PiS na nowo dzieli Polskę

Mało kto dziś o tym pamięta, ale jedną z postaci, która odegrała znaczącą rolę w kształtowaniu polskiej sceny politycznej, jest… kot Sylwester znany z kreskówek wytwórni Warner Bros. Wielka maskotka kocura wystąpiła w jednym z najsłynniejszych politycznych filmów reklamowych w całej historii III RP.

Był rok 2005, Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość rywalizowały w wyborach prezydenckich oraz parlamentarnych, które miały odbyć się w odstępie zaledwie kilku tygodni. Była to jednak – przynajmniej oficjalnie – rywalizacja „przyjazna”. Wszak obie partie, wówczas opozycyjne, blisko współpracowały ze sobą w mijającej kadencji parlamentu, a po wyborach miały utworzyć koalicję rządzącą. „Przyjaźń” nie przetrwała jednak próby kampanii, między innymi dlatego, że to PiS zwyciężyło zarówno w wyborach parlamentarnych i wyścigu o prezydenturę. A jednym z punktów zwrotnych przesądzających o wyniku wyborów, jak i samych relacjach PO–PiS, był właśnie słynny spot z Sylwestrem w jednej z ról.

Scenariusz był prosty – Platforma Obywatelska chciała uprościć system podatkowy, wprowadzając jedną stawkę wysokości 15 procent na PIT, CIT i VAT. W filmie przekonywano, że to oznacza de facto podniesienie podatków na takie produkty jak żywność i leki, a likwidacja rozmaitych ulg, w tym ulgi na dzieci, dodatkowo podniesie koszty życia przeciętnej rodziny.

Mało kto dziś o tym pamięta, ale jedną z postaci, która odegrała znaczącą rolę w kształtowaniu polskiej sceny politycznej, jest… kot Sylwester znany z kreskówek wytwórni Warner Bros. Wielka maskotka kocura wystąpiła w jednym z najsłynniejszych politycznych filmów reklamowych w całej historii III RP. | Łukasz Pawłowski

W filmie mające rzekomo podrożeć produkty kolejno znikały z lodówki, szafki na leki i pokoju dziecięcego. Na końcu zaś wielki pluszowy kociak osuwał się – jakby załamany tym wszystkim – na dziecięcy stoliczek. Spot był bardzo dobrze zrealizowany: prosty, przejrzysty, z czytelnym komunikatem, a w jakimś perwersyjnym sensie – także zabawny.

Ale spot – nawet tak zręczny – nie byłby skuteczny, gdyby nie stał za nim poważniejszy przekaz. Przekaz, który do dziś definiuje ramy polskiej polityki i dzieli nie tylko scenę polityczną, ale właściwie całe społeczeństwo na dwa obozy: Polskę solidarną i Polskę liberalną. Ów nowy wówczas podział zastąpił dotychczasowy, dzielący partie po linii tradycji „postkomunistycznej” i „postsolidarnościowej”, który ze względu na upadek SLD i związanych z nim polityków całkowicie stracił na aktualności.

„Kiedy sztabowcy [Lecha – przyp. red.] Kaczyńskiego planowali taktykę walki z [Włodzimierzem – przyp. red.] Cimoszewiczem zakładali polaryzację wyborców w oparciu o kryteria historyczne i emocjonalne. Kandydat PiS miał w tym starciu reprezentować tradycję Polski akowskiej i solidarnościowej, zaś reprezentant SLD tradycję PRL-u i obóz postkomunistyczny. Zastosowanie tego samego schematu wobec [Donalda – przyp. red.] Tuska było oczywiście niemożliwe, bowiem kandydat PO, podobnie jak i Kaczyński, wywodził się z opozycji antykomunistycznej”, pisze w „Historii politycznej Polski 1989–2012” Antoni Dudek. „Dlatego doradcy Kaczyńskiego (wśród których główną rolę odgrywali Adam Bielan i Michał Kamiński) zdecydowali się na wyróżnienie swojego kandydata przy pomocy haseł socjalnych. «Przed Polską stoi alternatywa Polski solidarnej i Polski liberalnej» – stwierdził 1 października [2005 roku – przyp. red.] podczas wiecu w Gdańsku Lech Kaczyński”.

Kaczyński mówił, że są to dwie zupełnie odrębne wizje Polski, z których jeden to program „Polski dla bogaczy”, a drugi odnosi się do potrzeby wspólnoty wypływającej między innymi z tradycji pierwszej „Solidarności”.

Powrót Polski solidarnej

Po wyborach niewiele z owych haseł zostało, a perypetie PiS-u najpierw z rządem mniejszościowym, a następnie trudnymi koalicjantami w postaci Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin doprowadziły ostatecznie do przedterminowych wyborów i utraty władzy. Potem, po katastrofie smoleńskiej, podział na te dwie Polski zszedł na jeszcze dalszy plan, choć PiS wciąż przedstawiało się jako partia, która na wysokim miejscu stawia wspólnotę – narodową, religijną, lokalną. Pierwotna myśl przetrwała tym samym lata opozycji i wróciła na sztandary przy okazji kampanii z roku 2015.

