STEFAN SĘKOWSKI: Sojusz konserwatyzmu z populizmem może się skończyć źle
Nie chciałbym wypowiadać się za konserwatystów, ponieważ sam mam do tego nurtu myślenia o polityce ambiwalentny stosunek. Jednak kiedy patrzę na te cechy konserwatyzmu, które wydają mi się wartościowe, takie jak pokora wobec zastanych instytucji i tradycji, ewolucjonizm czy świadomość ułomności ludzkiej natury, to widzę, że z populizmem jest mu ewidentnie nie po drodze.
Populista mówi: nic nie może ograniczać władzy Narodu, a ja jestem wyrazicielem tego, czego Naród naprawdę chce. I ma się to dziać natychmiast. W realizacji jego wizji instytucje kontrolne, opanowane przez kasty i złowrogi establishment, tylko przeszkadzają. Oczywiście w każdym systemie poszczególne władze starają się rozpychać i uzurpować kompetencje innych władz. To także jeden z powodów, dla których demokracja liberalna jest obecnie w odwrocie. Jednak populiści u sterów to uzurpacja władzy do sześcianu – dzieje się to zarówno w Polsce, na Węgrzech czy w USA (zostawmy na boku rozważania nad defektami demokracji liberalnej, które doprowadziły do takiej sytuacji).
Populista mówi: nic nie może ograniczać władzy Narodu, a ja jestem wyrazicielem tego, czego Naród naprawdę chce. I ma się to dziać natychmiast. W realizacji jego wizji instytucje kontrolne, opanowane przez kasty i złowrogi establishment, tylko przeszkadzają. | Stefan Sękowski
W naszym kręgu cywilizacyjnym konserwatyzm w niemałej mierze wiąże się z obroną życia czy obyczajów wywiedzionych z etyk chrześcijańskich (choć się do tego nie ogranicza). Często też populiści podzielają tę agendę. Jednak myślę, że z konserwatywnego punktu widzenia realizacja postulatów „na rympał” może w dłuższej perspektywie czasu przynieść więcej szkody niż pożytku.
Marek Jurek, jakby nie patrzeć – konserwatysta, wskazywał, że Trybunał Konstytucyjny zrobił „dla ładu konserwatywnego w Polsce więcej niż PiS” w takich sprawach jak odrzucenie prawa do aborcji ze względów społecznych. Wyrok z 1997 roku był – bez względu na to, kto rządził – respektowany, ponieważ TK miał autorytet. Prawo i Sprawiedliwość sobie go podporządkowało – i nic nie stoi na przeszkodzie, by na przykład obecna opozycja po dojściu do władzy wymieniła wszystkich sędziów, którzy mogliby dość szybko uznać, że jakakolwiek ochrona życia nienarodzonych dzieci jest niezgodna z prawem kobiety do samostanowienia. Zwłaszcza, jeśli to TK Julii Przyłębskiej naruszyłby obecnie obowiązujący „kompromis”.
Instytucje, tworzone i kierowane przez ludzi, są ułomne. Niemniej, populiści, niszcząc je, nie dają nam nic w zamian, oprócz pełni władzy tych, którzy akurat wygrali wybory. Sojusz konserwatyzmu z populizmem oznacza zaostrzającą się walkę (bo zwycięzca bierze wszystko) i może skończyć się tym, że po zmianie władzy zostaniemy i bez silnych instytucji, i bez realizacji konserwatywnych rozwiązań, które nowa władza łatwo będzie mogła usunąć. Bo niby – czemu nie.
***
MICHAŁ SZUŁDRZYŃSKI: Nowa prawica jak dawni marksiści
Prawicowcy we wszystkich krajach świata uwielbiają narzekać na lewicę. To ona ich zdaniem jest odpowiedzialna za rozpad tradycyjnych wspólnot, wartości i obyczajów. Ale poważne zagrożenie pojawiło się też po prawej stronie.
Prawicowcy przywykli już winę za wszystko, co złe, zrzucać na politycznych przeciwników – to dlatego tak często na prawicy w Polsce, szczególnie tej religijnej, słyszmy hasła o tryumfie „neo-marksizmu”, „ideologii dżender” czy „elgiebete”. Natomiast rzadko zdają sobie sprawę z tego, jak poważnym problemem dla tradycyjnej prawicy, czy też dla konserwatyzmu, są nowe prawice, zwane po drugiej stronie Atlantyku prawicami alternatywnymi – alt-right.
