A nic tak nie elektryzuje skłonnych do oburzania się widzów jak zdemoralizowana, seksualizowana przez kamerę młodzież, oddająca się wszelkim możliwym ekscesom.

Podobnie było w latach 90. za sprawą „Dzieciaków” [1995] Larry’ego Clarka czy dekadę później dzięki brytyjskiej serii „Skins” [2007]. Teraz przyszedł czas na kolejną produkcję, która w równym stopniu wzburza i fascynuje samozwańczych strażników moralności. Tym razem jednak sytuacja jest dużo bardziej dynamiczna niż kiedykolwiek. Kontrowersja wokół serialu narasta jeszcze przed premierą kolejnych odcinków, a fale pozytywnych i negatywnych reakcji zalewają internet niczym tsunami już w trakcie emisji, przez co nie sposób ustalić krytycznego konsensusu, nie mówiąc już o prześledzeniu całego dyskursu i poszczególnych punktów zapalnych. Sam odbiór społeczny serialu jest tak rozbudowany, że można by mu poświęcić osobną analizę.

Otoczka kontrowersji

Punktem wyjścia „Euforii” jest powrót Rue – głównej bohaterki serialu i narratorki – z odwyku, na który trafiła po niemal śmiertelnym przedawkowaniu opioidów. W tej roli występuje aktorka i piosenkarka Zendaya (znana do tej pory głównie z Disney Channel i ostatnich filmów o Spider-Manie), dość radykalnie przełamująca swój dotychczasowy wizerunek jako uzależniona od leków nastolatka. Wkrótce po swoim powrocie Rue poznaje Jules (Hunter Schafer, transpłciowa modelka, aktorka i aktywistka), nową dziewczynę w szkole. To właśnie relacja pomiędzy tymi dwiema nastolatkami – nieustannie oscylująca pomiędzy przyjaźnią a czymś więcej – będzie przewodnim wątkiem serialu. Poznamy także szereg innych postaci, między innymi Kat (gwiazda Instagrama Barbie Ferreira), dziewczynę wykraczającą poza sztywne standardy atrakcyjności, która eksploruje swoją seksualność za pomocą kamerki internetowej, czy Cassie (Sydney Sweeney) próbującą być dobrą dziewczyną, przyjaciółką i córką w splocie niemożliwych do spełnienia, sprzecznych standardów, jakie społeczność narzuca nastolatkom płci żeńskiej.

Fot. HBO

W ramach pierwszego sezonu „Euforia” porusza liczne ekscytujące opinię publiczną tematy, takie jak uzależnienie od narkotyków, pornografia, przemoc seksualna czy toksyczna męskość, i robi to często w sposób daleki od subtelności. Wszystko to składa się na mieszankę wybuchową, która była tak samo skazana na sukces (tym bardziej istotny dla HBO po stracie takiego hitu jak „Gra o tron”), jak i na ogrom internetowej krytyki, dotykającej niemal każdego aspektu serialu.

Jeśli twórcy „Euforii” choćby pobieżnie śledzą reakcje na poszczególne odcinki, muszą być co najmniej skonfundowani. Niemal każdy element serialu jest jednocześnie wychwalany pod niebiosa i potępiany, często w tym samym czasie. Po trzecim odcinku, w którym Rue, funkcjonująca także jako wszechwiedząca narratorka „Euforii”, dokonuje dla widzów rzeczowej klasyfikacji zdjęć penisów wysyłanych przez młodych mężczyzn (kategorie to: przerażające, okropne i akceptowalne), internet „zapłonął”. Z jednej strony doceniono serial za solidną dawkę męskiej nagości, której jest stosunkowo niewiele w kulturze audiowizualnej. Z drugiej – napiętnowano twórców za epatowanie pornografią i uprzedmiotowienie młodych ciał. Krytyka „Euforii” z powodu tego odcinka rozpoczęła się zresztą jeszcze na długo przed premierą, choć nie znano wtedy jeszcze kontekstu podsycających kontrowersję obrazów.

