Szanowni Państwo!
„Dlaczego PiS-owi nie spada poparcie?”. Właściwa odpowiedź na to pytanie to od niemal czterech lat święty Graal polskiej polityki. Reakcje na tak postawiony problem różnią się w zależności od osoby odpowiadającej, ale także czasu i panującej w danym momencie politycznej koniunktury. W gruncie rzeczy można je jednak podzielić na trzy zasadnicze grupy.
Po pierwsze, pieniądze. Zgodnie z tą narracją PiS utrzymuje wysokie poparcie, bo obywatele są wdzięczni za niemałe (w stosunku do średnich zarobków w naszym kraju) oraz sprawnie dostarczane transfery socjalne. Dopóki sytuacja gospodarcza pozwala na ich utrzymanie, poparcie dla partii rządzącej nie spadnie, niezależnie od działań opozycji czy wpadek rządzących na różnych innych polach. Klasycznego przykładu tej diagnozy dostarczył w rozmowie z nami ówczesny doradca Wiosny Jakub Bierzyński, gdy stwierdził, że Polska musi przejść „przez kryzys grecki, głęboki, gigantyczne bezrobocie, nędzę, brak środków na wypłaty społeczne i emerytury”.
Po drugie, ignorancja. Zgodnie z tym wyjaśnieniem wszystkie dotychczasowe nadużycia ze strony partii i jej polityków nie mają wpływu na decyzje wyborców, ponieważ ci albo najzwyczajniej o nich nie wiedzą, albo nie wywołują one reakcji, jakiej oczekuje opozycja. Taka diagnoza może się wydawać przekonująca, szczególnie jeśli uzupełnimy ją o dodatkowy argument w postaci służebnej roli mediów publicznych wobec obozu władzy. Jeśli ludzie czerpią swój obraz świata wyłącznie z tych mediów, nic dziwnego, że nie znają kompromitujących dla władzy faktów. Problem w tym, że nie jest to prawda, co potwierdzają zarówno socjologowie, jak i reportażyści. Obywatele są dobrze zorientowani, a gdy podejmują decyzje polityczne, racjonalnie kierują się swoim interesem ekonomicznym.
Po trzecie, „obyczajówka”. Zgodnie z tą diagnozą PiS odnosi sukcesy, ponieważ z powodzeniem wzbudza w Polakach strach przed szeroko rozumianymi „obcymi”. W roku 2015 byli to przede wszystkim uchodźcy z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, dziś z kolei są to głównie osoby o innej niż heteroseksualna orientacji. Partia rządząca ostrzega więc, że związki partnerskie to tylko pierwszy krok w kierunku małżeństw homoseksualnych, które z kolei doprowadzą do adopcji dzieci. Taki przekaz niekoniecznie jest jednak skuteczny. W końcu poparcie dla związków partnerskich dla osób homoseksualnych rośnie i według niektórych badań wynosi nawet 56 procent w całym społeczeństwie. Nawet wśród wyborców PiS-u, niemal 30 procent badanych nie ma z realizacją tego postulatu problemu.
Może więc nie o pieniądze, ignorancję, ani nawet „obyczajówkę” chodzi, ale o… bezpieczeństwo. Taką tezę stawia w swoim artykule Piotr Kieżun, lecz jednocześnie zaznacza, że nie chodzi o wąsko rozumiane bezpieczeństwo ekonomiczne, ale bezpieczeństwo ontologiczne. Co to znaczy?
„Cienką czerwoną linią, która w wielu sytuacjach mnie od nich [wyborców PiS-u – przyp. red.] odgradza, nie jest ich głupota ani konformizm, lecz głęboka potrzeba ram, które uporządkowałyby im w przejrzysty sposób płynny świat nowoczesności. W dziewięciu na dziesięć przypadków daje im to katolicyzm”, pisze Kieżun. Dodaje jednak od razu, że katolicyzm w tym przypadku to „nie Jezus Chrystus, nie Maryja zawsze Dziewica, nie Duch Święty ani żadne metafizyczne skoki na główkę w stylu Kierkegaarda, ale katolicyzm rozumiany jako forma”. A jako że PiS stało się partią utożsamianą z obroną Kościoła jako instytucji, wielu wyborców zaniepokojonych tempem zmian społecznych i obyczajowych, oddaje głos na to ugrupowanie.
