Ta historia sama prosi się o to, by opowiedzieć ją jako szpiegowski thriller. We wrześniu 1894 roku do Służby Wywiadu Wojskowego Republiki Francuskiej trafia podejrzany dokument. Przynosi go niejaka pani Bastian, Francuzka sprzątająca ambasadę Niemiec, która co tydzień dostarcza wywiadowi zawartość koszy na śmieci niemieckich dyplomatów. Dokument to odręczna notatka podarta na sześć części, zawierająca dość ogólnikowy opis broni artyleryjskiej, będącej w posiadaniu francuskiej armii. Jej adresatem jest niemiecki attaché wojskowy Max von Schwartzkoppen. Nadawca jest nieznany.

Przez kolejne tygodnie dokument dokładnie bada Sekcja Statystyczna, czyli kontrwywiad wojskowy, kierowany przez pułkownika Sandherra. Sprawa jest poważna. To nie pierwszy dowód na to, że ze Sztabu Generalnego francuskiej armii wyciekają tajne informacje. W obawie przed reakcją opinii publicznej minister wojny generał Mercier żąda, by jak najszybciej znaleziono winnego. Prowadzone pośpiesznie śledztwo wykazuje, że autorem listu jest nie kto inny, tylko pochodzący z Alzacji Alfred Dreyfus, kapitan artylerii pracujący w Sztabie Generalnym. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Dreyfus jest Żydem. Po procesie przed trybunałem wojskowym oficer zostaje publicznie zdegradowany przy wyciu rozjuszonego tłumu i skazany na dożywocie. Resztę swoich dni ma spędzić w odosobnieniu na Wyspie Diabelskiej u wybrzeży Gujany Francuskiej.

Przez ponad rok sprawa Dreyfusa wydaje się zamknięta. Jednak w 1896 roku szefem Sekcji Statystycznej zostaje pułkownik Picquart, który odkrywa, że słynna nota, będąca jedynym dowodem w sprawie Dreyfusa, to zwykła fałszywka, o czym wiedziało najwyższe dowództwo. Kapitan artylerii jest więc niewinny. Po bezskutecznych próbach rewizji procesu, blokowanych przez najwyżej postawione osobistości francuskiej armii, Picquart nagłaśnia całą sprawę. Tak rodzi się największy, trwający dwanaście lat skandal III Republiki, którym w ostatniej dekadzie XIX wieku żyła niemal cała Europa i który na długi czas podzielił Francuzów.

Materiały dystrybutora Gutek Film.

Szpieg, sąd i kostium

Ten gotowy scenariusz wykorzystał w swojej powieści „Oficer i szpieg” Robert Harris, autor sprawnie przekształcający historyczne fakty w prozatorską fikcję. Pisarz głównym bohaterem uczynił pułkownika Picquarta, który uparcie stara się odkryć, kto jest prawdziwym szpiegiem, i jednocześnie oczyścić z zarzutów niesłusznie skazanego Dreyfusa. Tak też historię jednej z najsłynniejszych politycznych afer wszech czasów pokazuje Roman Polański. Jego najnowsze dzieło jest bowiem w miarę wierną adaptacją powieści brytyjskiego autora, który brał również udział w tworzeniu scenariusza.

Co z tego historyczno-prozatorsko-filmowego mariażu wyszło na ekranie? Jeśli ktoś spodziewał się, że będzie miał do czynienia z obrazem wybitnym, srodze się zawiedzie. „Oficer i szpieg” to żadne arcydzieło. Nie jest ani zapadającą w pamięci, uniwersalną opowieścią o ludzkim losie, ani nakreślonym z rozmachem, wielkim historycznym freskiem. Nie wnosi też żadnych oryginalnych formalnych rozwiązań. To dobry film w swoim gatunku, a raczej gatunkach, bo jest on przyzwoicie skrojonym połączeniem filmu kostiumowego, szpiegowskiego thrillera i sądowej dramy.

