Pieniądze są, tylko ich nie ma
O tym, że Polacy, zwłaszcza młodzi Polacy, nie wierzą w emerytury z publicznego systemu, pisaliśmy już wielokrotnie. I trudno się dziwić. Reforma systemu emerytalnego wprowadzona przez rząd Jerzego Buzka i zachwalana wizją emerytur „na wypasie” dosłownie 15 lat później została rozmontowana – skądinąd słusznie – przez Platformę Obywatelską, czyli obóz polityczny, do którego należał wówczas i należy do dziś sam Buzek. Najważniejsi politycy w kraju – na czele z ówczesnymi wicepremierami Waldemarem Pawlakiem i Jarosławem Gowinem – przyznawali, że bardziej niż na państwowe emerytury liczą na pomoc dzieci. I nie, nie były to żarty. Wreszcie, po tym, jak rząd Platformy Obywatelskiej zdecydował się na minimalne i rozłożone na całe lata podniesienie wieku emerytalnego, rząd PiS-u przez nikogo nieprzymuszony zdecydował się na jego powtórną obniżkę, bo przecież pieniądze na wszystko są i „wystarczy nie kraść”.
Cztery lata później okazuje się, że albo hasło „Wystarczy nie kraść” było chybione, albo – złośliwie pisząc – za rządów PiS-u kradzieże się nasiliły, bo ten sam rząd niezmordowanie kombinuje, jak „zachęcić” Polaków do dłuższego pozostawania na rynku pracy, i obiecuje w zamian skokowy wzrost świadczeń. A na wypadek gdyby i to nie pomogło, wprowadza się dodatkowe instrumenty oszczędnościowe w postaci Pracowniczych Planów Kapitałowych, które ściągają od pracowników i pracodawców dodatkowe pieniądze. Pytanie tylko, po co, skoro pieniądze są i dla wszystkich starczy. Najlepszym tego dowodem niemal 11 miliardów wydane w 2019 roku na tak zwane trzynaste emerytury, które w kolejnych latach nie tylko powrócą, ale zostaną wzbogacone o emeryturę numer 14. dla najuboższych. A jakby tego było mało, dojdzie jeszcze przyspieszona rewaloryzacja dotychczasowych emerytur.
Wszystko to układa się w kuriozalną rzeczywistość, w której pieniądze dla emerytów są, ale jednocześnie ich nie ma. Trzeba więc dodatkowo oszczędzać, choć właściwie niekoniecznie, bo władza w poszukiwaniu głosów gotowa jest poratować doraźnym bonusem.
Decyzja o zniesieniu limitu trzydziestokrotności składek na ZUS – zapowiedziana przed wyborami, później porzucona i na powrót odkurzona – doskonale się w tę, za przeproszeniem, „politykę emerytalną” wpisuje. Oto PiS chce wprowadzić rozwiązanie, które zapewni dodatkowe wpływy do budżetu teraz – choć nie wiadomo po co, bo przecież pieniędzy jest w bród, a rząd zapowiada pierwszy w historii III RP zrównoważony budżet. A w zamian za te dodatkowe i niepotrzebne dziś pieniądze, państwo weźmie na siebie zobowiązanie wypłaty dodatkowych, wysokich emerytur w przyszłości, kiedy to sytuacja budżetu będzie nie wiadomo jaka. Czego tu nie rozumieć?
Może tylko tego, że projekt ustawy wyszedł od grupy posłów PiS-u, a rząd i kierownictwo partii oczywiście nie ma z nim nic wspólnego, choć jednocześnie rzecznik rządu zachęca, by ustawę przyjąć w proponowanym kształcie.
PiS chce wprowadzić rozwiązanie, które zapewni dodatkowe wpływy do budżetu teraz – choć nie wiadomo po co, bo przecież pieniędzy jest w bród, a rząd zapowiada pierwszy w historii III RP zrównoważony budżet. W zamian za te niepotrzebne dziś pieniądze, państwo weźmie na siebie zobowiązanie wypłaty dodatkowych, wysokich emerytur w przyszłości, kiedy to sytuacja budżetu będzie nie wiadomo jaka. Czego tu nie rozumieć? | Łukasz Pawłowski
Znikąd nadziei
Trudno się dziwić, że bombardowani taką ilością wzajemnie sprzecznych informacji młodsi Polacy jak tylko mogą starają się samodzielnie odkładać na emeryturę. Ten luksus dostępny jest oczywiście tylko nielicznym, ale jeśli tylko go na to stać, młody Polak inwestuje pieniądze w nieruchomości, uznając je za najlepsze zabezpieczenie na starość lub formę lokaty kapitału dla dzieci.
„Dane z rynku pokazują, że obecnie nawet co trzeci zakup mieszkania to lokata kapitału”, pisałem przed kilkoma miesiącami, powołując się chociażby na wypowiedzi Marcina Jańczuka, eksperta agencji nieruchomości Metrohouse, który twierdził, że „zakup mieszkania w celach inwestycyjnych stał się niemalże dyscypliną narodową”. Konsekwentnie rosnące ceny nieruchomości pokazują, że popularność tej dyscypliny w narodzie nie maleje.
