Kryzys finansowy z 2008 roku oraz kryzys migracyjny z roku 2015, których skutki widać do dziś, mocno podważyły reputację Unii Europejskiej oraz wiarę w jej umiejętność rozwiązywania problemów kontynentu. Ich skutkiem jest również debata na temat sensu i kierunku integracji europejskiej. Niezależnie od tego, czy kibicujemy UE , czy uważamy ją za źródło wszelkiego zła, uświadamiamy sobie jej znaczenie. Unia nikomu nie jest już obojętna.

Wzrost zainteresowania „kwestiami europejskimi” przełożył się na wspomniane wybory do Parlamentu Europejskiego . W krajach członkowskich do urn przyszło ogółem 51 procent wyborców, co w porównaniu z wyborami w 2014 rokiem oznacza wzrost o dziewięć punktów procentowych. To najwyższy odsetek w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Przyczyny były różne, ale z badań wynika, że ich wspólnym mianownikiem była świadomość, że Unia Europejska jest ważna.

Wybory do Parlamentu mają szereg mankamentów. Startują w nich partie polityczne aktywne na poziomie krajowym. Ludzie mają jedynie mgliste wyobrażenie na temat tego, do których frakcji należą te partie w PE i co te frakcje robią. Na decyzje wyborców wpływają bardziej krajowe sympatie i antypatie niż tematy europejskie. Wybranych posłów nie można w żaden sposób skutecznie kontrolować, czy choćby obserwować. Mimo to ludzie poszli do urn.

Parlament różnorodności

Przed wyborami wyrażano często obawy, że eurosceptyczne, przeważnie prawicowe partie nacjonalistyczne, których popularność w wielu krajach rośnie, mogłyby osiągnąć wynik wstrząsający fundamentami dotychczasowej struktury Parlamentu Europejskiego. Na spotkaniu w grudniu 2018 lider włoskiej Ligi Matteo Salvini powiedział: „Wybory europejskie będą referendum, w którym wyborcy opowiedzą się za Europą elit, banków, finansjery, imigracji lub za Europą ludzi i pracy”. Również węgierski premier Viktor Orbán zachęcał do głosowania: „Jeżeli nie osiągniemy satysfakcjonującego wyniku negocjacji w sprawach migracji i budżetu, poczekajmy na odpowiedź ludu podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego”.

Ostra retoryka wspomnianych polityków zmobilizowała zarówno ich zwolenników, jak i przeciwników. Wyniki były różne. Fidesz Orbána osiągnął świetny wynik na Węgrzech, tak samo jak PiS Jarosława Kaczyńskiego w Polsce. Liga Salviniego we Włoszech oraz Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen we Francji również wygrały, choć w drugim przypadku bardzo niewielką przewagą. W pozostałych krajach eurosceptykom nie poszło już tak dobrze.

Z drugiej strony, należy odnotować słabą pozycję klasycznych partii konserwatywnych wchodzących w skład Europejskiej Partii Ludowej (EPL) oraz socjaldemokracji i partii znajdujących się na lewo od socjalistów. Sukces odnieśli liberałowie, także dlatego, że dołączył do nich ruch En Marche! francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona. Największy wzrost odnotowali Zieloni, choć wyłącznie w Europie Zachodniej. Wybory przedstawiły po prostu rzetelny obraz nastrojów wyborców oraz wynikającego z nich rozkładu sił, również dzięki przejrzystemu systemowi reprezentacji proporcjonalnej.

Nowy Parlament Europejski jest więc bardziej rozdrobniony od poprzedniego. Skończyły się czasy, kiedy dominowała w nim nieformalna centrowa koalicja chadeków i socjaldemokratów; obie formacje nie mają dziś już większości kwalifikowanej. Będą więc musiały dużo bardziej wciągać do gry zarówno liberałów, jak i zielonych, jeżeli trzeba będzie realizować decyzje Komisji Europejskiej. Eurosceptycy są silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej, ale nie mogą pokonać wymienionych wyżej formacji. Dzięki nowemu rozkładowi sił obrady PE będą ciekawsze, barwniejsze i bardziej nieprzewidywalne.