Ten, kto pójdzie do kina z nastawieniem, że obejrzy właśnie taki obraz, będzie zadowolony. Polański dba o historyczne szczegóły, więc widz może się poczuć jak w Paryżu końca XIX wieku, choć trochę podretuszowanym, zbyt czystym i sterylnym, jak na jedną z najbardziej zatłoczonych stolic ówczesnego świata. Nie przeszkadza to jednak w kontemplacji bogato zdobionych wnętrz paryskich kamienic i pałaców, z pietyzmem odtworzonych strojów czy wyposażenia generalskich biurek. Kostiumy, scenografia i zdjęcia rzeczywiście robią wrażenie i dla nich samych warto ten film obejrzeć na dużym ekranie. Znawcy historii będą zresztą mieli jeszcze jedną przyjemność związaną z czysto wizualną stroną „Oficera i szpiega”. Polański zadbał również o to, by obsadzeni aktorzy jak najbardziej przypominali swoje historyczne pierwowzory, które znamy ze zdjęć i grawiur z epoki. Wladimir Yordanoff to zatem wypisz wymaluj generał Mercier, André Marcon to czysty Zola, a Louis Garrel wygląda, jakby ktoś zdarł żywcem skórę z kapitana Dreyfusa.

„Oficer i szpieg” to dobry film w swoim gatunku, a raczej gatunkach, bo jest on przyzwoicie skrojonym połączeniem filmu kostiumowego, szpiegowskiego thrillera i sądowej dramy. | Piotr Kieżun

Również jako opowieść szpiegowska film Polańskiego okazuje się naprawdę przyzwoicie opowiedzianą historią. Pierwsze skrzypce gra w niej oczywiście pułkownik Picquart, w którego rolę wciela się przystojny Jean Dujardin. W filmie szef Sekcji Statystycznej jest uosobieniem wojskowych cnót wierności i honoru, ideałem oficera, który zawsze kieruje się lojalnością, poczuciem sprawiedliwości i dążeniem do prawdy. To nie filmowa przesada. Picquart ponoć taki był. Oceny, jakie wystawiali mu przełożeni aż do sławetnego 1896 roku, były zawsze entuzjastyczne. „Charakter: «miły i sympatyczny», wykształcenie: «doskonałe», inteligencja: «najwyższa», osąd: „wyważony”, moralność, zachowanie i postawa: «nienaganne», wiedza: «bardzo szeroka»” [1]. W filmie Polańskiego jest postacią, której nie można nie lubić. To wojskowy Sherlock Holmes, rodzaj oficera i detektywa w jednym, któremu przez cały czas kibicujemy w odkrywaniu matactw najwyższych rangą funkcjonariuszy, choć i tak wiemy, jak to się skończy.

Materiały dystrybutora Gutek Film.

Wreszcie całkiem udanie przedstawione są batalie na sali sądowej. Nie jest to co prawda „Dwunastu gniewnych ludzi”, ale sceny te ogląda się bez znużenia. Być może dlatego, że atrakcją dla widza wychowanego na anglosaskiej, współczesnej dramie sądowej jest samo zajrzenie za kulisy wojskowego systemu sądowniczego III Republiki z całym jego politycznym zaangażowaniem i teatralnym patriotycznym patosem.

Afera przez duże „A”

Tyle pochwał. Tym, czego Polańskiemu nie udało się pokazać w filmie, jest skala i znaczenie wydarzenia, które przeszło do historii jako sprawa Dreyfusa – jej społeczne oraz intelektualne konsekwencje. A szkoda. Nie bez przyczyny do dziś o tym skandalu pisze się we Francji bezprzymiotnikowo i przez duże „A” – Affaire. Sprawa wywołała prawdziwą wojnę francusko-francuską i dała impuls do rozpętania we Francji obrzydliwej kampanii antysemickiej, której skutki można było odczuć nad Sekwaną jeszcze długo w XX wieku. W Paryżu belle époque wstrząsanym sporami o Dreyfusa pękały więzy przyjaźni, zawiązywały się nowe sojusze, radykalizowała się debata publiczna. Antysemicka prasa szalała, bo zresztą mogła. Prawo prasowe z 1881 roku penalizowało jedynie obrazę i szkalowanie konkretnej osoby, a nie grupy narodowej lub religijnej. Założony w 1892 roku przez Édouarda Drumonta, głównego antyżydowskiego ideologa Francji, dziennik „La Libre Parole” z tytułowym hasłem „Francja dla Francuzów” znajdował całe rzesze czytelników – zarówno wśród niższych, jak i wyższych klas.

