Największą tajemnicą filmu „Niewidoczne życie sióstr Gusmão” [A Vida Invisível de Eurídice Gusmão] jest rajskie dzieciństwo dwóch bohaterek, z których starsza, Guida Gusmão (Júlia Stockler), marzy o namiętności, przygodzie, miłości, a młodsza, Eurídice Gusmão (Carol Duarte), chciałaby uczyć się gry na pianinie w wiedeńskim konserwatorium. Jak przyjęte mogą być takie plany w rodzinie średniozamożnej, a przy tym konserwatywnej, w Rio de Janeiro lat 50. ubiegłego stulecia? Przede wszystkim jako odważne, wręcz romantyczne, naznaczone dwuznacznością myślenia alternatywnego – opornego więc na założone z góry rozwiązania. Co stanie im na przeszkodzie? Wstyd. Męski wstyd od zawsze mylony w naszej kulturze z męską dumą, z tak zwanym etosem mężczyzny. „Niewidoczne życie sióstr Gusmão” jest zatem opowieścią o cenie, jaką za ów męski kompleks będą zmuszone zapłacić kobiety.

Film Karima Aïnouza nie pozostawia złudzeń: kobiecą ceną za męski strach i wstyd jest nieodmiennie życie. I to dawane, i to tracone na rzecz dawanego. Niby proste jest to, co piszę, a jednak – niepojęte. Zwłaszcza że większości z nas niełatwo jest przystać na to, że mechanizmy, którym podlegamy w naszych „zwykłych”, „normalnych”, czy nawet „tradycyjnych” rodzinach, to także wypadkowa bezwzględnej biopolityki. Cofnijmy się jednak do początku tej opowieści…

Rajskie otwarcie

Guida i Eurídice spędzają czas nad zatoką. Nie rozmawiają, tylko patrzą z tęsknotą w morze. Dziewczęta są razem, ale w jakimś sensie osobno, bo ich myśli szybują gdzieś hen, za ocean. Tam kiedyś spełnią się ich marzenia. Tam zrealizuje się ich kobiecość – ich namiętność do mężczyzn i pasja muzyczna. Robi się jednak późno, odwracają się więc od morza i zaczynają wspinać do usytuowanego na zboczu wzgórza domu. Wielce symptomatyczny to powrót. Za ich plecami rozlega się domena ich marzeń, a nad nimi góruje słynna Statua Chrystusa Zbawiciela, która w tym niespecjalnie nawet religijnym świecie reprezentuje rację Wielkiego Innego – tego więc, z czym (z którym) się nie dyskutuje. Wracając, dziewczęta przepadają w bujnej roślinności, gubią się z oczu, nawołują, bezskutecznie jednakże. Im bowiem bliżej domu, tym bardziej trzeba skupić wzrok na poszukaniu punktów oparcia dla stóp i zapomnieć o transatlantyckich pomysłach.

materiały dystrybutora Aurora Films

Tymi prostymi chwytami reżyser zarysowuje już w początkowych scenach nie tylko relację między tytułowymi siostrami, ale również ich życie psychiczne, świadome i nieświadome, oraz realia, w które obie są uwikłane (zarówno te związane z ich życiem biologicznym, jak i te społeczne, ekonomiczne i kulturowe). Kapitalny to zabieg, stąd też widz podświadomie tęskni przez cały film za tym rajskim otwarciem (jakże doskonałym i zresztą twórczo niewiernym względem biblijnego pierwowzoru) i na takiż właśnie finał ma, mimowolnie, ochotę. Nic jednakowoż z tego, bo – jak pamiętamy – kondycję istoty śmiertelnej, skończonej i bezradnej wobec tego, co jest, odkrywa się tylko raz. A potem już na zawsze jest się bytem upadłym, zastrachanym i zawstydzonym samym sobą. Miotającym się w poszukiwaniu sankcji dla własnego istnienia.

Środowisko sióstr to ludzie niedyskutujący z tak zwanym odwiecznym porządkiem. Dla nich godne uznania życie to dom, małżeństwo, praca, dzieci i przebiegający między tymi wszystkim elementami ład wynikający z bezwzględnego posłuszeństwa słabszych ekonomicznie i kulturowo, czyli kobiet, względem silniejszych (mężczyzn). Stąd też w rodzinie tej ojciec czuje się w prawie, niszcząc jednym gestem rodzinę, zaś jego żona – w obliczu tak pojętej „sprawiedliwości” – po prostu spuszcza wzrok. Przyjmuje postawę bierną, jeśli nie wręcz bezwolną. Znaczące to zresztą, że tak mało wiemy o motywacjach bliższej i dalszej rodziny dziewczyn. No tak, ich racji nie trzeba tłumaczyć, bo przecież są „odwieczne”. Zupełnie odmiennie patrzą na świat. Guida i Eurídice – dla nich ciągle jeszcze najważniejsze jest to, co znika za horyzontem, ich celem stają się zatem kwestie dla większości ich środowiska niesłuszne i niemożliwe.

