Gdyby „Jeszcze kocham… Zapiski intymne” Anny Świrszczyńskiej wydano bez wstępu i bez jakiegokolwiek aparatu krytycznego, niewiele osób dobrnęłoby do ich końca, a z tego nielicznego grona jedynie garstce by się one spodobały. Są to bowiem zapiski intymne w najpełniejszym tych słów znaczeniu – o wszystkim, co dotyczy seksu i uczuć: starzejącym się ciele, pożądaniu, strachu przed samotnością, pieszczotach młodszych o kilka lub kilkanaście lat kochanków, miłosnych wyznaniach i zwątpieniu. Nie wszystkie z nich powinny ujrzeć światło dzienne. A poza tym, ileż można o tym czytać.

Dwie autorki

Dlatego też nie będzie przesady w stwierdzeniu, że „Jeszcze kocham… Zapiski intymne” to książka, która ma dwie autorki: Annę Świrszczyńską i autorkę wstępu Wiolettę Bojdę. Świrszczyńskiej przedstawiać nie trzeba. Kto nie słyszał o jej tomikach z lat 70. „Jestem baba” i „Budowałam barykadę”, które zrewolucjonizowały sposób patrzenia na kobiecość i rolę kobiet w społeczeństwie oraz na ich udział w walkach wojennych? Wioletta Bojda to zaś współczesna badaczka literatury, wykładowczyni na Uniwersytecie Śląskim, od lat zajmująca się między innymi twórczością Świrszczyńskiej.

Wstęp Wioletty Bojdy, którego pomijać absolutnie nie należy, a od którego bezapelacyjnie należy zacząć czytanie „Jeszcze kocham”, pozwala czytelnikowi gładko wkroczyć w świat Świrszczyńskiej. Badaczka przybliża bowiem życie poetki od roku 1909, czyli od dnia jej narodzin, aż do roku 1969, kiedy powstają pierwsze tytułowe zapiski. Biografia twórcza poetki zamyka się na nieco ponad pięćdziesięciu stronach, urozmaicanych cytatami z listów, pism urzędowych i wspomnień samej Świrszczyńskiej.

Żeby zrozumieć zapiski, trzeba poznać przynajmniej trzy fakty z życia poetki, o których pisze Bojda. Po pierwsze ten, że Świrszczyńska bardzo późno zakochała się i założyła rodzinę. Dopiero w 44. roku życia wyszła za mąż za Jana Adamskiego, młodszego od niej o 15 lat, szarmanckiego i charyzmatycznego, acz nieco rozrzutnego aktora. Niedługo po ślubie Anna urodziła pierwsze i jedyne dziecko, córkę Ludmiłę. Nawet ona nie uratowała jednak tego małżeństwa, które ponoć od samego początku nie było udane.

Po drugie, że życie codzienne w „literackim kołchozie” (jak nazywał Gałczyński kamienicę przy ul. Krupniczej 22 w Krakowie, w której przez lata mieszkała Świrszczyńska) przytłaczało i unieszczęśliwiało Annę, bo uniemożliwiało jej tworzenie. Jak pisała w liście do jednego z przyjaciół, Adamski „wszystkie prozaiczne ciężary życia zwalał na moje barki. Spełniałam obowiązki męża i żony, pokrywałam w lwiej części wydatki na dom, opiekowałam się dzieckiem, ojcem oraz teściem dotkniętym ciężką sklerozą i pozbawionym jednej ręki. Dom był zawsze pełen gości, a ja musiałam się zapracowywać po nocach, pisać byle co, aby jakoś związać koniec z końcem. O ambitnej pracy w tych warunkach nie było mowy. Z przepracowania byłam bliska rozstroju nerwowego” (s. 23). W rezultacie w pewnym momencie twórczość Świrszczyńskiej faktycznie ograniczyła się do pisania socrealistycznych dramatów i kiepskich wierszy, z których spora część była przeznaczona dla najmłodszych.

