Protesty nie słabną, chociaż pretekstowa przyczyna rozruchów została rozwiązana, a władze tymczasowo wycofały się z kontrowersyjnej nowelizacji ustawy, która zakładała możliwość ekstradycji obywateli do Chin kontynentalnych. Ich uczestnicy domagają się całkowitego porzucenia prac nad ustawą, dymisji szefowej administracji Hongkongu Carrie Lam, amnestii dla aresztowanych, śledztwa wobec brutalnych działań policji oraz wprowadzenia powszechnych wyborów na terenie Hongkongu.

Pisaliśmy już na naszych łamach o tym, że demonstrujący działają w sposób rozproszony, nie posiadają sformalizowanych struktur i kierownictwa. Kierują się słowami jednego z najbardziej znanych Hongkończyków, Bruce’a Lee, który w słynnym „Wejściu smoka” mówił o tym, żeby być jak woda, która „przystosowuje się do każdego naczynia, a może zniszczyć skałę. Woda może płynąć albo niszczyć. Bądź wodą, mój przyjacielu”. W myśl tej sentencji uczestnicy protestów masowo korzystają z laserowych wskaźników, które miały zdezorientować policjantów, ale przede wszystkim zakłócić działanie systemów masowego monitoringu, na podstawie którego policja identyfikuje uczestników protestów. Do najbardziej spektakularnych osiągnięć protestujących należy trzydniowe zablokowanie jednego z największych portów lotniczych na świecie, który rocznie obsługuje prawie 70 milionów pasażerów. Początkowo protesty przebiegały spokojnie, ale w nocy z 11 na 12 sierpnia doszło do poważnych starć z policją, w wyniku których wstrzymano działanie lotniska i odwołano ponad 160 lotów. Chińskie władze zdecydowanie potępiły zachowanie demonstrantów, zaostrzając retorykę i po raz kolejny określiły ich zachowanie jako „bliskie terroryzmowi”. Na czołówki państwowych mediów przebiła się postać funkcjonariusza, który został pobity przez aktywistów jego własną policyjną pałką, a do roli bohatera narodowego został wyniesiony dziennikarz związanego z władzą dziennika „Global Times”, obezwładniony przez członków jednej z organizacji studenckich. Chińska Rada Stanu w Hongkongu opisała uczestników protestu jako „radykalne elementy przemocy”, które dopuściły się ataku na obywateli Chin kontynentalnych. Pekin starannie selekcjonuje, które obrazy z Hongkongu mają trafić do opinii publicznej w Chinach, tak aby kreować protestujących jako agresywnych anarchistów, chcących uderzyć w bezpieczeństwo prasy.

Tej nocy, kiedy miały miejsce akty przemocy ze strony studentów, organizacje biorące udział w proteście w mediach społecznościowych przeprosiły za te incydenty, tłumacząc swoją reakcję desperacją i strachem. Następnego dnia część z nich rozdawała oczekującym w terminalach pasażerom czekoladę i ulotki z przeprosinami.

Smok stawia tamę

W odpowiedzi na działania aktywistów do kontrataku przeszły hongkońskie służby porządkowe. Jeszcze pod koniec lipca prawdopodobnie za pomocą lokalnych triad brutalnie spacyfikowali członków ruchu oporu, którzy znaleźli się na jednej ze stacji metra. Wśród około 45 rannych w ataku osób znalazł się prodemokratyczny polityk Lam Cheuk-ting, który został wielokrotnie uderzony w twarz, oraz reporterka Gwyneth Ho, na żywo relacjonująca zajście. Wezwana policja przybyła na miejsce po kilkudziesięciu minutach, kiedy napastnicy zdążyli uciec.

Dodatkowo na przejściach granicznych, które łączą Hongkong z Chinami kontynentalnymi, coraz częściej dochodzi do kontroli telefonów osób, które są podejrzane o udział w zamieszkach. Sprawdzane są wiadomości i zdjęcia, a także aplikacje, za pomocą których komunikują się protestujący (wśród nich Tinder czy Pokemon Go). Ponadto, w szeregi protestujących przeniknęli ubrani po cywilnemu policjanci. W momencie, w którym oddziały prewencyjne zostają skierowane do tłumienia demonstracji, policyjni agenci powalają uczestników protestów, czekając na przybycie umundurowanych oddziałów.

W Pekinie wrze, a Trump dolewa oliwy do ognia

Z coraz większym niepokojem na protesty reaguje również rząd centralny w Pekinie. W Shenzhenie, na granicy z Hongkongiem, zgromadziły się oddziały chińskich sił paramilitarnych i dziesiątki transporterów opancerzonych, co zostało uwiecznione na zdjęciach satelitarnych. Wideo z przejazdu policyjnych oddziałów, które podlegają dowództwu Ludowej Armii Wyzwolenia, było transmitowane przez państwowe media. Demonstracja siły w założeniach Pekinu ma wystraszyć protestujących do tego stopnia, że ci rozejdą się do domów.

W sytuację zaangażował się również amerykański prezydent, wciągając kwestię Hongkongu do trwającej między Stanami Zjednoczonymi a Chinami wojny handlowej. Prezydent na Twitterze zaapelował do Chińczyków o „humanitarne potraktowanie Hongkongu”, co powinno nastąpić przed podpisaniem umowy gospodarczej pomiędzy USA a Pekinem. Wczoraj, po raz kolejny nawiązał do protestów i za pośrednictwem swojego ulubionego medium, zaproponował przywódcy Chin Xi Jin Pingowi, aby ten osobiście spotkał się z protestującymi, co jego zdaniem, niewątpliwie rozwiązałoby problem.

Jednak zaangażowanie amerykańskiego prezydenta nie poprawi sytuacji protestujących, a raczej usztywni tylko stanowisko Pekinu. Swoją popularność w chińskim społeczeństwie Xi Jin Ping w dużej mierze zawdzięcza sprawnemu graniu nacjonalizmem. Dlatego po początkowym okresie blokady informacyjnej, państwowe media forsują narrację łączącą protesty z agenturami obcych mocarstw, które oskarża się o działanie na szkodę narodu chińskiego i podburzanie obywateli przeciwko władzy.

Klucz do rozwiązania tego konfliktu ma tylko chińskiego politbiuro, na czele z przewodniczącym Xi. Ale Pekin nie może cofnąć się o krok, bo stał się zakładnikiem własnej, nacjonalistycznej propagandy, która jest nieodzowną częścią renesansu narodu chińskiego. Proces ten, którego finał będzie świętowany w 2049 roku, w setne urodziny Komunistycznej Partii Chin, zakłada powrót Chin do roli supermocarstwa. Oprócz zbudowania technologicznej, gospodarczej i militarnej potęgi Chin, kluczowym jego elementem jest powrót Hongkongu i Tajwanu do „macierzy”. Ma się to dokonać pokojowo, a podejście Pekinu do ruchów prodemokratycznych w Hongkongu jest papierkiem lakmusowym dla Tajwańczyków. Dlatego również z tego powodu chińscy decydenci zrobią wszystko, żeby uniknąć decyzji o interwencji chińskich wojsk w Hongkongu. W przeciwnym razie sytuacja mogłaby wymknąć się spod kontroli, co groziłoby powtórką wydarzeń sprzed 30 lat na placu Tiananmen.

 

Konsultacja merytoryczna: dr Katarzyna Sarek.