„Czerwona zaraza już po naszej ziemi całe szczęście nie chodzi, co wcale nie znaczy, że nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie marksistowska, bolszewicka, ale zrodzona z tego samego ducha, neomarksistowska. Nie czerwona, ale tęczowa”.
Nikt, kto choć jednym okiem śledził wydarzenia w Polsce na przełomie lipca i sierpnia, nie mógł przegapić tej wypowiedzi metropolity krakowskiego. Po majowej premierze filmu „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich, Kościół wciąż znajdował się w centrum zainteresowania opinii publicznej. Wielomiesięczna kampania przeciwko środowisku LGBT+ właśnie zebrała żniwa, w postaci ataku na białostocki marsz równości. To wtedy, w biskupich szatach wkroczył na scenę Marek Jędraszewski. Można się było spodziewać, że opinia publiczna zawrze. Wypowiedź i zawarte w niej porównanie były bez wątpienia skandaliczne, a kontekst – rocznica powstania warszawskiego – co najmniej kuriozalny.
Jędraszewski natychmiast spotkał się z falą krytyki. a nawet protestów skierowanych osobiście przeciwko niemu. Strona prawicowa nie pozostała dłużna, stając w obronie arcybiskupa. Dziękował mu sam Jarosław Kaczyński.
Od tego czasu opinia publiczna jakby zmęczyła się już rozmową o grzechach kleru, wrzawa ucichła i Kościół wyszedł z kryzysu niemal bez szwanku. Właśnie dlatego warto przypomnieć o Jędraszewskim – to bowiem w dużej mierze jego zasługa.
Być może już wkrótce arcybiskup będzie miał okazję wykazać się po raz kolejny. Zbliża się bowiem premiera drugiej części dokumentu Sekielskich, a więc na horyzoncie majaczy kolejny kościelny kryzys. Jędraszewski zaś powraca do mediów z nowymi kontrowersjami. Szerokim echem odbiły się jego niedawne słowa o zagrożeniu „ekologicznym totalitaryzmem”. Hierarcha zamierza również odświeżyć temat mniejszości seksualnych, w zapowiedzianym już na jesień wykładzie:
Za sprawą słów o „tęczowej zarazie” […] konflikt potoczył się znów wedle ideologicznych podziałów, nie przekonując nikogo. Kościołowi nie zaszkodził, a umożliwił schowanie się za Jędraszewskim. I gdy temat się wypalił, ani o Kościele, ani o jego grzechach nikt już nie mówił. | Jakub Szewczenko
Środowisko metropolity krakowskiego kieruje w jego stronę bezustanne wyrazy wdzięczności. We wstępniaku do niedawnego numeru „Do Rzeczy” (2/355 z 7 stycznia 2020), redaktor naczelny pisma Paweł Lisicki znów wychwalał jego i odwagę, autorytet. Ogłoszono go człowiekiem roku klubów „Gazety Polskiej”. W najbliższą sobotę, 18 stycznia, Jędraszewski ma odebrać na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim nagrodę im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego Prymasa Tysiąclecia, w związku z czym ksiądz profesor Mirosław Sitarz przyrównał go do samego Chrystusa, którego nauczania również były „kontrowersyjne”.
Swoje poprzednie wyróżnienie biskup odebrał na początku listopada. Uzasadnieniem dla wręczenia nagrody „Człowieka wolności” tygodnika „Do Rzeczy”, były właśnie słowa o tęczowej zarazie, które zdaniem organizatorów „zabłysnęły w tym roku niczym światło latarni morskiej nad Wisłą”.
Zasługi Jędraszewskiego dla polskiego Kościoła są niewątpliwe. Nie leżą jednak w tym, kogo owa latarnia doprowadziła do celu, lecz kogo swym światłem oślepiła.
Słowo ciałem się stało i zapanowało między mediami
Wydawać by się mogło, że wypowiedź arcybiskupa jedynie dolała oliwy do szalejącego już ognia. Jednak z perspektywy tych paru miesięcy widać, że działalność Jędraszewskiego wydaje się dokładnie odpowiadać na potrzeby Kościoła w sytuacji kryzysu.
