Chętnie rozpocząłbym tę odpowiedź od słów przywołanego w tekście Czesława Miłosza, który powiedział już kiedyś, że „poloniści mają niezwykły dar doszukiwania się problemów absolutnie wszędzie, a już najbardziej tam, gdzie o nie najtrudniej”. Daruję sobie jednak zbędne złośliwości i przejdę od razu do rzeczy.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/12/03/jacek-glazewski-recenzja-listy-milosz-blonski/” txt1=”Przeczytaj także tekst Jacka Głażewskiego” txt2=”Uwagi o korespondencji Czesława Miłosza i Jana Błońskiego” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/12/M-B_IKONKA-550×367.png”]
Jacek Głażewski zarzuca mi, że w swoim opracowaniu listów Jana Błońskiego i Czesława Miłosza nie napisałem „sfunkcjonalizowanego” komentarza do tekstu, że zwracam uwagę na rzeczy nieistotne, a ważne pomijam, wreszcie – że popełniłem szereg poważnych błędów, w tym nawet „merytoryczny błąd zaniechania”. Ale po kolei.
Po pierwsze, wbrew temu, co sugeruje Głażewski, moją ambicją nie było napisanie dogłębnego, podkreślam: dogłębnego i szerokiego komentarza do zbioru listów. Przygotowując edycję listów, kierowałem się raczej – także przez autora przywołaną – zasadą Stussiego, by „osiągnąć delikatną równowagę, publikując z zachowaniem odpowiedniego rygoru, ale bez pedanterii”. Od początku nie zamierzałem też pisać komentarza, który – znów wspomogę się cytatem podrzuconym przez Głażewskiego – zacznie wdawać się „w interpretację sensów wyższych”, czym „przekroczyłby swe uprawnienia”. Innymi słowy, swoją rolę edytora rozumiałem i rozumiem nadal nader skromnie – moim zadaniem było przejrzeć archiwa, przepisać korespondencję obu autorów i opatrzyć ją rozsądną listą objaśnień terminów, słów obcych, tytułów, dat, ważniejszych pojęć itp. Co więcej, wszystkie przypisy z założenia były pomyślane jako pomoc dla czytelnika, który niekoniecznie jest ekspertem, historykiem lub historykiem literatury i na przykład nie musi pamiętać, co wydarzyło się w listopadzie 1962 roku w Stanach Zjednoczonych, posiada jednak ogólne wykształcenie, obejmujące także podstawowe fakty z dziejów polskiej literatury.
Po drugie, Głażewski sam pisze, że „procedury edytorskie odnoszące się do piśmiennictwa XX wieku nie zostały dotychczas wzorcowo określone”, po czym w swoim tekście pozwala sobie rozdawać razy z powodu rzekomego braku „profesjonalizmu edycji”. Głównym dowodem moich przewin jest zaś użycie – w przedostatnim zdaniu noty edytorskiej – słów „przybliżyć kontekst epoki”, co według Głażewskiego jest potwierdzeniem, że piszę „sfunkcjonalizowany” komentarz, którego przecież nie piszę… A skoro tak, łatwo już o wyrok, że edycja jest „skażona”, niedbała i w ogóle listy Miłosza i Błońskiego zasługują na „większy pietyzm i edytorską dbałość”. Może tak jest istotnie. Z pewnością dziś wiele rzeczy zrobiłbym inaczej – i hopefully – lepiej. Tylko na czym tak naprawdę polegają konkretne zarzuty Głażewskiego? Przyjrzyjmy się też temu.
