Szanowni Państwo,
„To wszystko wasza wina”. „Co takiego?”. „Wszystko”.
Tak zaczyna się znakomity monolog w jednym z popularnych ostatnio seriali – brytyjskim „Rok za rokiem”.
Serial opowiada o losach zwykłej, kilkuosobowej brytyjskiej rodziny z Manchesteru i Londynu. Jego akcja toczy się w niedalekiej przyszłości, na przestrzeni kilku lat, a zaczyna zaledwie kilka lat od czasów nam współczesnych. Ta konkretna scena ma miejsce dokładnie 10 tysięcy dni od roku końca roku 1999. Ledwie 10 tysięcy dni, a cały świat wygląda inaczej. Zamiast spokoju i względnego optymizmu, który towarzyszył nam pod koniec tysiąclecia, światem wstrząsają kolejne katastrofy – konflikty między największymi potęgami, protesty społeczne w kolejnych krajach Europy, kryzysy uchodźcze, rosnąca popularność, populistów i ich prostych, radykalnych rozwiązań oraz kolejne katastrofy ekologiczne.
Kiedy seniorka rodu przy rodzinnym stole mówi, że to „wasza wina”, ma na myśli nas wszystkich. Wszystkich tych, którzy milcząco godzili się na postępującą automatyzację pracy eliminującą z rynku kolejne grupy zawodowe. Wszystkich tych, którzy nie mogą się powstrzymać, by nie kupić T-shirtu za jednego funta, choć wiedzą, że to cena nierealna, a faktyczny koszt produkcji koszulki został przerzucony na kogoś innego – szwaczkę w jakimś odległym kraju, właściciela lokalnego sklepu czy środowisko. Ale mimo wszystko kupujemy, niezależnie od potrzeb, bo to przecież okazja. Zamiast więc narzekać na siły zewnętrzne – Europę, pogodę, polityków, Amerykę czy abstrakcyjne „trendy historyczne” rzekomo pozostające poza naszą kontrolą, musimy przyznać otwarcie: „To świat, który sami zbudowaliśmy”.
Ten monolog warto przypomnieć wszystkim tym, którzy dziś, widząc gigantyczne pożary w Amazonii, wzruszają ramionami, twierdząc: „A co to ma ze mną wspólnego?”, albo nawet: „To tragedia, ale co ja mogę zrobić?”.
Tysiąc kilometrów kwadratowych to obszar odpowiadający około 140 tysiącom boisk piłkarskich. W tym roku w Brazylii spłonie lub zostanie wyciętych około 7,9 tysiąca kilometrów kwadratowych lasów amazońskich, pisano w niedawnym raporcie na temat Amazonii w tygodniku „The Economist”. Czy to dużo? Przed 15 laty płonęło rocznie ponad 25 tysięcy kilometrów kwadratowych. Ale to, że kiedyś niszczono więcej nie oznacza, że dziś powinniśmy spać spokojnie. Tym bardziej, że po znaczącym spadku tempa wylesiania w latach 2010–2015, zjawisko znów przyspiesza, a po przekroczeniu pewnego poziomu zniszczeń las straci możliwość regeneracji.
Tymczasem rządzący od 1 stycznia prezydent Jair Bolsonaro niespecjalnie się tym przejmuje. Dość powiedzieć, że nie tylko zmniejszył budżet Brazylijskiego Instytutu Środowiska i Odnawialnych Zasobów Naturalnych (IBAMA) i wymienił 21 z 27 szefów lokalnych oddziałów Instytutu. Już po wybuchu pożarów przekonywał, że ich skala jest zawyżana przez niechętną mu lewicę, a potem oskarżył o podpalenia… organizacje pozarządowe. W rzeczywistości, za niektóre z podpaleń odpowiada nie lewica, ale rolnicy i przedsiębiorcy dążący do przejęcia nowych gruntów.
„Bolsonaro ma bardzo prorynkowe nastawienie. […] Rząd pragnie zmonetyzować potencjał lasów amazońskich, poprzez ich wycinkę i przeznaczenie gruntów pod uprawę zwierząt i pasz. To bardzo krótkotrwały zysk, bo lasy amazońskie są obecnie w momencie, w którym ich dalsza wycinka, może zmienić cały ekosystem Brazylii”, mówi Jakubowi Bodzionemu Michael Reid, były brazylijski korespondent tygodnika „The Economist”, a obecnie redaktor i felietonista tej gazety odpowiedzialny m.in. za ten obszar świata.