Po pierwsze, choć zabrzmieć to może absurdalnie, Episkopat potrzebował wtedy kolejnego skandalu. Oczywiście nie byle jakiego – dość mu już było na przykład księży pedofili. Jednak słowa Jędraszewskiego trafiły w odpowiednią niszę. Były dość oburzające, aby wywołać dużą burzę medialną, a jednocześnie w porównaniu chociażby z filmem Sekielskich stanowiły błahostkę, która nie zaszkodziła w większym stopniu wizerunkowi Kościoła.
Po drugie, właśnie dzięki odpowiedniej skali skandalu, Jędraszewskiemu udało się przenieść konflikt w sferze publicznej na pole o wiele dogodniejsze dla Kościoła. Po ataku na marsz równości w Białymstoku i skandalicznej reakcji miejscowej parafii (która podziękowała za obronę chrześcijańskich wartości przed demoralizacją ze strony maszerujących), Kościół, żeby zachować twarz, potępił nacjonalistów, a także wyraził solidarność z ofiarami przemocy. Tym samym wyszedł ze swojej ideologicznej „sfery komfortu”. Jędraszewski sprowadził sprawę na znane tory: szeroko pojęta lewica i liberałowie rzucili się do krytyki, zaś prawica do jego obrony. Debata znów przebiegła przez ten prosty, dychotomiczny podział.
Po trzecie, słowa o „tęczowej zarazie” miały konkretnego autora. To również z perspektywy Kościoła korzystne. Fakt, że przy aferach pedofilskich nie można było wskazać tylko jednego winnego odbił się na wizerunki całej instytucji. Lepiej więc aby skandal posiadał jedną twarz, która skupi na sobie ataki, ale wokół której można też skonsolidować obronę. Dzięki „tęczowej zarazie” nie było mowy o Kościele prowadzącym od dawna kampanię przeciw środowisku LGBT+, ale o Jędraszewskim. Zresztą arcybiskup, jak sam później tłumaczył, miał na myśli rzekomo „ideologię”, a nie ludzi. Dodatkowym „prezentem” dla stronników Kościoła była impreza z okazji wyborów Mr. Gay Poland w Poznaniu, podczas której – w godnej pożałowania ceremonii – imitującej arcybiskupa kukle symbolicznie „poderżnięto gardło”. Kościół z miejsca wszedł w rolę prześladowanego, a nie agresora.
Zasługi Jędraszewskiego dla polskiego Kościoła są niewątpliwe. Z perspektywy władz kościelnych jest bohaterem. I to w gruncie rzeczy idealnym, jakby sam Episkopat przybrał jego ciało. | Jakub Szewczenko
Konflikt potoczył się znów wedle ideologicznych podziałów, nie przekonując nikogo. Kościołowi nie zaszkodził, a umożliwił schowanie się za Jędraszewskim. I gdy temat się wypalił, ani o Kościele, ani o jego grzechach nikt już nie mówił.
Bohater na miarę kościoła
Można oczywiście interpretować całą sprawę jako kolejny gwóźdź wbity przez Jędraszwskiego do trumny Kościoła. W czasie gdy polska młodzież jest najszybciej laicyzującą się na świecie, radykalna retoryka arcybiskupa może tylko przyspieszyć ten proces. Jednak władze polskiego Kościoła sprawiają wrażenie, iż najbardziej zależy im nie na wiernych, ale na własnej pozycji. Właśnie z tej perspektywy Jędraszewski może być bohaterem.
W dobie mediów 24-godzinnych i infotainmentu staje się nagle herosem, który dialog prowadzi tylko z tymi, którzy z góry akceptują jego działania. Wszystkich innych bezkompromisowo atakuje, nie dbając o konsekwencje. Co ciekawe, potrafi nasycić te ataki słowami o miłosierdziu. Duchowny powtarza frazesy o obronie dzieci i rodziny, ale sam bez zapowiedzi zwalnia matki z dziećmi na utrzymaniu (bo niezamężne, a to przecież nie po katolicku). Chętnie skorzysta z przywilejów by uzyskać od państwa majątek dla kurii, najlepiej z 98-procentową bonifikatą. A gdy wychodzą na wierzch skandale pedofilskie, albo lekceważy je, albo w korporacyjnym duchu solidarności skazanego księdza broni.
Oto bohater na miarę polskiego Episkopatu?
W tej chwili wydaje się, że tak.