Obietnice przewodniczącej

Przekonała się o tym już nawet nominowana przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Nowy parlament potwierdził jej nominację w lipcu, przy czym 383 europosłów głosowało „za”, a 327 „przeciw”, co oznacza nieznaczną przewagę i słaby mandat. Powodów było kilka – niektórym posłom przeszkadzała jej dawna wizja „Stanów Zjednoczonych Europy”, inni obserwując jej mizerne osiągnięcia na czele niemieckiego Ministerstwa Obrony, wątpili w jej umiejętności menedżerskie. Jednak największa część krytyki skierowana była nie przeciwko niej, lecz przeciwko Radzie Europejskiej. Szefowie państw i rządów UE wyciągnęli tę kandydatkę jak królika z kapelusza, nieoczekiwanie, a według wielu europosłów niezgodnie z ustalonymi zasadami.

Premierzy krajów członkowskich postanowili po prostu zignorować system głównych kandydatów (tak zwanych Spitzenkandidaten), który został wprowadzony przez PE przed wyborami w 2014 roku. Zgodnie z nim każda formacja polityczna nominuje swojego kandydata na przewodniczącego Komisji, a zostaje nim ten, którego partia zdobędzie najwięcej głosów. Tyle że w tym roku kandydat Europejskiej Partii Ludowej (EPL) Manfred Weber nie został zaakceptowany przez przywódców niektórych krajów, z Emmanuelem Macronem na czele. Drugi z kolei, socjalista Frans Timmermans, spotkał się zaś ze sprzeciwem ze strony krajów wyszehradzkich i Włoch. Rada Unii Europejskiej jasno pokazała, kto jest kapitanem na unijnym statku, a to kosztem wybranego właśnie parlamentu. Wywołało to oczywiście niezadowolenie europosłów.

Żeby zapewnić sobie jak największe poparcie, von der Leyen musiała złożyć wiele obietnic. Skupiła się na klubach socjalistów, liberałów i zielonych – obiecała, że będzie się angażować na rzecz środowiska naturalnego, sprawiedliwości społecznej i praw człowieka. Jej własnemu klubowi Europejskiej Partii Ludowej wystarczyło, że zobowiązała się do odwołania niepopularnego sekretarza generalnego Komisji Europejskiej Martina Selmayra, który pokornie zrezygnował ze stanowiska.

Interesujące jest, że kiedy tylko nominacja von der Leyen została potwierdzona przez Europarlament, polityczka zapewniła, że w przyszłości na czele Komisji Europejskiej zasiadać będą wyłącznie kandydaci zaproponowani przez ten parlament. Zatem nikt nie będzie mógł już doświadczyć tego, czego doświadczyła ona. Trudno wyobrazić sobie, żeby kraje członkowskie zgodziły się na coś takiego. Ale posłom się podobało.

Jakie są więc podstawowe cele wyznaczone dla Unii Europejskiej przez nową szefową Komisji? Troska o środowisko naturalne i planetę – Europa powinna wyznaczać kierunek dla reszty świata. Uwagę przyciągnęło zobowiązanie do obniżenia emisji dwutlenku węgla o 50 procent do 2030 roku, co było radykalniejszym krokiem niż wszystkie dotychczasowe propozycje. Pod względem finansowym miałby w tym pomagać specjalny fundusz zarządzany przez Europejski Bank Inwestycyjny. Trudno sobie wyobrazić, że plan ten wesprą kraje członkowskie, przede wszystkim te, dla których jego realizacja oznaczałaby straty ekonomiczne. Podobno projekt powinien powstać w Brukseli w ciągu pierwszych stu dni od rozpoczęcia kadencji nowej Komisji.

Von der Leyen dobrze wie, co było źródłem największych trosk Europy w ostatnim czasie. Dlatego od początku obiecuje nowe zasady dotyczące przyjmowania uchodźców i postępowania z nimi. Chce również wyraźnie wzmocnić agencję Frontex, która wraz z państwami granicznymi miałaby strzec granic UE. Mówi, że pozostałe kraje powinny pomagać Włochom, Grecji czy Hiszpanii w sytuacji napływu uchodźców; jednak równocześnie wyraża zrozumienie dla argumentów takich krajów jak Czechy, Węgry czy Polska, które nie chcą zobowiązać się do przyjęcia choćby jednego uchodźcy z Afryki czy Azji. Rozwiązanie tej sytuacji nie będzie więc łatwe. Nowy napływ uchodźców mógłby doprowadzić do całkowitego załamania strefy Schengen ze wszystkimi tego katastroficznymi dla rynku wewnętrznego UE skutkami.