Po trzecie wreszcie, że momentem formacyjnym dla samej Świrszczyńskiej i przełomowym w jej twórczości był rok 1967. Właśnie wtedy ostatecznie rozpadło się jej małżeństwo – po tym, jak Adamski zdradził ją z piękną, intrygującą i, co tu dużo mówić, znacznie młodszą od niej poetką Haliną Poświatowską. Podobno w czasie trwania romansu Świrszczyńska groziła Adamskiemu, żeby jej nie porzucał, bo popełni samobójstwo. W końcu sama zdecydowała się jednak na zerwanie wszelkich więzi. A tych było więcej, niż można by się spodziewać: „teść, którego nie ma gdzie umieścić, przepisy metrażowe, stare szafy, meldunki”, dziecko – wymienia Świrszczyńska (s. 49). Mimo to pięćdziesięcioośmioletnia poetka postanowiła nauczyć się być sama (bo jakież oparcie można mieć w dorastającej córce?).

„Ja jestem twój niewolnik, twój rab”

Mniej więcej w tym momencie Świrszczyńska zaczyna pisać coś na kształt pamiętnika. Już po lekturze pierwszej jego strony (opatrzonej datą 3 maja 1969 roku) okazuje się, że przez naukę bycia samą poetka rozumie poszukiwanie wolności w przygodnych związkach i nieprzywiązywanie się do nikogo. Otwarcie pisze o swoich miłosnych uniesieniach z kolejnymi mężczyznami, które sprowadza do niemal czystej fizyczności.

Zapiski otwiera opis zbliżenia z Tadeuszem Różewiczem: „Był bardzo czysty, bardzo młody. Całowałam jego ciemne, twarde ciało. Był ciężki i ten ciężar pamiętam dotąd. […] Dzięki Ci, Erosie złocisty, że jeszcze kocham i wzbudzam miłość” (s. 59). Na kolejnych stronach poetka wspomina mimochodem o niejakich Sewerynie i Wojciechu (oznaczonych na sporządzonej przez poetkę liście mężczyzn, obok męża poetki i Różewicza, wiele mówiącymi krzyżykami – trafiony, zatopiony). W zapiskach powraca też Adamski („Rzuciłabym ich wszystkich, wszystkich, cały świat, bylebyś ty wrócił do mnie” – pisze poetka 3 czerwca 1969 roku). Pojawia się w nich wreszcie nieco starszy od niej Józef, a właściwie Józef drugi (również opatrzony na wspomnianej liście krzyżykiem; w odróżnieniu od Józefa pierwszego lubiący całować w usta). Pech chce, że ma on chorą żonę i dzieci – i nie chce zostawiać dla Anny swojej rodziny. To właśnie z nim Świrszczyńska nawiązuje najtrwalszą relację. Może właśnie dlatego, że podskórnie wie o tym, że to uczucie jest skazane na porażkę i nigdy nie będzie spełnione. Że to kwintesencja miłości bez przyszłości.

Na kolejnych stronach poetka analizuje swoje odczucia i udowadnia sobie, że nie kocha wcale Józefa, tylko jego miłość do siebie. Zapisuje też skrzętnie jego wyznania: „Mówi o moich piersiach: dwie różowe perełki. Wolę cię niż najmłodszą i najpiękniejszą kochankę. Masz w twarzy coś diabolicznego. To te brwi. Jesteś taka śliczna. Masz wszystko takie śliczne” (s. 65) albo „Moja wielka pani, moja władczyni, ja jestem twój niewolnik, twój rab. […] Rządź mną, rozporządzaj. Zrobię wszystko, co chcesz, wszystko, żebyś była szczęśliwa” (s. 94). To tylko nieliczne z zapisanych wyznań miłosnych Józefa.