Twórcy „Euforii” [1] – z pomysłodawcą całości, scenarzystą i reżyserem Samem Levinsonem na czele – nie mogą wygrać z oczekiwaniami odbiorców. Według komentatorów ich serial jest jednocześnie zbyt realistyczny i za mało realistyczny. Dla jednych wyrafinowany formalnie, dla innych to przerost formy nad treścią. Bohaterowie są zróżnicowani (ze względu na rasę czy orientację seksualną), ale też zbyt uprzywilejowani (ekonomicznie; wszyscy mieszkają na przedmieściach). Walka z uzależnieniem została pokazana bardzo prawdziwie (Sam Levinson opierał się między innymi na własnych doświadczeniach z używkami), ale jednocześnie w zbyt przeestetyzowany sposób. Seks został sfilmowany zgodnie z najwyższymi standardami produkcji filmowych (każdy z aktorów miał do dyspozycji koordynatora do spraw intymności, ale kamera wciąż seksualizuje młodych aktorów, którzy grają nastolatków. Ponadto twórcą „Euforii” jest biały mężczyzna, przez co całość zawsze będzie naznaczona męskim spojrzeniem [male gaze]. W efekcie mamy też do czynienia z uprzedmiotowieniem transseksualnej kobiety przez heteroseksualne spojrzenie kamery, co zdarza się bardzo rzadko i może być odczytywane zarówno pozytywnie, jak i negatywnie [2]. Serial szokuje, ale szokuje niewystarczająco. Albo szokuje zbyt mocno. Śledząc rozmaite opinie o „Euforii”, można odnieść wrażenie, że każde możliwe zdanie o tym serialu zostało już wypowiedziane lub opublikowane w sieci.

Dorastający bohaterowie „Euforii” odczuwają zatem wszystko bardziej. Każda przyjaźń jest na śmierć i życie, każda miłość może być tą ostatnią, każda kłótnia ma niemal apokaliptyczne konsekwencje. | Karol Kućmierz

Cały ten chaos wymiany skrajnych opinii świadczy przede wszystkim o tym, że seriale takie jak „Euforia” są dla odbiorców niemałym wyzwaniem. I nie chodzi o to, że mamy tutaj do czynienia z wybitnym, ambiwalentnym dziełem, które musi wywoływać skrajne reakcje i emocje z przeciwnych biegunów. Dzieło Sama Levinsona po prostu zawiera w sobie pewne sprzeczności, podczas gdy w współczesny widz ma skłonność do szybkiego szufladkowania tekstów kultury, najczęściej według uproszczonego klucza politycznego (zgodny lub niezgodny z przekonaniami; feministyczny lub mizoginistyczny itp.), żeby poradzić sobie z ich ogromem. Nie ma tu miejsca na niuanse i sentymenty, trzeba szybko przyporządkować dany tytuł do właściwej przegródki i zabierać się za kolejny. Serial, który wzbudza emocje i co tydzień rozgrzewa kocioł dyskusji na nowo, to prawdziwa rzadkość. Tradycyjna dystrybucja serialu zadziałała w tym przypadku na jego korzyść; w modelu streamingowym, w którym cały sezon byłby dostępny od razu, „Euforia” raczej nie funkcjonowałaby tak długo w świadomości odbiorców. Kiedy cały sezon ma premierę w piątek na Netflixie, to zazwyczaj w niedzielę wieczorem jest już po wszystkim – pozostają wyjaśnienia finałowego odcinka i spekulacje o przyszłości serialu.

Ekspresyjna forma

Rozdmuchany dyskurs wokół serialu „Euforia” wynika nie tylko ze wspomnianych kontrowersji wokół jego treści, ale również z reakcji na jego formę. Reżyser Sam Levinson, który stanął za kamerą pięciu z ośmiu odcinków (pozostałe wyreżyserowały Augustine Frizzell, Jennifer Morrison oraz Pippa Bianco), miał pomysł na wizualny kształt „Euforii”, który zmierza w kierunku przeciwnym do wielu współczesnych amerykańskich seriali. Levinson jest przede wszystkim zainteresowany subiektywnym spojrzeniem swoich bohaterów na otaczającą ich rzeczywistość oraz ich wewnętrznym, emocjonalnym światem. Reżyser nie chciał przy tym, żeby jego serial spełniał wymagania szeroko pojętego realizmu. Zależało mu raczej na pokazaniu wyolbrzymionych i rozchwianych nastoletnich emocji w sposób, który będzie prawdziwy dla widzów, ale nie w kontekście prawdopodobieństwa ekranowych wydarzeń. Dorastający bohaterowie „Euforii” odczuwają zatem wszystko bardziej. Każda przyjaźń jest na śmierć i życie, każda miłość może być tą ostatnią, każda kłótnia ma niemal apokaliptyczne konsekwencje. Twórcy serialu podążają za swoimi postaciami ze skrajności w skrajność, starając się oddać ich stan ducha, w którym wszystko jest podkręcone do maksimum, i to nie tylko przez narkotyki, hormony i media społecznościowe. To dlatego kamera w serialu prawie nigdy nie jest statyczna, tylko pozostaje w ciągłym ruchu, podkreślając w każdym ujęciu dynamiczną sytuację emocjonalną bohaterów. Każde zbliżenie, panoramowanie czy skomplikowana jazda kamery zawarta w jednym długim ujęciu ma za zadanie odzwierciedlać kłębowisko w sferze uczuć postaci.