Zaproponowany skład Komisji Europejskiej odpowiada tym priorytetom, które to znajdą się w opisie pracy trojga wiceprzewodniczących KE. Czeska wiceprzewodnicząca Věra Jourová będzie zajmowała się praworządnością oraz zasadami demokracji i przejrzystości w całej Unii. Nie będzie to łatwe w czasach, kiedy zasady niezawisłości sądów czy wolności mediów raczej nie obowiązują na Węgrzech czy w Polsce albo kiedy Włochy, zamykając porty dla statków przywożących uratowanych migrantów, łamią prawo międzynarodowe i przepisy europejskie. Tymczasem UE traci zwolenników właśnie przez przymykanie oczu na brak praworządności, na korupcję i inne nieprawidłowości. Jourová może więc z łatwością znaleźć się w epicentrum walki pomiędzy zwolennikami wspólnych wartości liberalnych a sceptykami pragnącymi powrotu do państw narodowych, choćby i niezbyt demokratycznych.

Więcej optymizmu

Pięć lat temu kończący właśnie swoją kadencję przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker mówił o „komisji ostatniej szansy”. Wprawdzie na stanowisku przeżył niejeden straszny rok: doświadczył greckiego krachu finansowego, napływu migrantów i brexitu. Jednak jego ekipa dotarła do mety. Bez wielkiej sławy, ale również bez nienaprawialnej szkody dla projektu europejskiego. Jego następczyni wybrała bardziej pozytywne hasło – chce, żeby „Unia Europejska mierzyła wyżej”. Jak już widzieliśmy, zrealizowanie tego celu w Parlamencie Europejskim nie będzie łatwe, a jeszcze trudniejsze będzie w stosunku do rządów krajów członkowskich.

Proces integracji europejskiej wciąż trwa. Trzeba dokończyć i zmodyfikować przepisy prawne dotyczące wielu kwestii. Jednolita waluta, euro, kuleje na obie nogi. Nie działają procedury dotyczące uchodźców ani system azylowy. Wolność prowadzenia działalności gospodarczej na rynku wewnętrznym napotyka na szereg przeszkód. Reformy są trudne do przeprowadzenia, ponieważ decyzje dotyczące kluczowych kwestii podejmowane są zgodnie z zasadą jednomyślności, przez co jedno państwo może blokować pozostałe kraje. Wprawdzie obowiązujący traktat lizboński umożliwia państwom współpracę w mniejszych grupach czy też w niektórych przypadkach odstąpienie od zasady jednomyślności — jednak te karkołomne zasady nie są wykorzystywane.

Dlatego też coraz więcej polityków i specjalistów domaga się rewizji traktatu z Lizbony oraz nowej umowy, która stworzyłaby fundament dla projektu europejskiego XXI wieku. Już niemal zniknął niesmak po przygodach wokół konstytucji europejskiej, odrzuconej w referendach w 2005 roku, po dekadzie przygotowań, przez wyborców we Francji i w Holandii. Von der Leyen przygotowuje teraz konferencję na temat przyszłości Europy, która ma rozpocząć się latem 2020 roku. Na razie wiemy o niej tylko tyle, że ma spełniać wymogi w zakresie przejrzystości, odbywać się z jak największą liczbą uczestniczących obywateli i że ma przygotować grunt pod rewizję umów, która mogłaby być gotowa już na kolejne wybory w 2024 roku. Będzie to niezła harówka.

Unia Europejska ma więc nowe instytucje na pięć lat, czyli pozytywny impuls potrzebny do pokonania skutków brexitu. Jej gospodarka utrzymuje się na plusie. Bezrobocie w Unii jest najniższe od roku 2000. W czasach niezbyt przyjaznych dla handlu międzynarodowego udało się jej podpisać kluczowe umowy z Japonią i Kanadą. I chociaż państwa członkowskie, a obecnie również parlament, sprawiają wrażenie bardziej poróżnionych niż kiedykolwiek wcześniej, poparcie publiczne dla wspólnego projektu rośnie.

 

Z czeskiego przetłumaczyła Olga Słowik.

* Tytuł pochodzi od redakcji.

** Redakcja tłumaczenia – Jakub Bodziony.

Artykuł został opublikowany 24 września 2019 roku w czasopiśmie „Demokratický střed”.