Tym, czego Polańskiemu nie udało się pokazać w filmie, jest skala i znaczenie wydarzenia, które przeszło do historii jako „sprawa Dreyfusa” – jej społeczne oraz intelektualne konsekwencje. A szkoda. Nie bez przyczyny do dziś o tym skandalu pisze się we Francji bezprzymiotnikowo i przez duże „A” – Affaire. | Piotr Kieżun

Obraz sporów społecznych, które sprawa Dreyfusa rozgrzała do białości, nie był zresztą aż tak oczywisty, jak by się na pierwszy rzut oka zdawało. Z perspektywy czasu podział ról wydaje się prosty: po jednej stronie mamy zwolenników Dreyfusa, czyli postępowych intelektualistów, republikanów, socjalistów i zwolenników laickości państwa; po drugiej – antysemicką narodową prawicę i Kościół katolicki. Można powiedzieć, że z grubsza rzecz biorąc – tak było. Katolicki „La Croix” nie zostawiał na Żydach suchej nitki, a Charles Péguy – katolik i dreyfusista – był raczej wyjątkiem od reguły. Rzecz widziana z bliska znacznie się jednak komplikowała. W świecie pisarzy i innych artystów podziały szły często w poprzek spodziewanych klasyfikacji. Do dreyfusistów należeli, rzecz jasna, Zola, poza tym Proust, Jules Renard, Pissarro, Monet, Signac i Vallotton. Do antydreyfusistów… Cézanne, Rodin, Renoir, Paul Valéry i Degas. Ten ostatni był zresztą znany z antysemickich wybuchów. Potrafił wygonić i wyzwać od Żydówic modelkę, którą podejrzewał o semickie pochodzenie. Kazał sobie też codziennie czytać do śniadania „La Libre Parole” Drumonta.

Tego wszystkiego w filmie Polańskiego nie ma. Oczywiście, trudno oczekiwać, by reżyser, tworząc historyczny thriller szpiegowski z pułkownikiem Picquartem w roli głównej, mógł w pełni zarysować społeczne przemiany, które wywołała sprawa Dreyfusa. Być może dałoby się jednak bardziej wiarygodnie zaznaczyć pewne wątki. Niesłuszne oskarżenie, uwięzienie, a następnie podtrzymanie oskarżenia podczas ponownego procesu kapitana Dreyfusa było wielkim dramatem dla niego i jego rodziny, która zaangażowała wszystkie siły w jego uwolnienie. U Polańskiego rodzina ledwie majaczy w tle, a sam Dreyfus jest przedstawiony płasko i jednowymiarowo, wciąż z tą samą cierpiętniczą miną. Właściwie lepiej by się stało, gdyby w filmie był on jedynie zakulisowym bohaterem, o którego dramacie wszyscy wiedzą, lecz który nie pojawia się przed kamerą. Nie udało się też w „Oficerze i szpiegu” oddać stopnia, w jakim antysemityzm przeniknął społeczeństwo francuskie w okresie, kiedy Drumont i jemu podobni święcili we Francji triumfy. Nieliczne scenki z grupkami osób wrzeszczącymi antysemickie hasła, antyżydowskie odzywki wojskowych i palenie gazet z „J’accuse!” Zoli wyglądają sztucznie i teatralnie. Trudno też z filmu wywnioskować, jak głęboko Affaire podzieliła społeczeństwo francuskie, które w okresie jej trwania było niemal w stanie wojny domowej.

Widz nie ma więc co liczyć, że otrzyma pełny, zniuansowany obraz sprawy Dreyfusa, dający pojęcie o znaczeniu tego wydarzenia dla Francji i Europy. O tym dowie się raczej z książek. A do kina należy pójść po prostu z nastawieniem, że obejrzy się dobre kostiumowe widowisko jakich wiele. Takie na jeden raz i bez ciągu dalszego w postaci wielkich intelektualnych i artystycznych dyskusji.

 

Przypis:

[1] Christophe Prochasson, „Le Colonel Georges Picquart ou la vertu cachée”, „Mil neuf cent. Revue d’histoire intellectuelle (Cahiers Georges Sorel)”, Année 1993, 11, str. 16.