Widz podświadomie tęskni przez cały film za tym rajskim otwarciem (jakże doskonałym i zresztą twórczo niewiernym względem biblijnego pierwowzoru) i na takiż właśnie finał ma, mimowolnie, ochotę. Nic jednakowoż z tego, bo – jak pamiętamy – kondycję istoty śmiertelnej, skończonej i bezradnej wobec tego, co jest, odkrywa się tylko raz. | Karolina Felberg

Tęsknota i wstyd

Guida ucieka więc z marynarzem, w którym jest zakochana, do jego ojczyzny – Grecji. Niedługo później – zawiedziona pierwszą wielką miłością, lecz wcale nie miłością jako taką – wraca do Rio. W domu zastaje jedynie rodziców – ci jednakowoż odtrącają ją z powodu panieńskiej ciąży i tają przed nią prawdę o losie jej ukochanej siostry. Odtąd więc Guida, wyrugowana trwale z rodziny i skupiona na walce o jako takie życie dla siebie i syna, na powrót całe swe psychiczne i duchowe istnienie skoncentruje na perspektywach zamorskich. To tam, przez Atlantyk, będzie słać wszystkie ciepłe myśli w kierunku – w jej mniemaniu studiującej fortepian w Wiedniu – Eurídice.

Identycznie ironicznie rozegra się życie tej młodszej. Wydana za mąż, będzie zmuszona odłożyć studia muzyczne na „wieczne nigdy”. Ona też własną metafizykę – całą więc swoją tęsknotę i pasję – ulokuje w tym, co dla kobiety w jej sytuacji może być tylko mrzonką. Nieświadoma powrotu Guidy, będzie fantazjowała o jej greckim (szczęśliwym) małżeństwie i w ten sposób także i jej wszelkie projekty, życzenia i myśli będą odrywały się od tego, co jest, i szybowały w kierunku (nie)przekraczalnego – hen, gdzieś za ocean.

Więcej nie zdradzę, powiem tylko, że psychiczne i metafizyczne życie sióstr, choć swój zalążek ma w ziemskim raju, a perspektywy – co najmniej dalekomorskie, bardzo wcześnie grzęźnie w tym, co oczywiste (czytaj: odwieczne) i tym samym zamienia się w niespełnienie, zawód i żal. Bo jak tu wytrzymać z samą sobą, gdy ta lepsza, weselsza, odważniejsza nasza część zawieruszyła się gdzieś, bezpowrotnie przepadła? Nic więc dziwnego, że gdzieś po dekadzie nawet wszelkie ich marzenia, nawet ta „zamorska rozmowa” ustąpią pod naporem nieustępliwej codzienności.

Z dzisiejszej perspektywy nie jest to film o kobiecej emancypacji oraz transgresji – wszak obie siostry w gruncie rzeczy marzą o miłości, domu, realizowaniu pasji wcale niezakazanych kobietom. Nie jest to jednak prawda. Czym bowiem byłyby argumenty mężczyzn związanych z rodziną Gusmão, gdyby nie przewaga symboliczna, którą gwarantowała im instancja tak monumentalna, jak ta, którą reprezentuje w tej opowieści gigantyczna statua z betonu?

Jeśli potrafię zrekonstruować postawę ojca dziewcząt, to kierował nim przede wszystkim strach przed wszystkim, co nieoczywiste i nieodwieczne, oraz wstyd za istnienie, które przestałoby być oczywiste oraz odwieczne. A takim życiem jest na przykład los bękarta, którego pochodzenie przynajmniej w połowie pozostaje nieoczywiste, a wynikający stąd grzech trwale z kolei oddziela go od tego, co odwieczne. Taka to jest zatem opowieść: o męskim strachu i wstydzie, którego efektem będą w przyszłości jeszcze większe cierpienia. I którego, co warto podkreślić, dozgonnym zakładnikiem będzie także i pan Gusmão! Wystarczy jeden rzut oka na ojca dziewczyn, by zrozumieć, że jego podmiotowe – zdawałoby się – decyzje to rozpaczliwe i tchórzliwe reakcje na sprawy, w obliczu których nie stać go było nawet na chwilę refleksji.

materiały dystrybutora Aurora Films

Trochę to zresztą przypomina dzieje ludzkości, które dla mnie, fanki Księgi Rodzaju, też są przede wszystkim historią ludzkiego wstydu, strachu i braku dystansu do tego, co jest.

Nie spuszczać wzroku

Karim Aïnouz, choć opowiada historię (historie; her story) sióstr nieśpiesznie, nasyca swój film niezwykłą intensywnością: widzę zatem w jego Brazylii lat 50. narodziny i upadek możliwych i niemożliwych światów.