Tak jak kiedyś marksiści wojowali z elitami, uważając, że stoją one na straży starego burżuazyjnego porządku, tak dziś ideolodzy alternatywnej prawicy wojują z elitami państw zachodnich – czy to USA, Wielkiej Brytanii, Polski, Węgier, Austrii czy Brazylii – w poszukiwaniu prawdziwego, zdrowego rdzenia społecznego. | Michał Szułdrzyński
Od kilku lat w świecie Zachodu w różnych miejscach władzę przejmują politycy prawicy, którzy z tradycyjnym konserwatyzmem mają niewiele wspólnego. Czy antyelitarna, antyglobalistyczna kampania Donalda Trumpa ma jakieś punkty styczne z tradycją amerykańskich republikanów? Czy premierostwo celebryty Borisa Johnsona łączy się w jakikolwiek sposób z wizją brytyjskiego konserwatyzmu? Zresztą, deklarowana przyjaźń Trumpa i Johnsona nie jest przypadkiem. A Jair Bolsonaro, który wygrał wybory prezydenckie w Brazylii ostrą antyelitarną i antyestablishmentową retoryką? Czyż i on nie jest świetnym przykładem tego, jak różnią się alternatywne prawice od konserwatyzmu?
Dzisiejsza nowa prawica jest wiernym dzieckiem ponowoczesnej polityki, a także lekcji, jaką był dla świata rok 1968. Choć początkowo wydawało się, że dekonstrukcja, doszukiwanie się zniewolenia w tradycyjnych ramach społecznych, medialnych czy instytucjonalnych było domeną lewicy, dziś te postulaty przejęła światowa alt-right. Nowa prawica jest przekonana, że instytucje światowe – od tych, które stoją za globalizacją, po międzynarodowe koncerny, przez ogólnie przyjęte mechanizmy liberalnej demokracji – są, według marksistowskiej reinterpretacji dokonanej przez prawicę, nośnikiem lewicowych idei. Stąd bardzo nie-konserwatywny pomysł, by w próbie dokonania alt-prawicowej kontrrewolucji oprzeć się na tradycjonalistycznych masach, którym przeciwstawione zostały zdegenerowane liberalne elity i lewicowy establishment. I tak jak kiedyś marksiści wojowali z elitami, uważając, że stoją one na straży starego burżuazyjnego porządku, tak dziś ideolodzy alternatywnej prawicy wojują z elitami państw zachodnich – czy to USA, Wielkiej Brytanii, Polski, Węgier, Austrii czy Brazylii – w poszukiwaniu prawdziwego, zdrowego rdzenia społecznego.
Fot. Matt Brown; Źródło: Flickr.com [CC BY 2.0]
Sęk w tym, że i tutaj nowa prawica okazuje się znacznie pilniejszym uczniem Jana Jakuba Rousseau niż Edmunda Burke’a czy Alexisa de Tocqueville’a. Dwaj ostatni myśliciele jawią się dziś jako zwolennicy bezpieczników wmontowywanych w demokracje, kojarzących się raczej z uszlachetnianiem demokracji wątkiem arystokratycznym. A ten, dzisiejsze alt-prawice uważają za opresję liberałów i lewicy, nie element konserwatywnego ładu. W ten sposób doszło do tak dalekiego zerwania nowych prawic z konserwatyzmem, że coraz bardziej oczywista staje się potrzeba uporządkowania ideowego spektrum od nowa.
Not. Łukasz Pawłowski
***
PIOTR TRUDNOWSKI: Umierać, ale powoli
Popełniamy błąd, gdy dostrzegamy jedynie „populizm prawicowy”. Populizm i liberalizm nie są przeciwieństwami.
Populizm nie jest ideologią, staje się za to dominującą formą ekspresji ponowoczesnej demokracji. Populizm rośnie w siłę w wyniku ewolucji zasad komunikacji i psychologii politycznej, a nie z powodu ewolucji doktryn politycznych. Przekleństwa naszej nowej debaty publicznej, takie jak powstające w mediach społecznościowych bańki informacyjne i medialny prymat negatywnych emocji nad dobrymi, wzmacniają populizmy bez względu na barwy polityczne.
Fakt, że dziś w siłę rośnie akurat „prawicowy populizm”, wynika głównie z tego, że zagospodarowuje emocje niedopuszczane przez ostatnie dekady do głównego nurtu debaty publicznej, a więc ma większy potencjał mobilizacji. Sądzę, że za dekadę lub szybciej liberałowie i subtelni socjaldemokraci będą mieli w swoich szeregach podobne problemy z populizmem, jakie dziś niepokoją konserwatystów.
Jednocześnie zgadzam się z poglądem, że dramatycznie kurczy się przestrzeń dla konserwatystów. Konserwatywne zasady prowadzenia polityki – oparcie sporu o racjonalne argumenty, odwaga czynienia dobra w życiu państwowym, troska o naród polityczny rozumiany w kategoriach wspólnoty przeszłych i przyszłych pokoleń, czy wreszcie niezgoda na odrzucenie etycznego wymiaru życia wspólnotowego – stały się zasadami nie z tego świata.