Ale polityka Bolsonaro to tylko część problemu – najbogatsze państwa szeroko rozumianego Zachodu także niespecjalnie garną się do pomocy. Chociaż na ostatnim spotkaniu grupy G7 prezydent Francji Emmanuel Macron apelował, by podjąć zdecydowane działania, bo na naszych oczach płoną „płuca Ziemi”, to ostatecznie na walkę z pożarami siedem potężnych państw przeznaczyło… 20 milionów dolarów. Czy to dużo? Dość powiedzieć, że jedna, założona przez Leonardo di Caprio fundacja przeznaczyła na ten sam cel 5 milionów dolarów. A jakby tego było mało, prezydent Trump pochwalił Bolsonaro za dotychczasową walkę z pożarami.
Organizacje ekologiczne ostrzegają, że ochronie lasów amazońskich nie sprzyja też podpisana właśnie między Unią Europejską a kilkoma krajami Ameryki Południowej, w tym z Brazylią, umowa o wolnym handlu. Jeśli zostanie ostatecznie ratyfikowana przez państwa członkowskie, doprowadzi zapewne do wzrostu eksportu mięsa do Europy, co z kolei może popchnąć lokalnych hodowców do wycinki kolejnych obszarów lasu pod pastwiska czy pola uprawne.
„A już teraz 80 procent gruntów rolnych na całej planecie to grunty wykorzystywane pod produkcję zwierzęcą – w części to pastwiska, ale ogromna większość przeznaczana jest pod produkcję pasz. Ogromna część pasz z kolei jest produkowana jest w Ameryce Południowej – Brazylia i Argentyna to zagłębia produkcji soi”, mówią aktywiści Katarzyna Jagiełło i Jakub Jędrak w rozmowie z Jakubem Bodzionym. Jeśli tak się stanie, Unia Europejska „wyeksportuje” koszty środowiskowe związane z produkcją mięsa do Ameryki Południowej. Myliłby się jednak ten, kto uważa, że dzięki temu unikniemy związanych z niszczeniem środowiska konsekwencji.
„Jeśli wytniemy lub wypalimy las, który do tej pory aktywnie pochłaniał dwutlenek węgla, i zastąpimy go pastwiskami lub polami uprawnymi, to możliwości pochłaniania znacząco się zmniejszą”, mówi Jędrak. W konsekwencji jeszcze więcej CO2 trafi do atmosfery.
Pożary w Amazonii zdarzają się co roku, ale ich częstotliwość i skala rosną. Nie tylko ze względu na podpalenia, ale także zmiany klimatyczne. Choć być może trudno to sobie wyobrazić, lasy deszczowe coraz częściej nawiedzają susze, a przez to las łatwiej zapala się i szybciej płonie także z przyczyn „naturalnych”, bez bezpośredniego udziału człowieka. W ten sposób zmiany klimatyczne, za które jesteśmy odpowiedzialni, napędzają kolejne katastrofy ekologiczne. A te prowadzą do przyspieszenia zmian klimatycznych, których konsekwencji doświadczamy także nad Wisłą – w postaci choćby anomalii pogodowych czy kłopotów z dostępem do wody.
No dobrze. Ale nawet jeśli zgodzimy się, że drzewa płonące 10 tysięcy kilometrów od polskich granic, to także nasz problem, zostaje pytanie: Co możemy z tym zrobić?
Jednak nawet jeśli zmienimy dotychczasowy sposób życia z jego obecnym poziomem i stylem konsumpcji – czy to wystarczy? Niekoniecznie, ponieważ za zmiany klimatyczne w największej mierze odpowiedzialny jest przemysł. Zatem choć zmiana stylu życia jest czymś pożądanym, nie wystarczy. Kluczowe są wybory polityczne i to one mają wpływ na całą planetę. Choć to trudne, powinniśmy nauczyć się myśleć o sobie nie tylko jako obywatelach Polski, ale także obywatelach świata odpowiedzialnych za jego los. I mamy obowiązek wymagać myślenia w takich kategoriach także od naszych polityków, nawet jeśli na co dzień zwykle manifestują oni swoje przywiązanie do „Realpolitik”.
Wielkie pożary trawiące gigantyczne obszary lasów – niektóre dane mówią o wypalaniu obszaru wielkości 1,5 boiska piłkarskiego na… minutę – to także nasza wina. I jeśli wreszcie nie zaczniemy działać, za kilka lat obudzimy się w świecie takim jak ten przedstawiony w „Rok za rokiem”. A to przyszłość, jakiej naprawdę nie powinniśmy życzyć sobie ani następnym pokoleniom Polaków.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”