Dwadzieścia lat po wybraniu Putina na premiera Federacji, sytuacja w Rosji nie napawa optymizmem. Wraz z końcem czerwca zapłonął syberyjski las. Pożar rozprzestrzenił się właściwie po całej Syberii, dochodząc do Uralu i Powołża. Przez niezrozumiałe działania rządzących – a właściwie ich brak i absurdalną argumentację, że gaszenie pożarów jest „ekonomicznie niepraktyczne” — szereg miast zostało zasnutych dymem, dosłownie zabierając mieszkańcom tlen. Skalę nieudolności widać na zdjęciach satelitarnych.
To jednak nie wszystko – o ile fizycznie ogień nie dotarł do Moskwy, to temperatura wzrosła na scenie politycznej. Po niedopuszczeniu do zarejestrowania 57 kandydatów w wyborach do moskiewskiej Dumy, od połowy lipca ulice rosyjskiej stolicy stały się areną cyklicznych protestów. Lwią część niezarejestrowanych polityków stanowili aktywiści i samorządowcy tak zwanej niesystemowej opozycji, która stawia się w kontrze wobec polityki obecnego reżimu. Odrzucając wniosek o rejestrację, komisje wyborcze wykazywały, że podpisy obywateli ręczących za kandydatów zostały sfałszowane i znalazły się tam „martwe dusze”. Na nic zdały się skargi konkretnych Rosjan, którzy zaświadczali, że świadomie dali swój podpis dla rejestracji kandydata.
Pożar gaszony benzyną
Kreml wyraźnie nie spodziewał się, że niedopuszczenie do rejestracji kandydatów na poziomie lokalnym może wywołać taką frustrację. Rejonowe samorządy pełnią w Rosji głównie funkcję doradczą i nie posiadają znaczących kompetencji. Z drugiej strony, dziwić może też decyzja komisji wyborczych o zablokowaniu kandydatur – tym bardziej, że niektóre osoby są obecne w samorządach od dłuższego czasu. Po regionalnych wyborach z 2017 roku, które w Moskwie okazały się sukcesem „antysystemowców”, opozycjoniści zasiadają już w lokalnych zgromadzeniach i trudno powiedzieć, aby to ich działania miały rozsadzić system.
Niemniej jednak, Rosjanie wyszli na ulice Moskwy, aby zaprotestować – co więcej, brali przy tym udział w mityngach nielegalnych, bowiem na zgromadzenia z 27 lipca i 3 sierpnia moskiewskie władze nie wydały zgody. Wiece zostały rozproszone nad wyraz brutalnie – 3 sierpnia zatrzymano około 1000 osób, często bez żadnych podstaw prawnych. Rosyjskie służby porządkowe – policja, Gwardia Narodowa i siły prewencji – bez żadnego klucza wchodziły pomiędzy protestujących i na chybił trafił wyłapywały poszczególnych protestujących, by zapakować ich do furgonetek. Nie obyło się też bez pomyłek – 3 sierpnia omyłkowo zatrzymano wracającego do domu Rosjanina, który przechodził obok protestujących. Sytuacja została uwieczniona przez nagranie ukazujące lament żony zatrzymanego, która wymachując legitymacją partii rządzącej, próbuje „odbić” męża.
Konkretnym zatrzymanym postawiono też zarzuty o prowokowanie do „masowych zamieszek”, powołując się przy tym na gest ręką protestującego bądź rzucenie w szpaler policjantów papierowym kubkiem. Władze postarały się także o ukręcenie samego „łba” manifestacji, aresztując kluczowe postaci ruchu opozycyjnego – między innymi niektórych niedoszłych kandydatów i Aleksieja Nawalnego, który po paru dniach odsiadki za nawoływanie do protestów, trafił do szpitala z objawami zatrucia.
