Szanowni Państwo!

Na początek koszmarny cytat:

„Kobieta przesiąka poglądami człowieka, z którym sypia. Ostatecznie (Natura czy Bóg – nie będziemy się spierać) nie po to tak skonstruował mężczyzn, by setki tysięcy plemników się marnowały; wnikają one w ciało kobiety i przerabiają ją na obraz i podobieństwo mężczyzny, do którego ona należy”.

Trudno w ogóle tę wypowiedź sensownie komentować. Od pogardliwego wobec kobiet języka, przez biologiczne absurdy, aż po argument na rzecz odebrania kobietom prawa głosu – nic w niej nie układa się w logiczny wywód. Z punktu widzenia nauki – to niesmaczne bajki. Stąd wielu z nas powyższą wypowiedź po prostu by zignorowało – w końcu to pogląd, który mogła wygłosić jedynie osoba niepoważna.

Kłopot w tym, że autor powyższych słów, Janusz Korwin-Mikke, zasiadł właśnie w polskim parlamencie. I nie jest jedyny!

W nowym Sejmie osób o podobnych, radykalnych poglądach jest znacznie, znacznie więcej. I mowa nie tylko o takich posłach Konfederacji jak Grzegorz Braun czy Robert Winnicki. Radykałów bowiem, jeśli dobrze się przyjrzymy, nie brakuje przecież także w Prawie i Sprawiedliwości. Oto inna odsłona nieparlamentarnego języka:

„Nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej”, mówił prominentny polityk tej partii, senator Grzegorz Bierecki. Ale przecież słowa Jarosława Kaczyńskiego o „gorszym sorcie” Polaków, czy też teza, że przeciwnicy polityczni PiS-u prowadzą „wielką ofensywę zła”, specjalnie od słów Biereckiego nie odbiegają. Prezes PiS-u poparł też arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który z kolei sądzi, że każdy, kto domaga się równouprawnienia osób homoseksualnych, jest częścią „zarazy” równie groźnej jak nazizm czy sowiecki komunizm.

„Marsze zwolenników ideologii LGBT mają antychrześcijański charakter. Mówią: patrzcie, robimy, co chcemy, i żyjemy dalej, grom z jasnego nieba nie spadł na nas, nic nam się nie stało, a zatem Boga nie ma. Analogicznie myśleli i sowieccy bolszewicy, i niemieccy naziści, którzy mordowali ludzi Kościoła lub wysyłali ich do obozów koncentracyjnych i do łagrów” – mówił Jędraszewski w na łamach „Naszego Dziennika”.

W związku jednak z sukcesami sił radykalnych i antyliberalnych – nie tylko w Europie, ale i po drugiej stronie Atlantyku – coraz więcej osób zadaje sobie pytanie: jak z nimi rozmawiać?

A może lepiej w ogóle tego nie robić. Kiedy w zeszłym roku dziennik „Financial Times” zaprosił do rozmowy Steve’a Bannona, byłego doradcę i szefa kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa, spotkało się to z ogromnym sprzeciwem czytelników. Ich zdaniem znanego z radykalnie prawicowych poglądów i wielokrotnych manipulacji Bannona nie powinno się dopuszczać do głosu. Gazeta nie uległa jednak presji, a decyzji bronił przed czytelnikami redaktor naczelny Lionel Barber. (Jakiś czas później ten sam Barber był krytykowany za zbyt uległy – zdaniem części czytelników – wywiad z Władimirem Putinem).

Zaledwie kilka miesięcy później, w niemal identycznej sytuacji, słynny tygodnik „The New Yorker” odwołał udział Bannona we własnym festiwalu. Redaktor naczelny David Remnick, przyznał rację tym, którzy sprzeciwili się kontrowersyjnemu wystąpieniu.

Który z renomowanych tytułów postąpił słusznie?

Przeciwnicy dialogu z ekstremistami stawiają następującą tezę: pewnych rzeczy, choćby faszyzmu, po prostu nie można akceptować. Rozmawiając z radykałami, zapewniamy im platformę do szerzenia swoich poglądów lub – co gorsza – legitymizujemy je. Sprawiamy wrażenie, iż są godne rozważenia i stawiamy w tym samym rzędzie z innymi postawami. Dlatego każdy dialog z ekstremistą to de facto współudział w jego działalności.

Druga strona sporu powołuje się natomiast na wolność słowa, jedną z najważniejszych liberalnych wartości. Nawet skrajne poglądy należy dopuścić do dyskusji, bo tylko w ten sposób można pokazać ich absurdalność. Do tego dochodzi kwestia praktyczna: zamykanie oczu na radykałów nie sprawi, że znikną, w szczególności w świecie mediów społecznościowych. Co gorsza, zepchnięcie ich poza główny nurt debaty publicznej pozwala im przyjmować rolę „ofiar systemu”, co z kolei pomaga tworzyć alternatywne media, informacyjne bańki, w których ekstremalne poglądy szerzą się bez żadnych przeszkód. Tam nikt ich nie kontruje. Z tej perspektywy bojkot ekstremistów to oddanie im pola walkowerem.

