niż na jej przyboczną partię, która z niezrozumiałych powodów startuje z odrębnej listy. Co więcej, tylko tego rodzaju deklaracja może uspokoić tych wyborców, którzy wahaliby się, czy oddać głos na PiS, czy na partię Kosiniaka-Kamysza.

Ludowcy nie muszą dopuszczać tego rodzaju koalicji bezwarunkowo. Mogą przedstawić warunki potrzebne do zawarcia porozumienia. Mogą powiedzieć, na przykład, że współpraca jest możliwa pod warunkiem, że PiS będzie przestrzegać reguł praworządności. Taka deklaracja przedstawiałaby PSL jako partię, która jest gotowa do współpracy z obecnym rządem, ale zarazem chce być odpowiedzialna i umiarkowana, tonując jej ekscesy. W taki właśnie sposób wypowiadał się w wywiadzie na antenie RMF FM poseł Marek Sawicki, który nie wykluczał wspólnych rządów PSL-u z PiS-em.

Scenariusz samodzielnego startu ma dwa podstawowe minusy. Po pierwsze, jest to decyzja ryzykowna – w obliczu polaryzacji PO–PiS ludowcy mogą nie przekroczyć progu wyborczego. Po drugie, jeśli rzeczywiście doszłoby do koalicji między PiS-em a PSL-em, partia Jarosława Kaczyńskiego może uruchomić aparat państwowy do tego, by zniszczyć swojego koalicjanta i przejąć jego pozostałe aktywa, jak stało się w przeszłości w przypadku Samoobrony.

Trzeba przy tym pamiętać, że także w koalicji z Platformą rola PSL-u nie byłaby całkiem jasna. Jeśli partia nie znalazłaby dla siebie sensownego powołania, a PiS skutecznie przejmowałoby głosy wyborców wiejskich, to ludowcy mogliby dalej słabnąć, aż staliby się partią zbędną.

Być może jest więc tak, że PSL ma dzisiaj tylko złe opcje, a decyzja o samodzielnym starcie w wyborach jest najmniejszym złem z punktu widzenia interesu partii.

Interes opozycji: samodzielny start nie ma sensu

Na pierwszy rzut oka widać, że rozbicie Koalicji Europejskiej przez PSL pozwoliło na uporządkowanie polskiej sceny partyjnej. Formuje się obecnie podział na trzy duże bloki ideologiczne. SLD, Wiosna i Razem tworzą centrolewicę, Platforma z Nowoczesną tworzą centroprawicę, PiS funkcjonuje zaś jako antysystemowa partia konserwatywno-rewolucyjna. Do tego dochodzą stosunkowo nieliczne grupy skrajnie prawicowe.

PSL nie bardzo pasuje do tego nowego podziału – nie widać istotnych powodów, dla których głosy oddawane w przeszłości na tę partię, nie mogłyby zostać podzielone między Platformę i PiS. Takiemu scenariuszowi przeciwdziała przede wszystkim okoliczność, że PSL jest organizacją liczną jak na polskie warunki. W tym sensie pytanie o poparcie ludowców w wyborach sprowadza się do pytania o to, czy partii udało się utrzymać na tyle silne zakorzenienie społeczne, że będzie ono skłaniać do głosowania na „swoich”.

Z punktu widzenia przyszłości polskiej demokracji najważniejsze pytanie dotyczy jednak tego, ile głosów ludowcy mogą realnie odebrać Platformie, a ile PiS-owi. Dla opozycji najlepszy byłby układ, w którym PSL startuje w koalicji z PO jako jej konserwatywne skrzydło. Skoro to nie jest możliwe, drugim najlepszym scenariuszem jest ten, w którym PSL odbiera wiele głosów partii Jarosława Kaczyńskiego, a niewiele Platformie.

Jak na razie, najlepszy pomysł ludowców na kampanię polega jednak na tym, by dystansować się od PO. Władysław Kosiniak-Kamysz lansuje w tym kontekście dość absurdalny pogląd, że Platforma stała się partią lewicową, a ludowcy tworzą dzisiaj umiarkowane centrum. PSL próbuje w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: atakowanie Platformy za „lewicowość” ma przekonać część jej wyborców do głosowania na konserwatywny PSL, zaś sama czynność atakowania Platformy ma dodawać partii wiarygodności i zachęcić do głosowania na PSL potencjalnych wyborców PiS-u.

Jednak Platforma wciąż jest partią umiarkowanie konserwatywną. Jako że PSL dystansuje się od niej, a równocześnie musi zachować otwartość na koalicję z PiS-em, w naturalny sposób grawituje w stronę partii Jarosława Kaczyńskiego.