Zandberg jak Morawiecki
Bartłomiej Sienkiewicz powiedział ostatnio w rozmowie z Tomaszem Sekielskim w „Onet Rano”, że wyborcy powinni zdecydować się na to, jakiej opozycji chcą. Jak mówił, „albo chcemy skutecznie walczyć z PiS-em i piętnować to, co robi, albo chcecie mieć cudowne opowieści, świetnie ubrane retorycznie, o cudownej przyszłości, gdzie wszyscy będą pływać w basenach z pieniędzmi”.
Zdaniem posła, z jednej strony, można być opozycją, która ma wizję. A jak ktoś ma wizję, to wiadomo, że – jak wyjaśniał kiedyś Donald Tusk – powinien się udać do lekarza. Z drugiej strony, można mieć opozycję, która walczy z PiS-em. Wówczas trzeba koncentrować się na tym, by kontrować działania partii rządzącej, a nie proponować pomysły na przyszłość.
Były minister spraw wewnętrznych powiedział, że pierwszemu typowi opozycji odpowiada dzisiaj Lewica. Jego zdaniem to, co podczas sejmowego wystąpienia mówił Adrian Zandberg, było „równie niepokojące, jak te bajki, które opowiadał Mateusz Morawiecki”, ponieważ i jeden, i drugi obiecuje większe wydatki, które zagrażają rozwojowi. Opozycją drugiego typu jest natomiast Platforma Obywatelska.
Sienkiewicz vs. Sienkiewicz
Wypowiedź Sienkiewicza jest zastanawiająca z kilku powodów. Zostawiam już na boku kwestię tego, że niedostrzeganie różnic między wystąpieniami Morawieckiego a Zandberga wymaga sporego wysiłku.
Gorzej, że Sienkiewicz jeszcze niedawno pisał coś przeciwnego w swojej książce „Państwo teoretyczne”, w której chciał „opowiedzieć Polskę taką, jaka mnie boli, o którą się martwię”. Autor przekonywał, że sukcesy populistów wynikają między innymi ze wzrostu nierówności, kapitalizm potrzebuje korekty, a reformowanie państwa wymaga inteligentnego i wszechstronnego projektu politycznego na przyszłość.
Sienkiewicz krytykował Platformę, która miała jego zdaniem nie rozumieć przemian, jakie dokonały się w rzeczywistości społecznej w ostatnich latach, przez co „jej zdolności do przeciągania większości wyborców na swoją stronę stały się czysto iluzoryczne”. Był zdania, że prowadzenie polityki pod hasłem przywrócenia normalności „jest receptą na polityczną marginalizację, a nie przekonujące zwycięstwo”.
Co więcej, nawet w tej samej rozmowie w Onecie Sienkiewicz mówił, że w czasie spotkań z wyborcami musi umieć odpowiedzieć na pojawiające się pytania, a spotyka się także z wyborcami PiS-u. A przecież mieć „odpowiedzi na pytania” można jedynie wtedy, gdy ma się poglądy, przekonującą perspektywę organizującą myślenie polityczne, na której można się oprzeć. Tymczasem Platforma w ostatnich latach znana była właśnie z tego, że nie ma „odpowiedzi na pytania” – w sprawach takich jak uchodźcy, 500 plus, związki partnerskie i wiele innych.
Wydaje się więc, że można po prostu robić dwie rzeczy naraz – rozliczać PiS i formułować propozycje na przyszłość. Jest zaskakujące, że wciąż jeszcze trzeba się o to spierać. Formuła anty-PiS-u nie pozwoliła Platformie wygrać wyborów. Sienkiewicz w książce miał rację, a dzisiaj jej nie ma. Co prawda, dzisiaj jest posłem, którym został z pomocą Grzegorza Schetyny, a wtedy nie był.
Prawybory jako szansa
Okazją do tego, by nadać działaniom Platformy nowy ton, mogłyby być prezydenckie prawybory w partii. Kandydat na prezydenta może mówić z trochę większym oddechem – może w naturalny sposób zarysować, jak wyobraża sobie przyszłość wspólnoty politycznej.
Na razie, poza pojedynczymi spotkaniami, zarówno Małgorzata Kidawa-Błońska, jak i Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania i jej kontrkandydat w prawyborach, napisali list do członków Platformy.
Oba listy posługują się odpowiednią dawką platformerskiej nowomowy, przy czym list Kidawy-Błońskiej przykuwa uwagę przede wszystkim licznymi błędami językowymi. Wicemarszałek przekonuje w swoim apelu o poparcie, że Platforma staje przed „ogromną możliwością”, aby zatrzymać psucie Polski. Zaznacza też, że partia potrzebuje nowej energii, choć wyraża tę myśl w interesujący sposób: „To ważne wyzwanie mając na uwadze, że zapewne wielu z Was ma poczucie, iż podejście w ostatnich kampaniach wyborczych nie było optymalne”.
Jaśkowiak przekonuje z kolei, że jest człowiekiem „zasad i czynu”, kandydatem „twardym”, który wie, jak „wytrzymać nagonki TVPiS”. Do tego przypomina, że już dwukrotnie wygrał wybory w Poznaniu. Wie także, jak prowadzić długą kampanię, ponieważ… miesiącami przygotowywał się do walk bokserskich. Prezydent Poznania twierdzi też, że to on ma największe szanse na pokonanie Andrzeja Dudy.
Co wyniknie z tej rywalizacji? Wystarczy obejrzeć pierwsze kampanijne wystąpienie wideo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, żeby nabrać wątpliwości, czy w Platformie cokolwiek może się zmienić. Polityczka powiedziała w nim, że „ma wizję prezydentury”, a jednocześnie wybiera się na spotkania w szesnastu województwach, ponieważ chce upewnić się, że „ma trafne idee, ale i poznać, jak je jeszcze ulepszyć”.
W tej chwili nie wiemy jednak, jakie to idee. I można powątpiewać, czy dowiemy się tego przed wyborami, ponieważ Kidawa-Błońska zachowuje się tak, jakby prezydentura po prostu jej się należała. Wiemy za to, że Borys Budka, aktualnie główny kontrkandydat Grzegorza Schetyny na szefa Platformy i potencjalny „kandydat zmiany”, popiera w prawyborach Kidawę-Błońską, podobnie jak nowy marszałek Senatu Tomasz Grodzki.
Prawybory w PO mają bardzo ograniczoną formułę, a do ich zakończenia pozostały jedynie dwa tygodnie. Nie warto mieć wobec ich przebiegu wygórowanych oczekiwań. Mimo to nie są one pozbawione znaczenia. Prawybory w Platformie mogą być wyjątkowo nudne, a nowi kandydaci na prezydenta, tacy jak Szymon Hołownia, mogą wyskakiwać przed wyborami jak króliki z kapelusza, ale przecież to kandydat PO ma największe szanse, by stanąć naprzeciw Andrzeja Dudy w drugiej turze wyborów. Jest zatem istotne, kto tym kandydatem zostanie i jaką propozycję złoży Polakom. To Platforma może poprowadzić opozycję do kolejnej porażki – lub do zwycięstwa.
Fot. Facebook.