Kreml próbuje w ten sposób reglamentować możliwości manifestowania niezgody – protestować można bowiem tylko w wyznaczonych przez władze miejscach i w wyznaczonym przez nich czasie. Nie jest jednak tak, że opozycja działa wyłącznie reaktywnie – przez ostatnie lata Rosją wstrząsały protesty przeciwko korupcji, reformie emerytalnej czy lokalnym działaniom władz. Społeczeństwo obywatelskie, choć działające w mocno ograniczonych warunkach, zdołało obronić chociażby Iwana Gołunowa – rosyjskiego dziennikarza, zatrzymanego na podstawie sfabrykowanych zarzutów produkcji i sprzedaży narkotyków – czy skutecznie wstrzymać decyzję władz o zbudowaniu w Jekateryburgu nowej cerkwi na miejscu jednego ze skwerów. Dekapitacja opozycyjnej hydry w postaci zatrzymywania kolejnych działaczy paradoksalnie sprawia, że pojawiają się nowe twarze – chociażby Lubow Sobol, prawniczka Fundacji Walki z Korupcją, założoną przez Aleksieja Nawalnego, która w ramach protestu ogłosiła strajk głodowy. Ostatni miesiąc obfitował też w obrazy symboliczne, które na długo zapadną w pamięć – chociażby głośne odczytywanie konstytucji FR przez jedną z uczestniczek protestu przed rzędem tak zwanych „kosmonautów”, czyli rosyjskich oddziałów prewencji, czy właśnie działania Lubow Sobol, którą policjanci wynieśli z moskiewskiej komisji wyborczej na kanapie, na której uporczywie siedziała, domagając się spotkania z szefową Centralnej Komisji Wyborczej.
Jubilat na dnie
Co w tym czasie robił Putin? 27 lipca – w tym samym dniu, kiedy protestujący po raz pierwszy wyszli na nielegalny wiec i starli się z aparatem represji – prezydent FR na dnie Zatoki Fińskiej, siedząc w batyskafie, dokonał oględzin wraku łodzi podwodnej z czasów II wojny światowej. 10 sierpnia, kiedy na ulice Moskwy wyszło ponad 50 tysięcy ludzi, już z akceptacją władz, formując tym samym jeden z największych protestów od 8 lat, głowa państwa uczestniczyła w zjeździe motocyklowego gangu „Nocne Wilki” na Krymie. Wiadomo, że jubileusz 20 lat oddanej służby krajowi wolałoby się spędzić w towarzystwie sobie przyjaznym.
Nie jest to nic nowego – rosyjski przywódca lubuje się w nagłych „zniknięciach” w momentach kryzysowych. Ta rezerwa prezydenta może dziwić w obliczu stałych doniesień medialnych o „historycznie niskim poziomie zaufania do Putina” wśród rosyjskiego społeczeństwa. Warto jednak pamiętać, że brak zaufania do prezydenta nie wpływa na szeroko rozumianą pozytywną ocenę jego prezydentury. Bo przy braku konkurencji ze strony jakiejkolwiek siły politycznej na poziomie ogólnokrajowym perspektywa jego zastąpienia jest niska.
Wajcha „siłowików”
Zagadką pozostaje, na ile Putin osobiście dał zezwolenie na brutalne rozwiązanie protestów – sposób, w jaki potraktowano protestujących, stawia bowiem pod znakiem zapytania dalszą stabilność wykreowanego przez prezydenta systemu. Opozycja zdołała zmobilizować całkiem pokaźną część społeczeństwa, wynosząc przy tym szereg różnych postulatów – od czysto „technicznych” domagających się dopuszczenia kandydatów do wyborów czy wypuszczenia liderów opozycji aż do tych radykalniejszych, domagających się odejścia obecnych elit. Władza przeszła Rubikon możliwych ustępstw – procedurę rejestracji kandydatów zamknięto, przez co moskwianie nie będą mogli zagłosować na członków opozycji.
Mając w pamięci relatywny sukces Nawalnego w wyborach na mera Moskwy w 2013 roku (opozycjonista zdobył wówczas 27 procent głosów, o mało nie doprowadzając do drugiej tury wyborów), władza — zarówno na Kremlu, jak i w biurze obecnego mera Moskwy Sergieja Sobianina — nie dopuszcza możliwości powtórzenia tego scenariusza. To prawdopodobnie stąd chaotyczna i brutalna reakcja na protesty. Ta fala przemocy, oprócz zmobilizowania opozycji, doprowadziła do konfliktu wewnątrz obozu władzy – część przedstawicieli elit oskarża moskiewskie merostwo o niepowodzenie w „zarządzeniu kryzysem” i doprowadzenie do eskalacji konfliktu. Sam Sobianin, typowany na potencjalnego premiera i być może następcę Putina, szedł w zaparte, chwaląc działania służb porządkowych i krytykując protestujących za „zawczasu zaplanowane zamieszki”. Postrzeganie moskiewskiego mera jako przedstawiciela „liberalnej” części elit zostało bezpowrotnie zniweczone.