Temu wszystkiemu towarzyszą uporczywie powracające, niespełnione marzenia poetki o wiernym przyjacielu, który na stare lata przyniesie jej ciepłą herbatę i poda lekarstwo w chorobie. „Uniesienia erotyczne – to piękne, ale w moim wieku nie można na tym budować życia – pisze Świrszczyńska wprost, w pełni świadoma swoich działań i dążeń. – Nie wiem, czy znajdę taką przyjaźń, jakiej mi trzeba, czy zdołam po raz drugi stworzyć sobie dom. To mnie trapi. Ale mimo wszystko Józef, jego miłość daje mi uczucie jakiegoś oparcia, pewności, odpędza samotność” (s. 75). I jak tu zerwać z takim kochankiem? A zresztą, po co zrywać, skoro oprócz Józefa można mieć kilku innych – i to za jego przyzwoleniem?

Przekroczywszy 60. rok życia, Świrszczyńska po raz pierwszy w życiu dowiaduje się, jak to jest, gdy człowiek nie musi przejmować się nikim poza sobą. Jak to jest czuć, że w każdym momencie człowiek może od kogoś odejść, a i tak niczego nie straci, bo nie ma szans na zbudowanie żadnej wspólnej przyszłości. Krótko mówiąc, Świrszczyńska poznaje smak bycia kobietą fatalną. Uwielbia uwodzić młodszych mężczyzn, widzieć blask zachwytu w ich oczach, dotykać ich młodych ciał. Uwielbia być adorowana. I nie wstydzi się tego.

Zapiski urywają się 20 października 1971 roku. Świrszczyńska ma wtedy 62 lata. Do końca życia, a więc do roku 1984, nie znajdzie drugiego męża. Napisze za to cztery tomy wierszy. Dwa spośród nich („Jestem baba” z 1972 i „Budowałam barykadę” z 1974 roku) staną się jednymi z najważniejszych tomów w historii polskiej poezji.

Intymny klucz do poezji

Trudno ukryć, że zapiski Świrszczyńskiej bywają niezrozumiałe – pojawia się w nich sporo odniesień do wydarzeń i postaci z życia poetki, których nie opisuje ona dokładnie. Poza tym wiele wyznań i przemyśleń zwyczajnie się powtarza (a ileż razy można czytać te same komplementy?). W masie zapiski wręcz przytłaczają. Z pomocą przychodzi jednak czytelnikowi aparat krytyczno- i historycznoliteracki Wioletty Bojdy. Okazuje się on niezbędny, żeby rozładować ładunek emocjonalny nagromadzony w tych zapiskach i objaśnić czytelnikowi, dlaczego to właśnie w zapiskach powinien szukać klucza do odczytania przełomowych tomików Świrszczyńskiej, które świeżością przekazu zaskakują również dzisiaj. Dzięki jego lekturze bez trudu odnajdziemy powinowactwa pomiędzy zapiskami Świrszczyńskiej a konkretnymi wierszami z jej najsłynniejszych tomików, na przykład takimi jak „Największa miłość”:

Ma sześćdziesiąt lat. Przeżywa
największą miłość swego życia.

Chodzi z miłym pod rękę,
wiatr rozwiewa ich siwe włosy.

Jej miły mówi:
– Masz włosy jak perły.

Jej dzieci mówią:
„Stara wariatka”

albo „Dowiedziała się”:

W niedzielę po południu,
gdy pomyła wreszcie garnki,
usiadła
przed lusterkiem.

I dowiedziała się
w niedzielę po południu,
że ukradziono jej życie.

Już dawno.

Dzięki zapiskom intymnym wiersze Świrszczyńskiej, odczytane w perspektywie biograficznej, zyskują nowy, jeszcze mocniejszy wydźwięk. Poza tym – co może nawet istotniejsze – „Jeszcze kocham” to jedno z nielicznych świadectw miłości (i to przede wszystkim cielesnej!) kobiety po 60. roku życia. Taka miłość również dzisiaj stanowi temat tabu, a Świrszczyńska i Bojda pokazują, że może ona być przynajmniej równie piękna co uczucie młodzieńcze i potrafi zrodzić wspaniałe owoce.

 

Książka:

Anna Świrszczyńska, „Jeszcze kocham… Zapiski intymne”, opracowanie tekstu, wstęp, zakończenie, przypisy Wioletta Bojda, wyd. W.A.B., Warszawa 2019.