Łukasz Pawłowski: W kampanii wyborczej przyjmowała pani zaproszenia od właściwie wszystkich mediów, w tym prawicowych. Czy to znaczy, że można rozmawiać z każdym?

Magdalena Biejat: Na pewno są media, do których bym nie poszła.

Na przykład?

Kanały na YouTubie, niektóre inne media internetowe, skrajnie ksenofobiczne, w których nie ma szans na dialog i wiadomo, że wszystko jest ustawione maksymalnie pod tezę.

A w TVP Info tak nie jest?

Są gorsze media. A TVP Info dociera do dość szerokiej grupy Polaków. I ważne jest, żeby w mediach głównego nurtu nie pojawiał się tylko jeden przekaz. To jest sposób na dotarcie z naszą wizją świata i naszym sposobem myślenia do ludzi, do których nie docieramy.

Ale bywała pani też w prawicowych mediach, które trudno uznać za mainstream – w telewizji wPolsce.pl braci Karnowskich na przykład. Tam już sam tytuł dyskusji był skrajnie tendencyjny: „Czy środowiska LGBT to agresorzy?”.

To był „pasek”, który dodano w trakcie dyskusji, a nie tytuł, pod którym zostałam zaproszona na tę rozmowę.

Co nie zmienia faktu, że gospodarze ustawiają sobie dyskusję pod tezę.

Tak, oczywiście. Ale nadal mogę dotrzeć do jakiejś grupy odbiorców z nieco innym przekazem. Nie wolno – tak jak to zrobiła Platforma Obywatelska – obrażać się na tych wyborców, którzy nie chcą na nas głosować i przestać z nimi rozmawiać. Trzeba starać się dotrzeć z tym, co się ma do powiedzenia, do wszystkich – i wykorzystywać te kanały, które są dostępne.

A czy w programie Magdaleny Ogórek „Studio Polska” wzięłaby pani udział?

Nie, tam się nie wybieram.

Na czym polega różnica między rozmową z Krzysztofem Ziemcem na antenie TVP Info, od którego przyjęła pani zaproszenie, a rozmową z Magdaleną Ogórek na antenie TVP Info?

Z Ziemcem da się porozmawiać i przeprowadzić dyskusję, która nie urąga podstawowym zasadom obyczajów i estetyki. A program pani Ogórek to wojna w kisielu, czysta ustawka, po to żeby napuszczać na siebie ludzi. Chodzenie do tego programu jest zupełnie bezproduktywne.

Do kogo pani mówi w tych programach? Naprawdę liczy pani na to, że przekona takiego Krzysztofa Ziemca?

Nie, ja absolutnie nie chcę przekonywać akolitów Prawa i Sprawiedliwości. Ja mówię do widzów.

Czy jeśli idzie pani do programu, w którym gośćmi są ludzie głoszący skrajne poglądy – na przykład nazywają gejów pedofilami, twierdzą, że homoseksualizm trzeba leczyć, że kobiety nie powinny mieć prawa głosu – to nie jest tak, że legitymizuje pani te poglądy? Bo przecież dyskutuje pani publicznie z absurdalnymi tezami.

Powinniśmy na nie odpowiadać, bo inaczej ludzie będą słyszeć tylko te tezy. Trzeba też pamiętać, że przede wszystkim legitymizuje je państwowa telewizja. One już są w obiegu i należy się im przeciwstawić – pójść tam, gdzie są, i powiedzieć, że to nieprawda. Jeśli tego nie zrobimy, oddajemy pole. Telewizja publiczna jest właściwie w każdym domu, ogląda ją bardzo wielu ludzi. Ale wiemy też z badań – choćby badań Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego – że oglądają ją krytycznie. I tym ludziom trzeba dać szansę na zetknięcie z innymi opiniami. To dla mnie oczywiste.

