„Czarna książka” Rity Kaczmarskiej
Najskuteczniej straszy to, czego nie widać. Na taki efekt jest nastawiona „Czarna książka” Rity Kaczmarskiej, dzięki której czytelnik/czytelniczka z perspektywy pierwszej osoby obserwują czyjąś nocną wędrówkę przez ciemny las. Nie wiadomo, kto, dlaczego czy dokąd idzie, ale w tym picturebooku liczy się przede wszystkim nastrój przepełniony niepokojem. Tworzą go głównie ilustracje, w których dominuje czerń, łamana gdzieniegdzie jaśniejszą szarością czy bielą. Można by pomyśleć, że ograniczony do minimum tekst, powtarzający jedynie ich treść, jest zbędny, ale w niektórych przypadkach okazuje się bardzo pomocny. Nieprzenikniona ciemność lasu w niektórych przypadkach została odtworzona tak wiernie, że nie wiadomo, na co właściwie patrzymy. Tekst objaśnia wtedy, co powinniśmy zobaczyć – z ciemności zaczynają się wyłaniać kontury otoczenia (czy to za sprawą sugestii, czy tego, że opisywane kształty rzeczywiście tam się znajdują), łatwiej zrozumieć sens obrazów.
Ilustracje nie stają się jednak przez to ani trochę bardziej oswojone. Każde odstępstwo od wszechobecnej czerni tworzy silny kontrast i tylko potęguje niepokój. Nawet jeśli po kilku stronach docieramy do chaty z rozświetlonymi oknami, jej widok nie budzi otuchy. Zaburzona perspektywa i bardzo nisko umieszczony punkt widzenia nasilają poczucie bezbronności i narastającego zagrożenia, które nie rozwiewają się wraz z zakończeniem lektury. Tak sugestywne ilustracje pozostają z czytelnikiem/czytelniczką na długo i mogą wywrzeć na młodszym czytelniku efekt silniejszy od zamierzonego. Dlatego, mimo że książka Kaczmarskiej straszy dobrze, warto się zastanowić, dla kogo właściwie powstała – to, co w jednej osobie może wywołać jedynie przyjemny dreszcz, inną skłoni do włączenia większej liczby świateł.
Książka:
Rita Kaczmarska, „Czarna książka”, wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2018.
„Tosia i tajemnica geodety” Magdaleny Miecznickiej
Tosia ma bujną wyobraźnię. Dorośli twierdzą, że zbyt bujną. Że przesadza, wymyśla, snuje teorie spiskowe, ma urojenia, a może nawet paranoję (choć głośno tego nikt nie mówi, bliscy martwią się o Tosi przesadne fantazjowanie). Mama, zaabsorbowana kłopotami związanymi ze znalezieniem pracy, zrzuca wszystko na karby stresu przeprowadzkowego. To właśnie w nadziei na zdobycie angażu w teatrze bezrobotna reżyser przeniosła się z córką w nowe miejsce, na co Tosia nie miała specjalnej ochoty. Nic dziwnego, że od pierwszych chwil zaczęła doszukiwać się podejrzanych sygnałów i sytuacji: no bo skoro w okolicy jest bank, to NA PEWNO dojdzie do napadu – to tylko kwestia czasu. Wszystko na to wskazuje: podejrzany obserwator (choć naiwni dorośli twierdzą, że to zwykły geodeta), podejrzany chrobot pod podłogą (na bank powstaje podkop! Skąd niby piach na wycieraczce sąsiadów z parteru?), podejrzane typki w restauracji (nie dość, że jeden z nich skrywał pod grubym szalem bandziorską bliznę, to jeszcze ten drugi miał kapelusz niczym w gangsterskich filmach. No i ten nos! Z takim nochalem to trzeba być przestępcą!). Na dodatek typki mówiły szyfrem, o tym Tosia jest przekonana – bo przedstawienia teatralne (a o takim rozmawiali dziwni panowie) nigdy nie zaczynają się o pierwszej!
Tosi, oczywiście, nikt nie chce słuchać. Ach, ci dorośli, jakże często pozbawiają dzieci i ryby głosu… Dziewczynka musi wziąć sprawy w swoje ręce i niezwłocznie rozwiązać kryminalną zagadkę, żeby zapobiec nieszczęściu. Czy to się uda? Czytelnik dowie się bardzo szybko, bo książeczka, nie dość, że z tych cieńszych, to napisana tak wciągająco, że „połyka” się ją jednym tchem. Na dodatek bardzo ładnie wydana!
Książka:
Magdalena Miecznicka, „Tosia i tajemnica geodety”, il. Weronika Tarka, wyd. Dwie Siostry, 2019.
