Jeszcze niedawno popularna była opinia, że po wyborach parlamentarnych PiS będzie musiało na jakiś czas złagodnieć, aby nie drażnić tak zwanych „umiarkowanych wyborców” przed majowymi wyborami prezydenckimi. To samo miało dotyczyć prezydenta Andrzeja Dudy. W dyskusjach publicznych rozważany był nawet scenariusz, zgodnie z którym PiS zamierza uchwalić ustawę dyscyplinującą sędziów tylko w tym celu, by Andrzej Duda mógł ją zawetować i w ten sposób pokazać swoją niezależność od obozu rządzącego.
To ostatnie przypuszczenie od początku było mało prawdopodobne. Chodziłoby o bardzo złożoną operację, a poprzednim razem, kiedy Duda wetował ustawę, w obozie rządzącym doszło do kryzysu zaufania. Wydaje się, że dzielenie PiS-u, nawet na pokaz, nie leży w interesie partii.
Prezydent dobrze odnalazł się w roli, w której działa zgodnie z partią i rządem, co potwierdzałoby przypuszczenie, że jego wcześniejszy opór wobec pewnych działań PiS-u był jedynie wyrazem personalnego konfliktu ze Zbigniewem Ziobrą oraz Antonim Macierewiczem. Prezydent nie tyle przyjął rolę notariusza partii rządzącej, co po prostu popiera jej działania, nawet wtedy, gdy istnieje wiele argumentów na rzecz poglądu, że są one bezprawne.
Duda kandydatem Konfederacji?
Czy zatem w miejsce łagodzenia przekazu mamy do czynienia z jego radykalizacją? Wydaje się, że w ostatnim czasie w postawie Andrzeja Dudy zachodzi pewna zmiana. Prezydent Duda przyzwyczaił nas w przeszłości do patetycznych wystąpień, w czasie których nadyma się i krzyczy. Ale w ostatnim czasie można odnieść wrażenie, że Andrzej Duda zaczął mówić językiem niebezpiecznego fanatyka.
Weźmy dwa przykłady. Kilka dni temu podczas spotkania w Zwoleniu prezydent wykrzyczał, „że nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy”, co miało być komentarzem do dyskusji wokół PiS-owskiej ustawy dyscyplinującej sędziów. Niewiele później Duda powiedział w Katowicach w kontekście działań blokujących PiS-owskie zmiany w sądach, że wierzy w to, iż „uda się oczyścić do końca nasz polski dom, tak żeby był czysty, porządny, piękny”. Oba stwierdzenia odbiły się w mediach szerokim echem.
Jak należy je rozumieć? Z jednej strony, wyrażenia tego rodzaju wzbudzają zrozumiały niepokój, ponieważ są podobne do języka, którym posługiwali się w przeszłości faszystowscy przywódcy. Styl wystąpień prezydenta Dudy, który w podniosłym tonie napuszcza publiczność na rzekomych wrogów, jedynie potęguje taki odbiór jego słów.
Z drugiej strony, proste porównania Dudy do faszystowskich przywódców, choć emocjonalnie zrozumiałe, w istotnej mierze chybiają celu. Na przykład, w wystąpieniach nie było zapowiedzi budowy agresywnego reżimu politycznego o imperialistycznych ambicjach. Wypowiadając się w ten sposób, Duda sygnalizuje swoim wyborcom w prostych terminach, jaka jest postawa jego obozu wobec napotkanych trudności politycznych (międzynarodowej krytyki ustaw sądowych), a tym samym zapewnia ich, że rzekomo dba o interes Polski. Nie ulega natomiast wątpliwości, że tego rodzaju sposób mówienia nie jest niewinny i przygotowuje grunt pod działania sił bardziej radykalnych.
