Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej. Reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację.

 

Nkisi „7 Directions”

Zamieszkała w Londynie Belgijka o kongijskich korzeniach lawiruje pomiędzy biegunami techno i awangardy zwanej eksperymentalną czy zdekonstruowaną muzyką klubową (ang. deconstructed club). Tworzy w ten sposób kompozycje bezlitosne rytmicznie i zadziwiająco melancholijne w sferze melodycznej, jakby z góry miała świadomość, że dziś nowatorski album jutro takim być przestanie. Nkisi nie chce wyrzec się ani klubowej użyteczności i prozaicznej przyjemności płynącej ze słuchania muzyki ani eksperymentatorstwa. Gdy inni, godząc się z tak zarysowaną alternatywą, moszczą sobie leże na długie lata w wybranych szufladkach, artystki takie jak Nkisi przykładają się do rozwoju elektroniki. Oby starczyło jej wytrwałości, by dalej łączyć ogień z wodą na podzielonej scenie, stawiającej artystów przed pokusą zaszufladkowania się na zawsze.

 

Zaliva-D „Forsaken”

Zaliva-D należy do elitarnego grona przedziwnych projektów, którym w XXI wieku wciąż udaje się brzmieć jak nikt inny. Pekiński duet osiąga ten wyjątkowy status łącząc postindustrialną szorstkość z instrumentarium i wokalami tradycyjnej muzyki chińskiej w miksturze, którą sam nazywa, zapewne z braku lepszego określenia, „mrocznym orientalizmem” (ang. dark oriental). Efekt końcowy czasem przyprawia o dreszcze, by innym razem dezorientować ponurą groteską. Jeśli wybuchną kiedyś kolejne wojny opiumowe, to chińscy dowódcy na „Forsaken” znajdą marsze wojskowe godne konfliktów przyszłości.

rRoxymore ‎„Face to Phase”

Ten album zdobi trafnie dobrana okładka. Kolory widnieją na niej raczej stonowane, a scenka zdaje się rodzajowa. Grafika nie przyciąga wzroku od pierwszego wejrzenia, brakuje na niej półnagiej gwiazdki pop czy jaskrawego logo. Mamy za to autorkę, nieśmiało spoglądającą prosto na nas, otoczoną mieszanką obiektów realistycznych i surrealistycznych. Taka też jest muzyka na „Face to Phase”. Nie narzuca się, a zaprasza. Buduje autorski świat z nowatorskich zestawień znanych elementów. Nigdzie się nie śpieszy, cierpliwie pozwalając dojrzeć kompozycjom na naszych oczach. Im dłużej się z nią obcuje, tym bardziej wciąga – jak przystało na muzykę od introwertyczki dla introwertyków.

Carla dal Forno „Look up Sharp”

Carla dal Forno stworzyła album dla szukających tej przedziwnej i nieuchwytnej atmosfery z oryginalnego soundtracku do „Twin Peaks”. Udowadnia tym samym, że introspekcja, która leży u podstaw tych intymnych piosenek, może budować równie odrealnione światy, co serial nie tylko o tym świecie. Atmosfera roztaczana przez album jest tak minimalistyczna, że zdaje się rozpływać w powietrzu. Wymaga skupionego odbioru, jakby rozproszony słuchacz mógł zburzyć tak delikatnie snute kompozycje. Ta zachęta do bezruchu jest prawdopodobnie największą zaletą „Look up Sharp”.

Boreal Massif „‎We All Have an Impact”

 

Budujący kręgosłup tego albumu trip hop narodził się w czasach końca historii, czyli latach 90. poprzedniego wieku. Czasach, które wierzyły, że dobro, czyli kombinacja liberalnej demokracji i kapitalizmu, zatriumfowało ostatecznie, zmierzamy więc nieuchronnie ku świetlanej przyszłości. Taki przynajmniej był oficjalny optymizm Zachodu. Trip hop, gatunek przynajmniej z początku mroczny, gęsty, przesiąknięty egzystencjalnym lękiem i melancholią, można uznać za artystyczną kontestację mainstreamowej narracji tamtego okresu. Nic więc dziwnego, że ten właśnie gatunek reanimowali Pessimist i Loop Faction, nagrywając jako Boreal Massif album koncepcyjny o zbliżającej się katastrofie klimatycznej. Wciąż bowiem żyjemy tamtym optymizmem, wciąż jesteśmy przekonani, iż obraliśmy drogę najlepszą z możliwych i zmierzamy ku świetlanej przyszłości. Lęk jednak wisi nad nami, tak jak wisiał nad trip hopem sprzed dwóch dekad. Ten sam lęk przenika muzykę Boreal Massif i nie daje o sobie zapomnieć.