Dlaczego ta historia pociąga mnie tak bardzo i tak łatwo układa mi się (totalizuje) w opowieść o zależnościach, którym bezsprzecznie podlegamy? Strach i wstyd, fundamentalne afekty mężczyzny, wiążą nas, kobiety, w tym, co jest, wcale nie dlatego, byśmy nie rozwinęły przypadkiem w sobie naszej męskiej czy jeszcze innej strony, ale dlatego, by skutecznie zdusić naszą kobiecość. To ona stanowi źródło lęku i wstydu ojca. To ona przesądza o gniewie męża Euridice. Dziewczynka w tej rodzinie Gusmão jest istotą niewinną, bo apłciową – dlatego córeczka młodszej z sióstr może poradzić przypadkowo napotkanemu bratu ciotecznemu, by nie przejmował się podziałem na toaletę męską i damską, wszak jest jeszcze dzieckiem. Lecz kiedy nie sposób dłużej udawać, że nie ma płci, momentalnie spotyka ją „kara” za własną seksualność. Seksualność kobieca nie może być przecież niewinna. Gdyby takowa była, ojciec nie musiałby czuć się odpowiedzialny za życie seksualne dorosłej już przecież panny. Tymczasem czuje tę presję i ulega jej łatwo. To ona sankcjonuje przemoc wobec kobiet – wobec istot, które, podobnie jak mężczyźni, także mają swoją biologiczną, psychiczną oraz duchową naturę.

Strach i wstyd, fundamentalne afekty mężczyzny, wiążą nas, kobiety, w tym, co jest, wcale nie dlatego, byśmy nie rozwinęły przypadkiem w sobie naszej męskiej czy jeszcze innej strony, ale dlatego, by skutecznie zdusić naszą kobiecość. | Karolina Felberg

Zarzucić kobiecie, że chce się rozwijać podług własnej natury? Tak, ten absurdalny zarzut jest historią naszej kultury. To szokujące i skandaliczne, ale rozdawszy karty względem własnych racji i sankcji, mężczyźni skazali kobiety na życie li tylko alternatywne. Kobiecość przestała być stanem naturalnym, a stała się „stanem ku”, „wiecznym nigdy”, horyzontem (nie)spełnienia. Mężczyzna, uznając siebie za jedyną oczywistą opcję, do dziś powołuje się na swoje (odwieczne) racje oraz potrzeby, skazując tym samym kobiety na ciągłą walkę o siebie same. Nawet jeśli nie chcą one niczego poza realizowaniem swojej własnej natury. Obie siostry poniosły za tę walkę niemałe konsekwencje. Starszą wchłonął margines społeczny i żeby jakoś przetrwać, musiała funkcjonować na styku prawa z bezprawiem, a przy tym stworzyć synowi rodzinę nietypową (zrekonstruowaną, jak byśmy dziś powiedzieli) oraz sfingować własną śmierć, ostatecznie pozbawiając się w ten sposób szansy na spotkanie za życia z siostrą. Młodsza opłaciła ją swoją największą pasją i zdrowiem psychicznym.

Można te historię opowiedzieć tak subtelnie, jak to zrobił Karim Aïnouz w „Niewidocznym życiu sióstr Gusmão”, a można tę okrutną przecież biopolitykę, uderzającą koniec końców we wszystkie strony konfliktu – to dla mnie oczywiste oraz bezsprzeczne – zreferować w dyskursie przemocowym, gorzkim i obscenicznym, jak to uczynił niedawno Krystian Lupa w równie nieśpiesznym spektaklu „Capri”. Ja jednakowoż wolę perspektywę Aïnouza – i to nie tylko dlatego, że udatniej rekreuje źródła tragedii ludzkości, ale z tego powodu, że pozwala mi pojąć kompleks męskiego wstydu i strachu, którym karmi się ego pana Gusmão. U Lupy, dla którego stawką nieodmiennie jest męskie „ja”, ludzkość trzeba wymyśleć od nowa, męski wstyd bowiem jest pułapką bez wyjścia. Przyjmując zaś perspektywę Aïnouza, chciałoby się spuszczone oczy większości zmobilizować do wysiłku, na jaki poważyły się siostry z Rio, których oczy pozostały otwarte na bezkres i własną alternatywność. I choć nie spodziewamy się, że tęsknoty tych pięknych dziewcząt przeistoczą się kiedyś w pełne spełnienia życia, nieodmiennie trzymamy kciuki, by nigdy nie spuściły wzroku. I nie chodzi nam, rzecz jasna, wyłącznie o nie – kibicujemy im tak żarliwie, bo choć spora część ich kobiecości bezpowrotnie uległa stłumieniu (na przykład ta niezwykła energia siostrzana, która wręcz emanuje z ekranu), to jednak za ich plecami stoją już kolejne pokolenia. Zresztą o tym, że nie sposób wymyślić człowieka/ludzkości na nowo, przesądził już bezsprzecznie czas wielkich projektów cywilizacyjnych, jakim było poprzednie stulecie. Trzeba jednakże sprawić, by ci, co już są, podnieśli wzrok i wyszli w końcu z cienia Wielkiego Innego.