Z tego samego zamierzenia wynika drobiazgowo zaprojektowana scenografia „Euforii”, która w siedemdziesięciu procentach została zbudowana w studiu, nawet wtedy, kiedy można było znaleźć i sfilmować prawdziwe lokacje. Twórcy serialu stworzyli od podstaw nie tylko miejsca akcji co bardziej widowiskowych sekwencji, takich jak festyn z czwartego odcinka czy obracający się wokół własnej osi korytarz [3], po którym Rue – będąca pod wpływem narkotyków – przemieszcza się niczym w „Incepcji”. Scenografowie skonstruowali nawet sypialnię głównej bohaterki w taki sposób, żeby sufit i ściany były ruchome, co umożliwiło rozmaite ustawienia kamery. Dzięki temu powstało jedno z piękniejszych ujęć w całym serialu, w którym Rue i Jules po raz pierwszy leżą razem na łóżku, skąpane w blasku wschodzącego słońca, podczas gdy kamera majestatycznie filmuje bohaterki z tak zwanej boskiej perspektywy.

Fot. HBO

Ekspresyjny styl reżyserski Sama Levinsona, tak jak w przypadku wielu filmowców z jego pokolenia (rocznik 1985), jest amalgamatem bardzo odmiennych i oddalonych od siebie inspiracji. Amerykański krytyk Matt Zoller Seitz niezwykle celnie opisał doświadczenie oglądania „Euforii”, wyobrażając sobie klasyczny już serial „Moje tak zwane życie” [1994–1995] w wersji, gdyby wyreżyserował go Paul Thomas Anderson [4]. Sam Levinson oczywiście potwierdza ten trop, wyróżniając takie filmy jak „Boogie Nights” [1997] czy „Magnolia” [1999] (w których z kolei sam Anderson mocno naśladował Martina Scorsesego i Roberta Altmana). Każdy odcinek zaczyna się skondensowaną historią któregoś z bohaterów serialu, opowiedzianą w energicznym stylu, który wywodzi się wprost z prologu „Magnolii”. Jako inspiracje twórca „Euforii” wymienia także Carla Theodora Dreyera [„Męczeństwo Joanny d’Arc”, 1928], od którego zapożyczył charakterystyczne zbliżenia, a także Francisa Forda Coppolę [„Lewy sercowy”, 2002] czy węgierskiego reżysera Pétera Gothára [„Czas stanął w miejscu”, 1982]. Efekt końcowy to jednak coś więcej niż prosta suma powyższych odniesień. Reżyseria Sama Levinsona to nie tylko czysta technika filmowa, ale także wyczuwalny naddatek osobisty (szczególnie w scenach dotyczących Rue) oraz skłonność do niespodziewanych przejść w metaforę, która nagle rozbija i tak dość prowizorycznie przymocowane ramy świata przedstawionego (często dosłownie, biorąc pod uwagę ruchome ściany większości scenografii). Najciekawsze pod tym względem są: muzyczno-taneczny finał serialu z hipnotyzującą choreografią Ryana Heffingtona, a także maniakalny epizod Rue, w którym bohaterka wciela się w detektywa rodem z mrocznych thrillerów z lat 90. z Morganem Freemanem w roli głównej.

Zasadniczo „Euforia” opowiada o tym, że bycie dorastającym nastolatkiem to piekło. Każdy z bohaterów albo ma za sobą jakąś traumę, albo właśnie jakąś przechodzi, czy to związaną z seksualnością, przemocą w związku, skomplikowaną relacją z rodzicami, nadużywaniem narkotyków, akceptacją własnego ciała czy kiełkującą tożsamością. | Karol Kućmierz

Wśród rozległego krajobrazu seriali o młodzieży i dla młodzieży „Euforia” sytuuje się na przecięciu kilku nurtów. Niechęć do realizmu i flirt z wątkami sensacyjnymi stawia ją w bliskim sąsiedztwie serialu „Riverdale” [2017–], który jednak dużo intensywniej podąża w kierunku brutalnej, przegiętej, barokowej telenoweli. Kontrowersje związane z podejmowaniem trudnych tematów przypominają te wokół „Trzynastu powodów” [2017–], jednak ten serial egzystuje w zupełnie innej tonacji emocjonalnej. Przekraczanie granic gatunkowych i odważne wycieczki na terytorium metafory to z kolei dziedzictwo „Buffy: Postrachu wampirów” [1997–2003].