Wyraźnie widać, że Kremlowi brakuje pomysłu na skanalizowania energii protestujących – stąd pokaz nagiej siły w postaci represji. Do tej pory politykę rosyjską charakteryzowało nieustanne balansowanie pomiędzy zapędami „siłowików” – przedstawicieli resortów siłowych i zwolennikami twardego kursu – oraz pozostałych kręgów elit, nazywanych „liberałami” czy „cywilami”. Milczenie ze strony ośrodka prezydenckiego jest w tej sytuacji znaczące. W ten sposób Kreml wysyła zachęcający sygnał do „siłowików”, aby ci podjęli próbę rozwiązania kryzysu na własną rękę. Tym samym jednak, Putin w batyskafie i na Krymie pozostawia sobie swobodę działania i możliwość karania za ewentualne niedopatrzenia czy nadgorliwość.
Do rewolucji daleko
Teorie o zbliżającej się rewolucji czy o nieuchronnym przewrocie na szczytach władzy można włożyć między bajki. Bezcelowe jest też porównywanie tegorocznych protestów z tymi z lat 2011–2012 – charakter obecnej władzy jest nieco inny, inna jest też natura protestu. Odmienni są też sami protestujący. Na kanwie tegorocznych rozruchów wykreowały się nowe twarze – w tym także przedstawiciele pokolenia, które zademonstrowało swoją siłę dwa lata temu podczas antykorupcyjnych marszy. To pokolenie nieznające innej władzy niż putinowska. Na obecnych studentów i nastolatków nie działają zaklęcia o samowoli lat 90. Ich dzieciństwo upłynęło pod znakiem relatywnego dobrobytu opartego na petrodolarach. Teraz to oni, wchodząc w dorosłość, odkryli, że ich perspektywy w niedołężnym państwie są mocno ograniczone.
Wyjątkowość tego pokolenia nie ujawnia się jedynie w pewności siebie i gotowości do aktywnego działania pomimo groźby poważnych represji i przemocy. Jeszcze przed protestami z 27 lipca i 3 sierpnia, część starszej „liberalnej inteligencji” ostrzegała młodych przed wzięciem udziału w akcjach i oskarżała organizatorów wieców o traktowanie młodzieży jak „mięsa armatniego” poprzez wzywanie ich do szturmu wprost pod „policyjne pałki”. Ujawnia się tutaj kolejny wyłom na tle pokoleniowym – starsze i opatrzone twarze opozycji nie potrafią pogodzić się z tym, że młodzi potrafią sami podejmować decyzje za siebie i nie potrzebują już przywództwa opozycjonistów poprzednich dekad.
I to właśnie przed tym pokoleniem stoi zadanie połączenia się z pozostałymi ogniskami niezadowolenia, których w Rosji nie brakuje – inaczej ich protest na osnowie obywatelskiego nieposłuszeństwa o często niezrozumiałym inteligenckim sznycie pozostanie odizolowany. Obecnego „paliwa” – a więc rozbudzania społecznej wściekłości w reakcji na przemoc aparatu siłowego – może na długo nie starczyć. Tym bardziej, że Kreml może po prostu przeczekać, aż dynamika protestu wytraci impet —ograniczając się w tym czasie do represji selektywnych, takich jak rewizje i zastraszenie konkretnych polityków. Już teraz nad Fundacją Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego zebrały się czarne chmury, kiedy to 3 sierpnia wszczęto śledztwo w związku z podejrzeniami o pranie brudnych pieniędzy. Zamknięcie fundacji i rozbicie jej regionalnych struktur stanowiłoby poważny cios dla całej opozycji. Nawalny, stety bądź niestety, stanowi najbardziej rozpoznawalną twarz wśród „antysystemowców”.
Moskiewskie protesty dla rosyjskich władz stanowią prawdziwie palący problem – i na walkę z tym pożarem nie szczędzi się środków. W obliczu wykreowania się nowej generacji pojmującej politykę zupełnie inaczej niż poprzednicy należy spodziewać się nowego mechanizmu mobilizacji. Efekt Krymu został już wyczerpany, stąd usilne poszukiwanie nowych narracji. Protesty sprawiły, że do prorządowego przekazu medialnego wrócił nieco zużyty temat zachodniej interwencji w wewnętrzne sprawy rosyjskie. Ta wykładnia może iść ręka w rękę z sukcesywnym wyrzucaniem poza polityczny margines znaczniejszych działaczy opozycji – trudno jednak ocenić, na ile okaże się to sukcesem. Władza, póki co, prezentuje bowiem jedynie długi kij – a do efektywnej stabilizacji potrzebna jest również i marchewka.