„Artur i złoty sznur” Joego Todd-Stantona
„Artur i złoty sznur” to nowa, ciekawa pozycja na księgarskim rynku, z oryginalnymi ilustracjami i zabawnym tekstem, będąca pierwszym tomem składającym się na cykl komiksów dla dzieci zatytułowany „Kolekcja Mitów Profesora Brownstone’a”. Autor tego rysunkowo-tekstowego cudeńka Joe Todd Stanton posługuje się niebanalną kreską oraz tworzy interesującą fabułę z elementami zaczerpniętymi z dawnych mitologii ludów Północy. W swoim gabinecie osobliwości, w ten dziwny baśniowy świat wprowadza młodego czytelnika zabawny i elegancki (w zielonym, kratkowanym garniturze) starszy pan Brownstone takimi obiecującymi słowami: „Zapraszam cię do rodzinnego skarbca Brownstone’ów. Znajdują się w nim niezwykle rzadkie artefakty o wielkiej mocy, które zbierane były przez tysiące lat na całym świecie”.
Ta pierwsza opowieść Pana Brownstone’a dotyczy najmniej spodziewanego bohatera, małego chłopca zamieszkującego daleką Islandię. To historia niejakiego Artura, od najmłodszych lat zafascynowanego lasem i „dziwnymi istotami, które tam zamieszkiwały”. Któregoś razu, gdy w nim przebywał, wystraszył go straszny, ciemny kształt – olbrzymi czarny wilk. Okazało się, że „ten wilk to Fenrir, syn złego boga Lokiego”, który sieje zniszczenie w rodzinnym miasteczku Artura. Czy małemu, niepozornemu, trochę wystraszonemu chłopcu uda się okiełznać potworną bestię? O, z pewnością tak! Wszystko oczywiście zakończy się szczęśliwie, ale zanim nadejdzie koniec tej opowieści, warto wspólnie przeżyć niesamowite przygody, przy okazji poznając nieco nordycką mitologię.
Komiks:
Joe Todd-Stanton (scenariusz i rysunki), „Artur i złoty sznur”, przeł. Szymon Holcman, wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2019.
„Warren XIII i Wszystkowidzące Oko” Tanii del Rio
Warren XIII pracuje w założonym przez swojego przodka hotelu, który od czasu śmierci ojca tytułowego bohatera popada w ruinę. Jego życie nie należy do najprzyjemniejszych: o sympatycznego acz szpetnego malca nie dba wystarczająco stryj Rupert, a jego żona Anakonda jest straszliwą zołzą i, jak się szybko okazuje, czarownicą z manią odnalezienia tytułowego Wszystkowidzącego Oka! To właśnie próbom odnalezienia tego mitycznego artefaktu poświęcony jest pierwszy tom trylogii o Warrenie XIII, której autorka, Tania del Rio, mocno inspirowała się powieścią gotycką. Akcja powieści toczy się w starym hotelu na odludziu, a większość scen spowija ciemność – jest straszno, nieprzyjemnie, a w dodatku tajemniczo! Powieść jest równocześnie pełna humoru i sympatycznych (poza ciotką Anakondą!) postaci, które zdobędą serce czytelnika.
Poza wciągającą historią „Warren XIII i Wszystkowidzące Oko” to pięknie wydana książka, której warstwa edytorska została przemyślana w najmniejszym szczególe. Font „dostosowuje się” miejscami do nastroju sceny, każdy rozdział zapowiada dopracowana karta tytułowa, a zawarte w tekście zagadki i łamigłówki (choćby pismo lustrzane), którym czoło muszą stawić bohaterowie, znajdują swoje odzwierciedlenie w oprawie graficznej. Ponadto całość została skomponowana z trzech kolorów: czarnego, białego i czerwonego, co intensyfikuje odbiór opowieści przez czytelnika. Mam nadzieję, że kolejne dwa tomy historii o Warrenie XIII niebawem trafią do naszych rąk, bo książka jako całość wciąga i zachwyca!
Książka:
Tania del Rio, „Warren XIII i Wszystkowidzące Oko”, il. Will Staehle, przeł. Wojciech Górnaś, wyd. Tadam, Warszawa 2018.