Zatem, po trzecie. Za dużo, pisze Głażewski, jest o Petainie, za mało o Sandauerze, a przede wszystkim nie ma komentarza, czyli odpowiedzi na pytanie, dlaczego tenże Petain nie naruszył „równowagi” francuskiego społeczeństwa, a Sandauer „docent” mógł Miłosza „zabawić”. Owszem, takie wyjaśnienia mogły się pojawić, ale… w moim odczuciu byłoby to sprzeczne z zasadami, których sam Głażewski broni lub używa jako broni przeciw mnie – czyli, by nie wdawać się „w interpretację sensów wyższych” i sięgać „w sferę historii literatury”. Mogły się też pojawić, ale… Spójrzmy raz jeszcze na te objaśnienia i zastanówmy się, czy na pewno krytyka Głażewskiego jest słuszna? Mam wątpliwości. Powiem więcej, jestem przekonany, że inteligentny czytelnik zrozumie, dlaczego Petain, bohater Francji z czasów I wojny światowej, który – jak piszę – został skazany na karę śmierci za kolaborację z Niemcami, następnie zamienioną na dożywocie, nie naruszył francuskiej, społeczno-politycznej „równowagi”. Podobnie sprawa ma się z Sandauerem, który jako głośny krytyk zdecydował się na karierę uniwersytecką… Wszystko to jednak napisał już sam Błoński – w swoim liście.
Po czwarte, po tym jak Głażewski pisze, że wyjaśniam za dużo, na przykład, że nota o Petainie zbyt encyklopedyczna, no i po co mówić o paszporcie służbowym, sam ma pretensje, że wyjaśniam… za mało. A to pomijam ważną aluzję do „Pana Tadeusza” – która mnie, przyznaję, wydała się banalna i uznałem ją za część tradycji języka – a to mówię, kim jest człowiek „krościaty” (pryszczaty), ale nie tłumaczę – to mój „merytoryczny błąd zaniechania” – kim byli w historii polskiej literatury pryszczaci itd. Tak, nie tłumaczę, kim byli, by zatrzymać się przy tym przykładzie, pryszczaci, bo uznałem, że to część historii, która jest czytelnikowi znana, a co więcej, obok wymieniona jest cała plejada „krościatych” pisarzy, takich jak Borowski, Rudnicki i Andrzejewski, którzy też nie mają swojego przypisu. Nie mają go zaś nie bez powodu. I tu wracamy do zasad. Gdyby każdy twórca pojawiający się na kartach tej książki miał swój „pogłębiony”, „kontekstowy” i „komentujący” przypis, objaśnienia zmieniłyby się w historię literatury, a to – dodam raz jeszcze – nie było ani moim zamiarem, ani ambicją, ani nie byłoby zgodne z tym – o czym już mówiłem, ale warto przypomnieć – co sam Głażewski postuluje. To samo dotyczy uwag o braku komentarza dotyczącego „Henryka” czy „odnośnego kapitana”. Różnimy się z Głażewskim co do oceny, na ile te kwestie potrzebują wyjaśnień. Moim zdaniem pewne rzeczy są zrozumiałe same przez się lub sam autor w tekście listu tłumaczy je w sposób dostatecznie wyczerpujący, wyjaśnianie zaś innych wykracza poza obowiązki edytora, który nie musi pełnić roli historyka literatury.
Na koniec, Głażewski ma rację co do dwóch rzeczy. Wydawca pominął, a ja nie zauważyłem, że w indeksie nie ma Tadeusza Grabianki. Ma też rację, gdy mowa o pobycie Miłosza na Kostaryce – pisarz rzeczywiście nie mógł być tam w listopadzie. Nie mógł, bo w przypisie jest czeski błąd – miał być „luty”, nie „listopad”. Daleka stąd jednak droga do interpretacji, że „edytor postanowił […] opracować korespondencję […] w oderwaniu od jej źródłowego charakteru”. Fakt, że Głażewski moje próby znalezienia dodatkowych informacji o podróżach i wykładach Miłosza (dodajmy, że wiele takich informacji, także trudno dostępnych, znalazłem) usiłuje przedstawić jako podważanie prawdomówności samego Miłosza („wydawca podważa chronologię wydarzeń, a po części również prawdomówność autora «Kronik»”) jest co najmniej kuriozalny. To, że doszło do pomyłki w dacie, nie znaczy, że zarzucam Miłoszowi kłamstwo. To raczej dowód niechętnej lektury recenzenta. Lub – by znów odwołać się do wcześniejszego cytatu – prawdziwy „dar doszukiwania się problemów absolutnie wszędzie, a już najbardziej tam, gdzie o nie najtrudniej”.
Książka:
Jan Błoński, Czesław Miłosz, „Listy 1958–1997”, zebrał, przepisał i opatrzył przypisami Adam Puchejda, Gdańsk 2019, „Biblioteka Mnemosyne”.