Łukasz Pawłowski: Czy te wybory zmienią los polskiej klasy średniej?

Paula Kukołowicz: Jestem analitykiem, a nie publicystą, więc to chyba pytanie nie do mnie.

Jak to? Właśnie opublikowała pani raport o polskiej klasie średniej. W kampanii wyborczej premier Morawiecki mówił wyraźnie, że PiS jest partią klasy średniej. A wszystkie inne solidarnie przekonywały, że chcą walczyć o zwykłego, przeciętnego człowieka – czyli właśnie średniaka.

Do klasy średniej zaliczamy ponad połowę Polaków w wieku 24–64 lata. To obszerny segment społeczeństwa i zapewne każda partia chce o ten środek walczyć. I musi myśleć o interesach tej grupy, zamiast jej zagrażać.

Co to jest klasa średnia?

Żeby wyłonić tę kategorię osób, w naszym badaniu wykorzystujemy dwa typy definicji: dochodową i zawodową.

Zacznijmy od dochodów.

Bierzemy pod uwagę dochód rozporządzalny rodziny w przeliczeniu na członka gospodarstwa domowego i porównujemy go do mediany w próbie.

Mediana to wartość dokładnie pośrodku, między dochodami najniższymi a najwyższymi. A dochód rozporządzalny na członka rodziny?

Dochód całej rodziny po odprowadzeniu podatków przeważony przez liczbę członków rodziny.

Przeważony?

Chcemy uwzględnić liczbę członków rodziny, ale jednocześnie wiemy, że każdy kolejny członek gospodarstwa domowego nie obciąża budżetu w takim samym stopniu.

Jasne, dwoje dzieci nie „kosztuje” dwa razy więcej niż jedno.

Wydatki nie rosną proporcjonalnie. Dlatego całkowity dochód rodziny dzielimy nie przez liczbę członków rodziny, ale pierwiastek z liczby członków rodziny. Jeżeli dochód rozporządzalny na członka mojej rodziny nie przekracza dwóch trzecich mediany w całej populacji, należę do klasy niższej. Jeśli przekracza dwukrotność mediany, to do klasy wyższej. Pośrodku mamy klasę średnią.

Czyli czteroosobowa rodzina dzieli swój całkowity dochód netto przez dwa i wie, w jakiej jest klasie. Ile trzeba mieć, żeby być w klasie średniej?

Najbardziej typowa wartość to 2500 złotych netto.

A zatem cała czteroosobowa rodzina musi mieć łącznie 5000 złotych netto.

To typowa wartość, ale granica wejścia jest znacznie niższa – 1500 złotych netto. Górna granica to 4500.

Czyli w przypadku rodzin czteroosobowych to łączne dochody od 3 do 9 tysięcy złotych netto. Dlaczego takie wartości?

Chodzi o wskazanie grupy mającej dochody, które nie są przeznaczane w całości na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale coś z nich zostaje na konsumpcję i oszczędności.

Jest jeszcze kryterium zawodowe.

Tak, bo ktoś – na przykład początkujący lekarz – może w danym momencie zarabiać mniej, ale wiemy, że awansuje i będzie zarabiać więcej. Czasami więc to wykonywany zawód, a nie obecne zarobki, może lepiej zdawać sprawę z tego, jaka będzie – patrząc długoterminowo – sytuacja materialna danej osoby. Tak więc kryterium zawodowe informuje nas o szansach życiowych.

Definicje mamy za sobą. Wróćmy więc do pytania początkowego: czy wybory mają większy wpływ na los klasy średniej? W pani raporcie mamy wykres pokazujący proporcje trzech klas – niższej, średniej i wyższej – na przestrzeni lat. Liczebność klasy niższej nieco spada, wyższej nieco rośnie. A średnia od lat pozostaje całkowicie bez zmian – 51 procent społeczeństwa.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę to, jak zmieniała się liczebność poszczególnych grup zawodowych wchodzących w skład klasy średniej w tym czasie, to okaże się, że pewne zmiany jednak zaszły. Zmalała liczba samodzielnych rolników, ale wzrosły inne kategorie zawodowe, na przykład pracownicy umysłowi wykonujący rutynowe czynności, samozatrudnieni, profesjonaliści niższego szczebla.

Polacy generalnie uważają, że o sukcesie decydują cechy osobiste – ambicje i ciężka praca. W niewielkim stopniu natomiast zgadzają się z poglądem, że najważniejsze są bogata rodzina i koneksje. | Paula Kukołowicz

Niezależnie od tego – to ogromna grupa, na którą łącznie składa się 11–12 milionów ludzi. Co ich łączy?

Chcielibyśmy, żeby łączyło ich dużo i żeby ta klasa wyróżniała się na tle innych grup. Intuicje socjologów mówią, że członkowie klasy średniej mają wewnętrzną motywację do odniesienia sukcesu zawodowego, do oszczędzania, że chętniej angażują się społecznie. To wynika trochę z myślenia – nadal obecnego w polskim dyskursie publicznym – o klasie średniej jako elicie, a więc z definicji wąskiej grupy, która wyróżnia się postawami na tle innych grup.