Program Rodzina 500 Plus, a następnie kolejne transfery gotówkowe (coroczny dodatek dla uczniów, trzynasta emerytura, gwarantowana emerytura dla matek co najmniej czwórki dzieci) były przedstawiane właśnie w kategoriach budowania wspólnoty. Miały „przywrócić godność” i tworzyć więzi w poprzek dotychczasowego podziału na tych, którym po transformacji się udało, i tych, którzy zostali z tyłu.

Problem polega na tym, że forma pomocy, jaką wybrało PiS (transfery gotówkowe przyznawane wszystkim niezależnie od dochodów) w połączeniu z postępującymi zaniedbaniami w dostępie do usług publicznych (między innymi oświacie i ochronie zdrowia), dają efekty niemal dokładnie odwrotne od zamierzonych. Zamiast budować realne państwo dobrobytu – pomagające tym, którzy choćby z tytułu urodzenia mają mniejsze szanse na awans społeczny – uruchomiono „drugą falę prywatyzacji”. Usługi publiczne, które każdy prosocjalnie nastawiony rząd powinien mieć na względzie, nie tylko kuleją, ale są wypierane przez usługi prywatne, a ich ceny gwałtownie wzrosły.

Potrzebujący ludzie płacą za nie… środkami otrzymanymi od państwa w ramach transferów gotówkowych. Taki stan rzeczy, wbrew zapewnieniom rządzących, nie zwalcza nierówności, ale przenosi je na inny poziom. Ci, których stać na prywatną komunikację, ochronę zdrowia czy edukację, płacą za nie nadal. Ci, których do tej pory nie było na takie usługi stać, zaczynają płacić, bo system publiczny, zamiast podnosić jakość działania, pogrąża się w coraz większym chaosie.

Dość powiedzieć, że choć nieustannie rośnie liczba osób objętych prywatnym ubezpieczeniem zdrowotnym, to kolejki do lekarzy specjalistów nieustannie się wydłużają. Wzrost czasu oczekiwania w ciągu ostatnich lat można liczyć w tygodniach. Brakuje nie tylko lekarzy, lecz także innego personelu medycznego, a średnia wieku obecnie pracujących szybko rośnie. W przypadku pielęgniarek przekroczyła już 50 lat! O problemach z systemem edukacji – niedoborem nauczycieli, niskimi pensjami, przeludnieniem szkół z powodu wprowadzonej przez PiS reformy – napisano już bardzo wiele.

Pojawia się rozziew między obietnicami a rzeczywistością, który z czasem może nam coraz bardziej doskwierać. Narastające wśród części obywateli niezadowolenie próbuje wykorzystać Koalicja Obywatelska, ale ze względu na swoją historię, dla wielu wyborców nie jest w obietnicach poprawy jakości usług publicznych specjalnie wiarygodna. Inna sprawa, że Grzegorz Schetyna niewiele przez cztery lata zrobił, by akurat w tej materii wiarygodność budować.

Jeśli nowa lewica chce naprawdę zmienić polską politykę, a nie jedynie wczołgać się do Sejmu, musi się odważyć nie tylko na walkę z PiS-em, ale walkę na boisku rywala. Opowieść o tym, jak polityka partii rządzącej nie tylko nie wyrównuje szans, ale utrwala istniejące podziały, jednocześnie osłabiając państwo, w ustach lewicy może zabrzmieć przekonująco. | Łukasz Pawłowski

Postulaty stworzenia nowoczesnego państwa dobrobytu, opartego na solidarności bogatszych z biedniejszymi, na nowoczesnej, dostępnej i dofinansowanej oświacie czy ochronie zdrowia, w przeszłości zwykle lepiej pasowały do sztandarów lewicowych.

Dziś koalicja (wciąż nieformalna) SLD, Razem i Wiosny koncentruje się na dyskryminacji i przemocy wobec osób LGBT. Trudno się dziwić – wydarzenia w Białymstoku zszokowały wielu Polaków, a tak zwane sprawy obyczajowe pozwalają lewicy wyraźnie odróżnić się od pozostałych ugrupowań. Jednak frekwencja na wiecu przeciwko przemocy, zorganizowanym tydzień po Marszu Równości, nie pozwala na hurraoptymizm. Tysiąc osób, których doliczyli się na wiecu organizatorzy, dynamiki kampanii nie zmieni.

Jeśli więc nowa formacja lewicowa chce naprawdę zmienić polską politykę, a nie jedynie wczołgać się do Sejmu, musi się odważyć nie tylko na rywalizację z PiS-em, ale rywalizację wbrew regułom narzuconym przez rywala. Jeśli tego nie zrobi, rację może mieć politolog Rafał Chwedoruk, który na antenie RMF FM twierdził, że na przekroczenie 8 procent poparcia lewicowa koalicja nie ma szans.

Innymi słowy lewica potrzebuje swojego kota Sylwestra, który pomoże wyborcom zobaczyć Polskę 2019 z innej perspektywy niż ta narzucona już dawno temu przez Prawo i Sprawiedliwość. PiS nie musi mieć przecież monopolu na „solidarność”.

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Razem/FB.com