Kiedy pojawia się okazja do dyskusji, co zrobić, żeby koszty emerytur nie zjadły budżetu państwa, grupka 50- i 60-latków sprowadza cały problem do nudnego i przyprawiającego o mdłości hasła: kto nie z nami, ten za PiS-em! | Łukasz Pawłowski
I trudno się dziwić, bo innej nadziei znikąd nie widać. Największa partia opozycyjna, ustami swojego głównego ekonomisty, Andrzeja Rzońcy, zapowiada co prawda, że wieku emerytalnego nie podniesie, ale nie dlatego, że nie ma takiej potrzeby, ale dlatego że PiS i tak go później obniży. „W Polsce nie da się trwale podnieść wieku emerytalnego, ponieważ istnieje partia gotowa zawsze go obniżyć”, mówił mi otwarcie Rzońca.
Nieco inaczej przedstawił sytuację nowy senator PO Bogdan Zdrojewski, który w ostatnim wywiadzie dla „Wprost” przyznał otwarcie, że wiek emerytalny należy podnieść, bo „odpowiedzialny polityk musi mieć odwagę mówić prawdę”. Odwagi zabrakło najwyraźniej innym politykom PO. W dniu publikacji rozmowy sprostowanie do wywiadu opublikował bowiem rzecznik partii, Jan Grabiec, który napisał, że „wypowiedź senatora Bogdana Zdrojewskiego w sprawie podniesienia wieku emerytalnego nie jest stanowiskiem Platformy Obywatelskiej i jest sprzeczna z jej programem”. Wszystko jest więc i jasne, i spójne.
Wejście Lewicy do Sejmu – a szczególnie jej młodych posłów, którzy patologie obecnej sytuacji znają z pierwszej ręki – daje nadzieję na jakąś przemyślaną i kompleksową propozycję poprawy systemu emerytalnego. Niestety w tej sytuacji część posłów zachowała się naiwnie, sugerując, że mogliby poprzeć zniesienie trzydziestokrotności w zamian za wprowadzenie emerytury maksymalnej.
Naiwność wynika z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, zapowiadane przychody miałyby prawdopodobnie jednorazowy charakter, bo część dotkniętych zmianami Polaków uciekłaby w inne formy zatrudnienia. A zatem bez innych, kompleksowych zmian reforma jest bez sensu.
Po drugie, nie poprawia zaufania do całego systemu, bo wiele wskazuje na to, że PiS wykorzysta te pieniądze na łatanie bieżących dziur. Jak? To proste – większe wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych to mniejsza dotacja budżetowa pokrywająca różnicę między składkami o wydatkami. A mniejsza dotacja to więcej pieniędzy w budżecie na dowolne wydatki, na przykład na… trzynaste emerytury.
Po trzecie, wreszcie politycy PiS-u wykorzystaliby poparcie Lewicy dla bieżącej walki politycznej, wskazując, że pomysły partii mają poparcie także wśród części opozycji.
Zamiast więc sugerować, że może poprzeć projekt PiS-u, Lewica powinna natychmiast zrobić to, co zrobiła chwilę później – czyli stwierdzić, że samo zniesienie trzydziestokrotności nie rozwiązuje żadnych problemów, w związku z czym Lewica przedstawi swoją lepszą, kompleksową alternatywę.
Największa partia opozycyjna, ustami swojego głównego ekonomisty, Andrzeja Rzońcy, zapowiada co prawda, że wieku emerytalnego nie podniesie, ale nie dlatego, że nie ma takiej potrzeby, ale dlatego, że PiS i tak go później obniży. | Łukasz Pawłowski
Za kim jesteś?!
Ale w całej tej sprawie zwraca uwagę jeszcze reakcja Platformy Obywatelskiej i części sprzyjających opozycji publicystów na dylematy Lewicy. Małgorzata Kidawa-Błońska stwierdziła, że jeśli politycy Lewicy poprą projekt PiS-u, pokażą, że „są nic nie warci”.
Tomasz Lis napisał, że właśnie decyduje się, czy „lewica jest zakładnikiem szóstki z partii Razem, która chce głosować razem z PiS-em i de facto okradać płacących składki z dużej części emerytur”.
Z kolei Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej” na poważnie pytał, czy „powstaje lewicowo-prawicowa koalicja na rzecz destrukcji gospodarki i państwa?”.
Poziom tych reakcji dobrze pasuje do dotychczasowego poziomu debaty o przyszłości emerytur mojej i mojego pokolenia. System jest niewydolny, zapewne wkrótce się załamie, a kto tylko może, kombinuje, jak zabezpieczyć się na starość prywatnie – biorąc kredyt na dodatkowe mieszkanie, pożyczając pieniądze w rodzinie lub licząc na dobry spadek w postaci nieruchomości.
Ale kiedy pojawia się okazja do dyskusji na temat tego, co zrobić, żeby koszty emerytur nie zjadły budżetu państwa, grupka 50- i 60-latków sprowadza cały problem do nudnego i przyprawiającego o mdłości hasła: kto nie z nami, ten za PiS-em!
To chyba wszystko, na co stać polskich „boomersów”.
Ilustracja: Ewelina Kolk.