Tu ważna uwaga skierowana do strony PiS-owskiej: niepokój strony liberalnej bierze się właśnie z owej niepewności, związanej z pytaniem o to, czy PiS „pójdzie dalej”. Tego niepokoju nie warto ignorować. Politycy PiS-u od czasu do czasu wyśmiewają zarzuty o to, że chcą wprowadzić w Polsce porządek autorytarny, jednak sposób sprawowania władzy przez partię rządzącą tworzy warunki, w których system polityczny może ewoluować w stronę porządku autorytarnego zupełnie spontanicznie. Obawa polega więc na tym, że w pewnym momencie – na przykład, gdyby kontrolę nad obozem rządzącym przejął Zbigniew Ziobro – PiS po prostu może pójść dalej, nawet jeśli wcześniej tego nie planowało.
A co w sprawie słów samego Dudy? Jeśli wypowiedzi prezydenta były wykalkulowane, to można je łatwo wyjaśnić. Zwycięstwo Dudy w wyborach może zależeć od głosów wyborców Konfederacji w drugiej turze wyborów. Jeśli zostaną oni w domu, Duda może mieć kłopot z uzyskaniem 50 procent poparcia, dlatego uprzedzająco posługuje się językiem, który mógłby budzić ich zaufanie.
Czy w ten sposób Duda straci wyborców bardziej umiarkowanych? Niekoniecznie. Ostra reakcja strony liberalnej na jego słowa powoduje, że podział polityczny między dwoma obozami pozostaje głęboki, a mobilizacja elektoratu pozostaje wysoka, co zwiększa szanse na to, że tak zwani bardziej umiarkowani wyborcy PiS-u wciąż będą musieli zagłosować na obecnego prezydenta. Małgorzata Kidawa-Błońska stanie przed trudnym wyzwaniem, aby tę sytuację zmienić.
„Niszczą Polskę, by bezkarnie kraść”
Oczywiście, uzupełniająco możliwe są i inne wyjaśnienia. Wedle jednego z nich, Andrzejowi Dudzie z czasem po prostu puszczają hamulce, podobnie jak innym politykom PiS-u. Mówią więc coraz więcej rzeczy, których kiedyś nie wypadało mówić, a wielu wyborców ocenia tę postawę pozytywnie. To zjawisko ma z pewnością wiele przyczyn. Jedna z nich polega na tym, że w medialnym zalewie informacji i opinii trzeba jasno zarysować linie podziału – określić, kto jest swój, a kto obcy.
Prawnicy, którzy nie są zainteresowani polityką, a jedynie wykładnią takiej czy innej ustawy, są w tej sytuacji na z góry straconej pozycji. Prawie nikt nie będzie przecież analizować argumentów podniesionych w treści opinii Komisji Weneckiej albo wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE. W telewizorze widać pokłóconych prawników, a nie wykluczające się interpretacje prawa – ostatecznie rzecz biorąc, trzeba zatem przyłączyć się do „naszych”.
Opozycja próbowała zastosować tę samą strategię, strasząc w ostatnich latach upadkiem demokracji albo polexitem. Jednak w najtrafniejszą chyba nutę uderzył ostatnio Donald Tusk, który napisał na Twitterze, że obóz rządzący „niszczy Polskę, by bezkarnie kraść”. Na Tuska szybko spadła krytyka za to, że byłemu premierowi nie wypada mówić takim językiem. Można jednak zapytać o to, czy wyborcy PiS-u krytykowali Andrzeja Dudę za jego parafaszystowski język? Wypowiedź Tuska z pewnością była łagodniejsza.
A pieniądze rzeczywiście znikają – wypłacane z państwowej kasy w nieprzejrzysty sposób tysiącom kolesiów, takich jak asystentki prezesa NBP Glapińskiego albo ministrowie rządu Beaty Szydło. Czasem znikają fizycznie, w gotówce, jak w przypadku nowej afery w CBA. Niechcianym postępowaniom prokuratura pod wodzą Zbigniewa Ziobry ukręca łeb lub w nieskończoność przedłuża, jak było w sprawie wypadku samochodowego byłej premier. Jeśli Tusk się myli, PiS musi udowodnić to w działaniu.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Igor Smirnow / KPRP.