Ta telewizja publiczna ma jednak na koncie wiele skandalicznych historii. Niektóre dotknęły panią osobiście – jak wtedy, gdy „Wiadomości” atakowały Zofię Komorowską, wiceprezeskę „Stoczni”, w której pani pracowała. Zarzucały całej organizacji „polityczne powiązania”. Idąc tam, uznaje pani taką działalność za dopuszczalną.

Nie. Dlaczego? Ja idę tam po to, żeby mówić do ludzi, do których dociera telewizja publiczna. Wolałabym dotrzeć do nich w lepszy sposób, innym kanałem, ale niestety obecnie nie jest to możliwe. Oni nie będą wchodzić na mój profil facebookowy i nie będą czytać „Kultury Liberalnej”.

Dziś Platforma Obywatelska pluje sobie w brodę, że przez ostatnie lata odpuściła sobie telewizję publiczną, bo to jest jednoznaczne z odpuszczaniem sobie części elektoratu.

Telewizja publiczna jest właściwie w każdym domu, ogląda ją bardzo wielu ludzi. Ale wiemy też z badań, że oglądają ją krytycznie. I tym ludziom trzeba dać szansę na zetknięcie z innymi opiniami. To dla mnie oczywiste. | Magdalena Biejat

Mówiliśmy o widzach i wyborcach. A przeciwnicy polityczni? Czy da się przekonać do pani postulatów na przykład członków PiS-u albo Konfederacji? Niedawno widziałem Marcelinę Zawiszę z partii Razem w dyskusji z posłem PiS-u Janem Mosińskim. Na jej zarzut, że PiS wydaje za mało na służbę zdrowia, odpowiedział, że „trudno jest polemizować z neomarksistowską ideologią”. Jak dyskutować z takim „argumentem”?

W ogóle nie należy z nim dyskutować. Należy go pominąć i wrócić do meritum.

Dobrze, ale czy polityków PiS-u lub Konfederacji da się przekonać?

Nie w mediach. Ja mam z nimi kontakt w pracy i tu z nimi rozmawiam. W kuluarach intensywnie zapraszamy przedstawicieli PiS-u, żeby dołączyli do naszego zespołu do spraw bezpieczeństwa ruchu drogowego. Staramy się tworzyć takie przestrzenie, gdzie uda nam się współpracować i tworzyć pole do dialogu. Ale to nie w mediach prowadzi się takie rozmowy, tylko w bezpośrednim kontakcie i codziennej pracy.

Została pani przewodniczącą Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Jakie nadzieje wiąże pani z tą funkcją, jeśli w ogóle ją pani utrzyma?

Liczę na to, że uda nam się wprowadzić w życie te zasady, o których mówimy i które powoli realizujemy w Sejmie, czyli stworzyć przestrzeń do w miarę cywilizowanej i ułożonej dyskusji. Wiadomo, że nie wszystkie tematy będą tak „zapalne” jak aborcja. W przypadku większości z nich będzie możliwa dyskusja na przyzwoitym poziomie. Chcę udowodnić, że niezależnie od naszych różnych poglądów, to jest możliwe.

Już niejeden polityk miał takie nadzieje. Ale później kończy się tak jak niedawno w Sejmie – kiedy PiS przegrywa głosowanie, to je po prostu anuluje i powtarza. A kiedy uzna, że popełniło błąd, wybierając panią na przewodniczącą komisji, to wybierze sobie kogoś innego.

To prawda, PiS ma większość i ostatecznie może zrobić, co zechce. W tej sytuacji są dwa wyjścia: albo abdykować, usiąść w tylnych ławach i powiedzieć: „Trudno, nie możemy nic zrobić”; albo starać się w miarę możliwości pokazywać inne standardy i wpływać na sposób pracy Sejmu. My to robimy i będziemy robić konsekwentnie. Po ostatnim wystąpieniu Adriana Zandberga moja znajoma napisała na Facebooku: „rewolucyjna metoda Lewicy polega na tym, że merytorycznie przygotowuje się do występów”.