Z Kieżunem polemizuje z pozycji konserwatywnych redaktor kwartalnika „Christianitas” Tomasz Rowiński, który utrzymuje, że katolikom wcale nie musi być po drodze z PiS-em. „Jeśli Konfederacja, która przez cały okres kampanii wyborczej znajdowała się pod kreską, ostatecznie wylądowała sporo ponad nią, to sądzę, że w znacznej mierze stało się tak dlatego, że premier Morawiecki niemal tuż przed wyborami poszedł do katolickiego tygodnika, jakim jest «Gość Niedzielny», i postanowił tam wychwalać zalety «kompromisu aborcyjnego»”, pisze Rowiński. I dodaje, że „katolicy traktujący katolicyzm nie tylko «formalnie», ale jako formę swojego życia, mieli raczej skłonność do zachowania nonkonformistycznego i odpłynięcia od PiS-u lub, owszem, poparli tę partię, ale w ramach jakiejś bardziej skomplikowanej strategii wyborczej”.
Innych argumentów przeciwko tezie Piotra Kieżuna dostarcza Łukasz Pawłowski z naszej redakcji. W swoim felietonie przekonuje, że chociaż taka diagnoza może się wydawać atrakcyjna, to przeczą jej chociażby okazjonalne wahnięcia poparcia dla PiS-u, które trudno wyjaśnić, jeśli uznamy, że PiS zaspokaja potrzebę bezpieczeństwa. „Najlepszy przykład to słynne głosowanie w sprawie przedłużenia kadencji Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Po tym jak PiS poniosło w tej sprawie druzgocącą klęskę w marcu 2017 roku, notowania partii wyraźnie spadły i de facto zrównały się z poparciem dla Platformy Obywatelskiej (różnice były w granicach błędu statystycznego). Przykładając diagnozę Kieżuna, nie sposób tej zmiany wyjaśnić”, twierdzi Pawłowski. Kwestionuje też tezę, że Polacy szukają dziś oparcia w Kościele katolickim.
Niezależnie od tych kontrowersji, jedno jest pewne – PiS zaproponowało swoim wyborcom kompleksową wizję najnowszej historii Polski, przemian, jakie obecnie w kraju zachodzą, oraz niebezpieczeństw i wyzwań, które przed nami stoją. I na tym polu – jak się wydaje – bije swoich politycznych przeciwników na głowę. Czy partie opozycyjne będą umiały na tę kompleksową opowieść odpowiedzieć? To pytanie zadaliśmy nowym i młodym posłom dwóch największych partii opozycyjnych.
„My jako lewica chcemy pokazać, że te same wartości, które są ważne dla nas, w dużej części są też ważne dla prawej strony”, mówi Magdalena Biejat z Lewicy w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jakubem Bodzionym. „My również możemy mówić o godności człowieka, o tym, że Polacy zasługują na szacunek. Możemy mówić, że chcemy bronić rodzin i że rodzina jest dla nas ważna”.
„Moim zdaniem opozycja nie wyciągnęła dotąd lekcji z porażek. Oczywiście, potrzebujemy głębokiej analizy tabelek z danymi. Ale trzeba także wyjść z excela i zacząć myśleć o polityce w kategorii emocji. Trzeba zastanowić się nad tym, jakich emocji ludziom brakuje i jakimi emocjami można trafić do ludzi. To dotyczy nie tylko opozycji, ale też mediów i osób opiniotwórczych”, mówi Franciszek Sterczewski, nowy poseł Koalicji Obywatelskiej, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. Sterczewski, znany w Poznaniu aktywista, właśnie w działaniach na poziomie lokalnym upatruje szansy na odzyskanie wyborców.
„Mogę wnieść swój przykład. Moja specjalność to tworzenie pretekstów do spotkania. Od 10 lat w Poznaniu organizuję pikniki na placu Wolności, akcję «Pstryk», akcję «Pogrzeb Zimy» czy imieniny św. Marcina, na które 11 listopada wszystkich zapraszam. […] Być może lepiej rozmawia się o wspólnych sprawach przy stole niż w ringu bokserskim”, mówi.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”