Z jednej strony, „prawicowy populizm” wypycha konserwatystę na pozycje nieatrakcyjne społecznie/psychologicznie/komunikacyjnie, co skazuje go na polityczną porażkę. Z drugiej strony, ów „prawicowy populizm” poniekąd konserwatystę łechcze. Choć jeszcze niedawno jego poglądy w tak zwanych „sprawach światopoglądowych” (słusznie redaktorzy „Kultury Liberalnej” punktują niedoskonałość tego terminu) były zachowawczym dziwactwem, nagle zaczynają go one sytuować niemal w centrum debaty publicznej.
Z jednej strony, „prawicowy populizm” wypycha konserwatystę na pozycje nieatrakcyjne społecznie i komunikacyjnie, co skazuje go na polityczną porażkę. Z drugiej strony, ów „prawicowy populizm” poniekąd konserwatystę łechcze. | Piotr Trudnowski
Pod wpływem niebezpieczeństwa „prawicowego populizmu” obietnica liberalno-lewicowego salonu wobec konserwatystów zyskuje następującą postać: „Możemy różnić się w ocenie związków partnerskich czy początku ludzkiego życia, ale przecież jesteście kulturalnymi ludźmi, którzy rozumieją, że Trybunał Konstytucyjny jest ważny, a agresję w życiu publicznym należy jednoznacznie potępić. W waszych kraciastych marynarkach i eleganckich fularach bliżej wam przecież do nas, liberałów, niż do agresywnych dresiarzy z brakami w uzębieniu”.
Przyjęcie tej propozycji pozwala w teorii mówić własnym głosem, ale w praktyce czyni ten głos mało wyrazistym i nieatrakcyjnym w dzisiejszej debacie, a w dodatku kończy się porzuceniem konserwatywnej agendy, tudzież pogodzeniem się z rolą zachowawczego kwiatka do liberalno-lewicowego kożucha. To przypadek znakomitych polskich konserwatystów-instytucjonalistów, którzy najpewniej w najbliższych wyborach dołączą do lewicowo-liberalnego obozu status quo ante.
W konsekwencji część konserwatystów, którzy w sferze politycznej stają przed wyborem między obozami „barbarzyńców broniących okopów cywilizacji” oraz „barbarzyńców chcących okopy cywilizacji zniszczyć”, opowiada się po stronie tych pierwszych. Chcą oni zachować w ten sposób łączność demosem.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/07/30/kataryna-wywiad-konserwatyzm-pis/” txt1=”Przeczytaj także rozmowę z Kataryną” txt2=”„Rządy PiS-u to nie jest dobra wiadomość dla konserwatystów”” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/07/Fot.-StockSnap_Źródło_Pixabay.com-CC0-550×367.jpg”]
Obie te drogi – przyłączenie się do obozu „prawicowych populistów” oraz zajęcie pozycji na marginesie obozu liberalnego – mają oczywiste wady. Wnioski? Odrzucenie logiki „mniejszego zła” na rzecz logiki „większego dobra”. Jest to wybór, który w praktyce skazuje nas zapewne na życie w kurczącej się niszy, ze świadomością, że najbardziej prawdopodobny scenariusz to „umierać, ale powoli”.
Cień nadziei widzę w politycznym radykalizmie rodem z myśli Jana Pawła II, o czym obszernie pisałem swego czasu na łamach pisma „Pressje” wydawanego przez Klub Jagielloński. Na poziomie zasad, chodzi tu o niezgodę na postrzeganie polityczności jako przestrzeni zła i zobowiązanie do realizacji „dobrej polityczności” przez kształtowanie opinii publicznej i zajmowanie stanowisk, które w dzisiejszej, spolaryzowanej debacie często wydają się rozłączne.
Na poziomie programu chodzi o troskę o kolejne pokolenia, szacunek dla środowiska, obronę cywilizacji życia, działanie na rzecz regulacji bioetycznych chroniących przyrodzoną godność osoby ludzkiej, praktyczną empatię wobec ofiar wojen i kryzysów, odrzucenie konsumpcjonizmu, pacyfizm i budowanie ładu międzynarodowego w oparciu o wzajemny szacunek i porozumienie narodów, a nie egoizmy i pseudorealizm; rynek pracy i kulturę przedsiębiorczości stawiającą w centrum człowieka, a nie zysk; niezgodę na polityczną pseudopoprawność, zakazującą wartościowania różnych sposobów życia, a wreszcie – sprzeciw wobec niszczenia instytucji i obyczajów w życiu politycznym.
Są to, jak sądzę, potencjalne fundamenty odrodzenia się chrześcijańskiej demokracji, która w przeciwieństwie do swojej zachodnioeuropejskiej karykatury mogłaby być skuteczną formą politycznej ekspresji niepopulistycznych konserwatystów. Alternatywą dla gry przeciw trendom ponowoczesnej demokracji jest wybór któregoś „mniejszego zła”, co wydaje mi się scenariuszem zdecydowanie mniej atrakcyjnym.