Tymczasem klasa średnia to nie tylko osoby, które są świetnie wykształcone, ale na przykład właściciele niewielkich biznesów, którzy wykonują prace fizyczne, tylko że na własny rachunek. Weźmy przykład mechanika czy tapicera, którzy prowadzą własne warsztaty i świetnie prosperują. Z punktu widzenia ekonomicznego na pewno należą oni do klasy średniej.

I co tapicer ma wspólnego z młodym lekarzem?

Zakładamy, że jeśli człowiek osiąga pewien poziom bezpieczeństwa finansowego, to przewartościowuje się jego myślenie. Po pierwsze, ludzie chcą zapewnić co najmniej równy poziom bezpieczeństwa swoim dzieciom. Po drugie, może to zmieniać poglądy na politykę socjalną czy skłaniać do większego zaangażowania w życie obywatelskie.

Tak jest?

W sondażu pytaliśmy o deklaracje. Jedno z pytań dotyczyło tego, jakie czynniki determinują sukces zawodowy. Okazuje się, że im wyższa pozycja klasowa – czy to biorąc pod uwagę zarobki, czy wykonywany zawód – tym częściej jednostki twierdzą, że o sukcesie decyduje indywidualny wysiłek i ambicja. Niezależnie od tego, czy to wyraz obiektywnego stanu rzeczy, czy przykład myślenia życzeniowego, widać wyraźnie, że to bezpieczeństwo finansowe zmienia sposób patrzenia na świat.

Okazało się też, że klasa średnia nie wyróżnia się pod tym względem na tle innych grup. Zgodnie z teoriami socjologicznymi oczekiwaliśmy, że klasa średnia uznaje, że sukces zawdzięcza sama sobie i niekoniecznie chce, żeby państwo pomagało innym. Bo skoro ja dałam radę, to znaczy, że taka pomoc nie jest konieczna. Tak jednak nie jest.

Ciekawe jest też, że Polacy generalnie uważają, że o sukcesie decydują cechy osobiste – ambicje i ciężka praca. W niewielkim stopniu natomiast zgadzają się z poglądem, że najważniejsze są bogata rodzina i koneksje.

Czyli wierzymy, że mamy społeczeństwo otwarte?

Tak i tej otwartości oczekujemy. Fakt, że ankietowani chcą większego finansowania dla publicznej służby zdrowia i edukacji, także o tym świadczy, bo to obszary wyrównujące szanse.

Z jednej strony wierzymy, że jak człowiek chce, to da sobie w życiu radę. A z drugiej strony piszą państwo, że Polacy mają bardzo egalitarne poglądy i chcą, żeby państwo było aktywne. Czy to nie jest tak, że Polacy z jednej strony chcą zjeść ciastko i mieć ciastko – niskie podatki i aktywne państwo?

A może sprzeczność ta jest tylko pozorna? Ktoś uznaje społeczeństwo za otwarte, dlatego że może liczyć na pomoc państwa? Z drugiej strony, w państwach postkomunistycznych bywa tak, że myślimy o tym wspólnym „worku” jak o worku niczyim i niekoniecznie mamy świadomość, że na przykład świadczenia socjalne to pieniądze z podatków nas wszystkich.

Zobowiązania kredytowe ma 45 procent członków klasy średniej. Nie wygląda to na tonącą w długach grupę. Dużo bardziej zadłużona jest klasa wyższa, co wskazuje, że poziom zadłużenia zależy od możliwości kredytowych. | Paula Kukołowicz

Na początku raportu czytamy, że polska klasa średnia jest dość liczna w porównaniu z innymi krajami – znacznie liczniejsza niż w Czechach czy na Węgrzech, a podobnie liczna jak na przykład w Szwajcarii. Ale przecież polska i szwajcarska klasa średnia to nie to samo.

Oczywiście. My porównujemy dochody w ramach danego państwa, ale nie mówimy, że dochody członków klasy średniej w różnych państwach są sobie równe.

Dochody to jedno, ale ważny jest też zgromadzony majątek. Polska klasa średnia wciąż ma go niewiele?

Jest na dorobku – żeby to ocenić, pytaliśmy też o oszczędności i zadłużenie.

Mniej więcej połowa klasy średniej nie ma żadnych oszczędności. A mniej niż jedna czwarta ma oszczędności równe wartości co najmniej trzech pensji. Ale zaskakujące są dane na temat zadłużenia. Mówi się, że polska klasa średnia jest dwie, trzy raty od bankructwa.

To pogląd bardzo mocno bazujący na sytuacji Warszawy i innych dużych miast. Niekoniecznie dotyczy to całej Polski. Nam wychodzi, że zobowiązania kredytowe ma 45 procent członków klasy średniej. Nie wygląda to na tonącą w długach grupę. Dużo bardziej zadłużona jest klasa wyższa, co wskazuje, że poziom zadłużenia zależy od możliwości kredytowych.

Państwa raport twierdzi coś więcej – że polskie społeczeństwo w porównaniu ze społeczeństwami zachodnimi wcale nie jest tak bardzo zadłużone.