Niezależnie od tego, której stronie przyznamy rację, w końcu dochodzi do sytuacji – jak wówczas, gdy Janusz Korwin-Mikke zyskuje prawo występowania na sejmowej mównicy albo Marek Jędraszewski zyskuje jednoznaczne wsparcie partii rządzącej – w których pewnych głosów ignorować się już nie da. Co zrobić w takiej sytuacji?

„PiS ma większość i ostatecznie może zrobić, co zechce. W tej sytuacji są dwa wyjścia: albo abdykować, usiąść w tylnych ławach i powiedzieć: «Trudno, nie możemy nic zrobić»; albo starać się w miarę możliwości pokazywać inne standardy i wpływać na sposób pracy Sejmu. My to robimy i będziemy robić konsekwentnie”, mówi posłanka Lewicy Magdalena Biejat w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Nie wolno – tak jak to zrobiła Platforma Obywatelska – obrażać się na tych wyborców, którzy nie chcą na nas głosować, i przestać z nimi rozmawiać”.

Biejat porusza w tej wypowiedzi bardzo ważny wątek – z kim tak naprawdę rozmawiamy, dyskutując z radykałami? Czy jesteśmy w stanie przekonać takiego Donalda Trumpa, czy też mówimy przede wszystkim do jego wyborców, z których przynajmniej część może zmienić zdanie?

Tę drugą perspektywę przyjmuje także Laura Zimmermann ze szwajcarskiej organizacji Operation Libero, która za cel stawia sobie walkę z prawicowym populizmem w tym kraju. I odnosiła na tym polu sukcesy, wygrywając starcia referendalne z największą w kraju Szwajcarską Partią Ludową (SVP).

„Musisz umieć wyjaśnić ludziom, dlaczego przeciwko czemuś walczysz. Nasza kampania pokazała, że możliwe jest nadanie debacie publicznej nowych ram”, mówi Zimmermann w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jakubem Szewczenką. Tak było, kiedy jej organizacja wyraziła sprzeciw wobec propozycji nowego prawa, które umożliwiłoby deportację imigrantów tylko podejrzewanych o złamanie prawa i to bez odpowiedniej kontroli ze strony sądu. Zamiast odpowiadać na tezy SVP, mówiące, że imigranci stanowią zagrożenie, ludzie z Operation Libero mówili o konieczności obrony rządów prawa i równego traktowania wszystkich mieszkańców Szwajcarii. Jednocześnie twierdzili, że robią to w imię… patriotyzmu i obrony zasad, na których ufundowany jest ich kraj. W ten sposób, jak mówi Zimmermann, odebrali „zabawki” prawicowym populistom, czyli pojęcia do tej pory zarezerwowane właśnie dla prawicy.

O tej strategii z uznaniem mówi brytyjski dziennikarz rosyjskiego pochodzenia Peter Pomerantsev. W swojej najnowszej książce „This Is Not Propaganda” twierdzi, że populiści „zhakowali” system demokracji liberalnej i zaczęli posługiwać się wartościami liberalnymi do podważania porządku liberalnego. Jakie to wartości? Na przykład wolność słowa, której używa się do obrony internetowych trolli lub kampanii dezinformacyjnych prowadzonych za pomocą mediów społecznościowych. W tej sytuacji jedną z odpowiedzi może być „hakowanie populistów”, tak jak to robi Operation Libero. „Nie wiem jednak, do czego ostatecznie doprowadzi nas ta strategia” – szczerze przyznaje Pomerantsev w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.

Nie odpowiedzieliśmy jednak na pytanie, gdzie postawić granicę? Czy można rozmawiać z każdym, jeśli tylko mamy nadzieję, że przez rozmowę uda nam się kogokolwiek przekonać do zmiany poglądów?

Dziennikarz „New York Timesa” Roger Cohen w rozmowie z Karoliną Wigurą wprowadza ciekawe rozróżnienie na ludzi, którzy są nienawistni [ang. hateful] oraz po prostu źli [ang. evil]. Ta pierwsza grupa może posługiwać się językiem nienawistnym wobec innych, ale, mówiąc w pewnym uproszczeniu, nie nawołują do przekucia słów w czyny. Ci drudzy takich oporów nie mają. Z tą drugą grupą rozmowa staje się przez to wykluczona.

I jeszcze jedno, jeśli już zdecydujemy się na polemikę z przeciwnikiem, musimy też jasno założyć, co jest naszym głównym celem. Przekonanie drugiej strony, czy też jej upokorzenie?

Jedno wyklucza bowiem drugie. „Zmiana poglądów drugiej strony jest możliwa tylko wtedy, kiedy damy tej drugiej stronie możliwość wyjścia z twarzą. Tymczasem debaty w polskiej przestrzeni publicznej dążą przede wszystkim do upokorzenia przeciwnika”, mówi psycholog Jacek Santorski w rozmowie z Jakubem Bodzionym.

Takie upokarzanie jest efektowne i może dostarczać satysfakcji. Ważniejszy jest jednak ostateczny cel. A tym nie jest samo pokonanie radykałów w jednej czy drugiej dyskusji, ale odebranie im poparcia.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”