Zacznę od okładki, nie mogę bowiem pozbyć się mylnego wrażenia o najnowszej książce Wydawnictwa Poradnia K, której oficjalna premiera już 18 września. W pierwszej chwili pomyślałem, że będzie to opowieść o Zagładzie Żydów, a dokładniej forma upamiętnienia (?) postaci Anne Frank: stąd tytuł „Listy do A.” oraz ilustracja dziewczynki przypominającej autorkę słynnego dziennika. Dopiero po chwili zauważyłem podtytuł „Mieszka z nami Alzheimer” i pomyślałem, że to ważna tematyka, której wciąż jest za mało na polskim rynku książki.
Na opowieść Anny Sakowicz składają się tytułowe listy Anielki. Pewnego dnia do rodzinnego domu dziewczynki wprowadza się babcia, a wraz z nią tajemniczy Pan A. Choć pozostaje niewidzialny, codzienny towarzysz starszej kobiety daje o sobie natychmiast znać: to przez niego ukochana członkini rodziny myli imiona domowników, „podlewa kwiaty”, nalewając wodę z konewki wprost do otwartych szuflad czy równiutko układa buty w… lodówce. Wszyscy mówią, że to wina Alzheimera, który w wyobraźni głównej bohaterki staje się ponurym, groźnym i złym, a co najważniejsze – niechcianym – lokatorem. By się go pozbyć, dziewczynka pisze przejmujące listy, które codziennie wsuwa pod drzwi pokoju, w którym Pan A. zamieszkał razem z babcią. „Nasza nauczycielka języka polskiego powtarza zawsze, że kiedy jest nam źle, możemy o tym napisać, bo gdy człowiek wyrzuci w słowach swoje cierpienie, staje się weselszy” [s. 9]. Pisanie staje się więc formą autoterapii dziecka próbującego odnaleźć sens w świecie choroby – i jak można się domyślać po lekturze posłowia, było nim także dla samej autorki.
Warto zaznaczyć, że sceny obserwowane przez Anielkę robią przerażające wrażenie, zwłaszcza na osobach, które znają chorujących na Alzheimera. O zagubieniu, utracie pamięci, otępieniu czy „odpływaniu” najbliższych członków rodziny czyta się z bólem serca. Podobnie przejmujące są postawy bezsilności, zarówno rodziców (zwłaszcza córki chorej kobiety), jak i Anielki i jej siostry Patrycji. Rodzinny dramat niezwykle mocno wpływa na narratorkę, która zapewnia kilkukrotnie, że dzieci rozumieją więcej, niż się dorosłym wydaje.
„Listom do A.” nie można odmówić poruszającej czytelnika prezentacji przeżyć i emocji bohaterów. Niemniej dwie rzeczy sprawiają, że czuję pewien dyskomfort. Pierwszą z nich jest warstwa graficzna. Książka została starannie wydana, a strony przypominają zeszyt w kratkę, pasują więc do kilkuletniej uczennicy, która być może właśnie z takiego materiału korzystała, pisząc swoje listy. Niezrozumiały jest natomiast dobór fontu, który – jak na pozycję dla dzieci, o ile „Listy” w ogóle są dla dzieci! – jest zdecydowanie za mały, a książkę zwyczajnie źle się czyta. Podczas lektury nie mogłem przestać myśleć również o ilustracjach, które – choć autorstwa Ewy Beniak-Haremskiej – do złudzenia przypominają twórczość Joanny Concejo (zwłaszcza „Zgubioną duszę” Olgi Tokarczuk czy okładki „Opowiadań bizarnych” i „Podróży ludzi Księgi”). Są to – podobnie jak dzieła Concejo – realistyczne, utrzymane w stonowanych barwach i nierzadko symboliczne obrazy, ale poza kilkoma ciekawymi rozwiązaniami (na przykład ciągnącym się przez całą powieść plączącym się sznurkiem, symbolizującym chaos i narastanie dramatu choroby) pełnią w zasadzie wyłącznie funkcję dekoracyjną.
Drugą wątpliwość budzą rozwiązania literackie, które sprawiają, że trudno jednoznacznie określić adres wydawniczy „Listów do A.”. Wydawca proponuje książkę dzieciom, podobnym wskazaniem może być uczynienie główną bohaterką kilkuletniej dziewczynki. W tekście ujawnia się ponadto naiwna perspektywa dziecka z uwagą śledzącego świat dorosłych, ale język, którym posługuje się Anielka, jest miejscami zbyt „dorosły”. Z jednej strony, dziewczynka nie potrafi powtórzyć słowa „Alzheimer”, z drugiej w swoich listach używa skomplikowanego języka. Podobnie jej dziecięca naiwność miejscami jest pozbawiona konsekwencji: Anielka z powodzeniem wyszukuje w sieci informacje o Aloisie Alzheimerze, przeglądając poświęcone jego badaniom artykuły, ale wciąż ze zdziwieniem doświadcza kolejnych zachowań babci i domowników, o których zapewnie przeczytałaby w internecie właśnie. Ponadto autorce nie udało się niestety uniknąć zaskakujących fraz dotyczących spraw najważniejszych, a jednak spłyconych, choćby: „[…] lubię, gdy wszyscy siedzimy przy stole. Jest wesoło. Kocham swoją rodzinę” [s. 38].
Mam wrażenie, że współczesny dziecięcy czytelnik będzie miał spore problemy z lekturą „Listów do A.”. Raczej jest to tekst skierowany do dorosłych (zwłaszcza doświadczonych kontaktem z osobą chorą), którzy odnajdą w nim przejmujące opisy wewnętrznych rozterek rodziny, opowieść o przemijaniu, oddaniu i miłości. Sakowicz przyznaje w posłowiu, że książka zrodziła się z jej osobistych doświadczeń rodzinnych, zapewne dlatego zawarte w opowieści sceny są tak poruszające i tego nie można „Listom” odmówić. Pytanie jednak, czy to wystarczy, by przyciągnąć (i wciągnąć!) dziecięcego odbiorcę?
Książka:
Anna Sakowicz, „Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer”, il. Ewa Beniak-Heremska, wyd. Poradnia K, Warszawa 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.