Skumulowana wartość zadłużenia polskich rodzin stanowiła w 2017 roku 35,4 procent polskiego PKB. Średnia dla państw strefy euro wynosiła wówczas 61,2 procent PKB. Być może pogląd mówiący o tonących w długach Polakach wziął się z dużej dynamiki przyrostu zadłużenia.

I nie zawsze są to kredyty na mieszkanie…

Wszystko zależy od statusu rodziny. 16 procent członków klasy średniej ma kredyty mieszkaniowe. W klasie wyższej ten odsetek jest ponad dwa razy większy. Ale klasa średnia zadłuża się też na remonty i dobra trwałego użytku. Z kolei klasa niższa często zadłuża się po to, by pokryć opłaty stałe lub inne, wcześniejsze długi. Innymi słowy bierze kredyt po to, żeby związać koniec z końcem.

Czy klasa średnia jest zagrożona?

Rzeczywiście, globalne trendy prowadzą do zmniejszania się klasy średniej, nawet jeśli jednocześnie ci, którzy w niej zostają, stają się relatywnie bogatsi. Zmiany na rynku pracy także wypierają część zawodów średniego szczebla.

Ale w Polsce liczebność klasy średniej pozostaje bez zmian. Dodatkowo rośnie klasa wyższa, a maleje niższa.

Mamy do czynienia z awansem pewnych grup – ci, którzy byli w klasie niższej, przeszli do klasy średniej, a część klasy średniej do klasy wyższej.

To chyba dobrze?

Nawet na pewno.

Ale to znaczy, że niezależnie od tego, co dzieje się w polityce, struktura społeczna pozostaje względnie stabilna, a nawet zmienia się na lepsze. Nie widać na zawartych w raporcie wykresach jakiś załamań z powodu różnych kryzysów politycznych.

Na tym polega trudność polityki, że trudno jej wpłynąć na życie społeczne. Można napisać ileś ustaw, ale ich konsekwencje zależą od tego, jak do rzeczywistości odniosą się aktorzy społeczni. A wiemy, że Polacy są bardzo zaradni. Innymi słowy politycy i kampania sobie, a Polacy sobie.

W raporcie nie tylko mierzono liczebność klasy średniej za pomocą obiektywnych miar, ale także subiektywnego poczucia. I okazało się, że gdy zapytamy Polaków o to, której klasy członkami się czują, większość z nas, bo aż 75 procent, twierdzi, że należy do klasy średniej. Co to o nas mówi?

Z czego to wynika, wiemy.

Z czego?

Mamy swoje sieci znajomych i swoje dochody porównujemy z dochodami tych osób. Jeśli wszyscy moi znajomi zarabiają tysiąc złotych więcej lub mniej niż ja, to będę się uznawała za średniaka, niezależnie od tego, czy zarabiam 3 czy 10 tysięcy złotych miesięcznie. Nie porównuję się więc do średniej krajowej, ale do zarobków osób z mojego otoczenia.

To nie jest optymistyczny wynik, bo znaczy, że żyjemy zamknięci w swoich bańkach i nie mamy kontaktu z innymi. Inaczej ktoś, kto zarabia 10 tysięcy złotych, wiedziałby, że to dużo, a nie średnio.

To tłumaczy, dlaczego często tak bardzo nie rozumiemy podejścia innych ludzi, dlaczego fakt, że ktoś ma inne poglądy, tak bardzo nas odrzuca. Nie rozumiemy, jakie są warunki życia tych osób. Wychodzimy z założenia, że większość jest podobna do nas i jedziemy na tym samym wózku.

Klasę średnią tradycyjnie uznawano za ostoję porządku demokratycznego. To ludzie nie na tyle bogaci, żeby nie interesował ich los całej reszty społeczeństwa, a jednocześnie nie na tyle biedni, żeby nie mieli nic do stracenia i byli gotowi wywrócić porządek społeczny do góry nogami.

Najważniejsze są obiektywne wyznaczniki pozycji dochodowej. Chcemy, żeby w społeczeństwie dużo było tych osób, które same sobie radzą finansowo, którym nie musimy pomagać, bo mają wystarczające zasoby nie tylko na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale także na tworzenie oszczędności i konsumpcję. Stąd bierze się efekt skali. Lepiej dla społeczeństwa i gospodarki mieć dużo osób o podobnym i relatywnie dobrym poziomie dochodu niż niewiele osób bardzo bogatych – nawet jeżeli skumulowana wartość majątku jednej i drugiej grupy osób byłyby takie same.

Czyli jeżeli dziś jakiś polityk chce dotrzeć do ludzi z klasy średniej, to co ma im mówić? Czego chcą?

Wiemy, że chcieliby trochę więcej zarabiać.

Ile?

Średnio wychodziło nam 6600 złotych netto na gospodarstwo domowe. To o 1900 złotych netto więcej niż średni dochód rodziny z klasy średniej. Chcieliby też doinwestowania niektórych usług publicznych, przede wszystkim właśnie służby zdrowia i edukacji. Wiemy też, że nie przeciwstawiają się polityce socjalnej. Niekoniecznie na nią liczą, ale nie chcieliby państwa, które mówi: „Radźcie sobie wszyscy sami”.