Liczne obietnice w jednym celu

W weekend Prawo i Sprawiedliwość opublikowało pełną wersję swojego programu. Do już wcześniej wspomnianych, hojnych obietnic w postaci chociażby 100 nowych obwodnic, szybkiego wzrostu płac czy bonusowych emerytur dołączono kolejne.

Emerytur nie tylko będzie więcej – mają też szybciej rosnąć, służba zdrowia ma wreszcie przyjmować pacjentów właściwie „z marszu”, a kobiety w ciąży mają „wszystkie leki” otrzymywać za darmo. Służbę zdrowia dofinansuje nam też Koalicja Obywatelska, oczywiście likwidując przy tym całkowicie kolejki i zatrzymując lekarzy w Polsce specjalnymi stypendiami. Lewica z kolei zapowiada cały szereg darmowych usług medycznych dla kobiet, w tym darmowy dostęp do in vitro i środków antykoncepcyjnych (dlaczego te usługi reklamuje się jako część „Pakietu dla kobiet”, to już pytanie na inną dyskusję).

Można odnieść wrażenie, że właściwie nikt już nie liczy kosztów tych postulatów, sensowności podstaw, na których się opierają, nikt nie zastanawia się też, jaki będą miały wpływ na kondycję gospodarki, a co za tym idzie budżetu – naszego wspólnego – państwa. Politycy z kolei coraz częściej dają do zrozumienia, że cel kolejnych deklaracji jest jeden: oczarowanie wyborców.

I tak, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Michał Dworczyk, pytany o to, dlaczego nie przygotowano specjalnej ustawy, która wprowadzałaby trzynastą emeryturę w kolejnych latach, odpowiedział, że odpowiedź „jest prosta” i brzmi następująco: „nie wiemy, kto po 13 października będzie rządził w Polsce”. Wynika stąd, że jeśli w wyborach zwycięży Prawo i Sprawiedliwość, to dodatkowa emerytura będzie się Polakom w pełni należała. Jeśli jednak wygra opozycja, to już się należała nie będzie. Przekaz dla emerytów jest jasny i nie sposób interpretować go inaczej niż w kategoriach korupcyjnych. I, niestety, PiS nie jest pod tym względem wyjątkiem – wyjątkowa jest jedynie otwartość, z jaką politycy tej partii się do swojego myślenia o wyborcach przyznają.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/09/10/pawlowski-obietnice-wyborcze-postprawda-polska/” txt1=”„Politycy mają nas za coraz większych głupców?”” txt2=”Łukasz Pawłowski” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/09/xxx-550×367.png”]

Nie wierzymy, ale chcemy więcej

Ale dlaczego wyborcy się na to godzą? Czyżby nie zdawali sobie sprawy, że są oszukiwani?

Wiedzą i chyba najlepszym tego dowodem są rankingi zaufania do polityków. Po pierwsze, warto zwrócić uwagę, że rzadko któremukolwiek z polityków udaje się przekroczyć granicę 50 procent. W ostatnim czasie w badaniach opublikowanych przez CBOS tej sztuki dokonali jedynie Andrzej Duda (65 procent) i Mateusz Morawiecki (57 procent). Po drugie, wyniki badań realizowanych przez różne ośrodki badawcze bardzo się od siebie różnią. W zrealizowanych mniej więcej w tym samym czasie badaniach Ibris dla Onetu Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki także zajęli pierwsze miejsca, ale z wynikami wyraźnie słabszymi – odpowiednio 44,5 i 41,9 procent ufających. Jeśli do tego dodamy, że poseł na Sejm czy działacz partyjny to zawody od dawna właściwie zamykające rankingi prestiżu zawodowego, trudno utrzymywać, że Polacy patrzą na polityków z uwielbieniem i bezkrytycznie przyjmują ich deklaracje.

Ale mimo to politycy nie tylko nie wycofują się z już złożonych obietnic, ale dokładają nowe. A zatem, choć w teorii wszyscy wiemy, że politycy deklarują znacznie więcej, niż są w stanie zrealizować, chcemy jeszcze więcej. Gdzie tu logika?

Przeciętny wyborca jak przeciętny kierowca

Tu właśnie wracamy do kierowców i ich oceny swoich umiejętności. W jednym z badań realizowanych w Szwecji i Stanach Zjednoczonych aż 80 procent kierowców uznało, że prowadzi lepiej niż przeciętny kierujący. W innych, realizowanych w Kanadzie, spośród 400 badanych „praktycznie wszyscy ocenili swoje umiejętności prowadzenia pojazdów bardzo wysoko”. Polscy instruktorzy jazdy i eksperci do spraw bezpieczeństwa na drodze twierdzą, że nie inaczej jest u nas.

Ze znajomością polityki może być – jak się zdaje – podobnie. Sugerują to wyniki nowych badań Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. Na podstawie sondażu oraz wywiadów grupowych autorzy stwierdzają, że Polacy doskonale zdają sobie sprawę z nierealności wielu składanych przez polityków obietnic. Są przy tym przekonani, że bardzo dobrze orientują się w życiu politycznym. A jednak ich przywiązanie do partii jest tak duże i tak bardzo pragną zwycięstwa, że gotowi są przymknąć oko na niewiarygodne obietnice, jeśli tylko przyciągną nowych wyborców.

Tak jak przekonanie kierowców o ich nadzwyczajnych umiejętnościach nierzadko prowadzi do wypadku, tak i pycha wyborców może się skończyć tragicznie. | Łukasz Pawłowski

„Gdy robi się wywiad na temat polityki, wyborcy zaczynają się zachowywać jak politycy i kalkulować, jak «zagrać», żeby wygrać wybory – otwarcie akceptują zagrania nieczyste. Co powiedzieć, z kim się dogadać, co obiecać, komu dać”, czytamy w podsumowaniu badań.

Wyborcy zawsze dokonują kalkulacji, czasem mniej, czasem bardziej racjonalnych. W szczelinę pomiędzy emocjami a rozsądkiem politycy próbują wsypywać obietnice bez umiaru. Elektorat to akceptuje, bo wielu z nas sądzi, że „przeciętny” wyborca, do którego ma dotrzeć „nasza” partia, jest od nas zwyczajnie głupszy i da się na owe obietnice nabrać. No bo skoro my doskonale wiemy, że partie składają deklaracje na wyrost, ale wierzymy, że tym sposobem przyciągną nowy elektorat, musimy zakładać, że inni ludzie są na tyle niemądrzy, by politykom uwierzyć.

Przekonanie o wyższości intelektualnej nad innymi obywatelami w połączeniu ze skrajną lojalnością wobec swojej partii oraz niechęcią do partii przeciwnej napędza nam festiwal coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości obietnic.

I tak jak przekonanie kierowców o ich nadzwyczajnych umiejętnościach nierzadko prowadzi do wypadku, tak i lekceważenie przez wyborców słów polityków kończy się źle, bo sprawia, że na dłuższą metę mogą oni być bezkarni.

Demaskowanie tego stanu rzeczy leży w naszym własnym interesie.