W opozycji do najnowszych, ale osadzonych w przeszłości propozycji, takich jak „PEN15” [2019] czy „Everything Sucks!” [2018], twórcy „Euforii” nie są zbytnio zainteresowani celebrowaniem nostalgii. Za to stosunkowo wiele łączy serial Sama Levinsona z norweskim hitem „Skam” [2015–2017], na przykład umiejętne pokazanie nastolatków funkcjonujących w świecie mediów społecznościowych. „Skam” miał być jednak naturalistycznym portretem, w przeciwieństwie do ekspresjonistycznej, rozbuchanej „Euforii”. Serial Levinsona czerpie zatem z osiągnięć przeszłości i wchodzi w dialog z najnowszymi tendencjami, ale nie wpisuje się całkowicie w żadną z nich. Pozostaje osobny w swoim subiektywnym, audiowizualnym kształcie, który do tej pory był raczej charakterystyczny dla serialowych thrillerów, takich jak „Mr. Robot” [2015–] czy „Hannibal” [2013–2015], a nie opowieści o nastolatkach.

Serce pod powierzchnią

„Euforia” to serial, do którego łatwo się przyczepić – i pod pewnymi względami nawet trzeba. Brawurowa warstwa wizualna imponuje, ale formalne popisy Levinsona za kamerą mogą tak samo zniechęcać, jak i przyciągać. Podobnie jest z podejściem do ważkich tematów z niewystarczającą subtelnością czy zbyt jednowymiarowym potraktowaniem niektórych postaci (Nate grany przez Jacoba Elordiego to chodzący stereotyp toksycznej męskości). Pomimo tych wad, pod połyskliwą powierzchnią „Euforii” można odnaleźć też dużo serca i wrażliwości. Kiedy tylko serial rezygnuje poniekąd ze swojej pozy na „najfajniejszego dzieciaka w szkole”, który jest jednocześnie ironiczny, obrazoburczy, postępowy i do tego najlepiej posługuje się kamerą, i rzeczywiście wnika pod skórę portretowanych nastolatków, wówczas cały wysiłek przebijania się przez kolejne warstwy opowieści okazuje się wart zachodu.

Fot. HBO

Zasadniczo „Euforia” opowiada o tym, że bycie dorastającym nastolatkiem to piekło. Każdy z bohaterów albo ma za sobą jakąś traumę, albo właśnie jakąś przechodzi, czy to związaną z seksualnością, przemocą w związku, skomplikowaną relacją z rodzicami, nadużywaniem narkotyków, akceptacją własnego ciała czy kiełkującą tożsamością. W swoich najlepszych momentach „Euforia” stara się dotrzeć do źródeł tych traum, ale nie w sposób dydaktyczny, tylko głęboko emocjonalny. Mistrzowska pod tym względem jest retrospekcja dotycząca przeszłości Jules, w której skondensowano losy tej postaci do kilku niezwykle wyrazistych obrazów: Jules przed lustrem, uwięziona w niewłaściwym ciele, Jules w ciemnym korytarzu, nad nią wiązka światła z teatralnego reflektora, Jules wśród przezroczystych ścian szpitala psychiatrycznego. Twórcom udaje się też odnaleźć pierwiastek egzystencjalnego horroru okresu dojrzewania, który jest wspólny dla nas wszystkich; sprawia to, że niezależnie od wieku czy okoliczności łatwo identyfikujemy się z bohaterami.

Najdelikatniejsza cząstka serialu, wokół której orbituje cała reszta, to wielowymiarowa relacja pomiędzy Rue i Jules, która zawiera to, co najlepsze i najpiękniejsze w „Euforii”. To także jeden z niewielu promyków nadziei w tym mrocznym i przygnębiającym świecie, cień obietnicy, że szkolna parada cierpień i poniżeń być może kiedyś się skończy. Na szczęście na potrzeby tego wątku, kluczowego dla całości, twórcy wytoczyli swoje najcięższe działa – subtelność, psychologiczne zniuansowanie i duże pokłady empatii. Jednak nawet to by nie wystarczyło, gdyby nie fantastyczne role obu młodych aktorek, które przykuwają uwagę od pierwszego pojawienia się na ekranie aż do ostatniej sceny finałowego odcinka. W niemych wymianach spojrzeń między Rue i Jules znajdziemy więcej treści niż w rozbudowanych monologach z offu (których także nie brakuje). Nie trzeba wymieniać trzynastu powodów, dla których warto obejrzeć ten serial. Wystarczą dwa: Zendaya i Hunter Schafer.

 

https://www.youtube.com/watch?v=fcrAHHwrgtE

Przypisy:

[1] Jednym z producentów „Euforii” jest kanadyjski raper Drake, który sam rozpoczynał karierę jako aktor w serialu dla młodzieży „Degrassi”.

[2] https://www.indiewire.com/2019/08/euphoria-trans-character-actresses-love-jules-hbo-lgbt-1202163347/

[3] https://www.youtube.com/watch?v=gIXE3444dlw

[4] https://www.vulture.com/2019/08/euphoria-sam-levinson-filmmaking-influences.html

Serial:

„Euforia”, twórca: Sam Levinson, USA 2019.