Seria „Dreszczowce”: „Złowieszczy baron” Alexandre’a Côté-Fourniera oraz „Strzeż się starych książek” François Gravela
Wydawnictwo Polarny Lis sprowadziło do nas serię „Dreszczowce”, adaptację cyklu horrorów, powieści kryminalnych i thrillerów kanadyjskiego wydawnictwa La Courte Échelle. Do tej pory na polskim rynku ukazały się dwie pozycje. W „Złowieszczym baronie” (+7) Colin zmuszony jest skonfrontować się z czymś, co czai się na niego, gdy schodzi do piwnicy po pranie albo ziemniaki. W „Strzeż się starych książek” (+9) Mathieu zgadza się posprzątać w starej szkolnej bibliotece i zostaje tam uwięziony razem z tysiącami zakurzonych tomów, wypchanych zwierząt i czegoś znacznie bardziej upiornego… Choć w pierwszej chwili obie historie mogą wydać się mało odkrywcze, w czasie lektury zdecydowanie zyskują.
To, co – nomen omen – początkowo odstrasza, to tylna strona okładek, jakby zaprojektowana raczej z myślą o rodzicach niż docelowych czytelnikach: „Tylko dla odważnych”, naiwnie kusi hasło reklamowe, podczas gdy blurb uspokaja, że w powieściach nie ma „żadnych treści mogących naruszyć dziecięcą wrażliwość”. I choć wydawałoby się, że dziś nie trzeba już nikogo przekonywać, że nie każda książka dla młodego odbiorcy musi uczyć i moralizować, w opisie „Złowieszczego barona” pojawia się zapewnienie o dydaktycznych wartościach opowieści.
Tymczasem, na szczęście, za parawanem okładki odkrywamy historie oferujące przede wszystkim rozrywkę, która zresztą wpisana jest przecież w tradycję takich gatunków jak horror czy thriller. Opowieści z serii „Dreszczowce” nie są obszerne, a dużą czcionką i krótkimi rozdziałami mogą dodatkowo zachęcić tych opornych czytelników, których nie przekonała wcześniej obietnica halloweenowych emocji. A poza tym, pomimo prostej konstrukcji, obie zachowują klimat klasyków literatury grozy, chociażby pozostawiając tajemnice i zjawiska nadprzyrodzone bez wyjaśnienia. Przyjemnie i subtelnie naruszyło to moją wrażliwość.
Książki:
Alexandre Côté-Fournier, „Złowieszczy baron”, tłum. Monika Szewc-Osiecka, il. Enzo; François Gravel, „Strzeż się starych książek”, przeł. Paweł Łapiński, wyd. Polarny Lis, Warszawa 2019.
„Okropne opowieści dziadka” Jamesa Flory
Za oknem mrok, deszcz groźnie bębni o szyby. Mały chłopiec wdrapuje się na bezpieczne kolana dziadka i prosi go o opowieść. Dziadek chętnie na to przystaje, ale historia, którą zaczyna snuć, wcale nie jest krzepiąca. Wręcz przeciwnie – jej bohater, którym jest on sam jako dziecko – przeżywa koszmar za koszmarem, spotykając na swej drodze liczne zjawy i zmory. W opowieściach dziadka pojawia się cały zastęp potwornych postaci: kościotrup, brodawkowa wiedźma, gigantyczna biała dama i wilkołak. Jedna opowieść przechodzi w drugą, niczym upiorne leporello, i każda jest coraz straszniejsza. Gdy słuchającemu dziadka chłopcu (i czytelnikowi) wydaje się, że nastąpił wreszcie szczęśliwy finał, okazuje się on tylko pozorny i historia płynnie przechodzi w kolejną i kolejną… Ta szkatułkowa budowa książki przywodzi oczywiście na myśl sen, w tym przypadku wyjątkowo okropny. Są w nim dzieci zmienione w pająki – „ogromne, lepkie, włochate pająki o wielkich, zaślinionych, zębatych paszczach”, jest „dom bez drzwi i okien zbudowany z błota, krwi, starych kości i skrzydeł nietoperzy”, jest wilkołak, który małych chłopców zjada żywcem, choć przecież wie, że trzeba ich gotować przed spożyciem, bo inaczej potem boli brzuch od ich butów.
Podobnie jednak jak ma to miejsce we śnie, tak i tutaj nagromadzenie strasznych absurdów i upiornych postaci jest tak kuriozalne, że aż zabawne, dziecko nie może więc do końca się wystraszyć, bawi się za to świetnie. Nie przerażają go, a bardziej śmieszą karykaturalne rysunki autora – gigantyczne nochale, zębiska, wybałuszone oczy. To kwintesencja stylu Jamesa „Jima” Flory, grafika, malarza ilustratora tworzącego w USA od lat 40. do 80. „Okropne opowieści dziadka” to jedna z najbardziej cenionych spośród jego siedemnastu książek dla dzieci.
Książka:
James Flora, „Okropne opowieści dziadka”, przeł. Maciejka Mazan, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.