Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej. Reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację. Pierwsza część zestawienia znajdziecie tutaj.

Lowtec „Light Surfing”

Co tam, panie, w minimalu? Niemcy trzymają się mocno… Pomimo upływu lat, pomimo trafnej krytyki feministycznej (że scena opanowana przez mężczyzn) czy artystycznej (że gatunek od dawna zjada własny ogon), minimal w Niemczech wciąż może się pochwalić tętniącą życiem sceną, szeroką publicznością i – co najważniejsze – wiernymi formie producentami. Niemcy tacy jak Lowtec, z nomen omen niemiecką konsekwencją kultywujący swą działkę elektroniki od dobrych dwudziestu lat, wciąż potrafią wykrzesać z siebie intrygujący album. Brzmi to świeżo, choć zostało zbudowane z ogranych elementów. „Light Surfing” trzyma tradycję przy życiu, udowadniając, że wciąż działa.

Leif „Loom Dream”

W poprzednim zestawieniu Nkisi lawirowała pomiędzy techno a elektroniką eksperymentalną, a w dzisiejszym Leif robi podobnie z ambientem i house’em. I znów z łączenia ognia z wodą, gatunków stworzonych do, kolejno, słuchania na kanapie i w klubie, powstaje fascynujący koktajl. „Loom Dream” w przeciwieństwie do debiutanckiego albumu Nkisi jest jednak owocem kilkunastoletniego artystycznego rozwoju. Rozwoju z wyraźnym wektorem: startującego w gatunkach stricte klubowych, lecz z biegiem lat coraz mniejszy nacisk kładącego na taneczną użyteczność i związaną z nią rytmiczność kompozycji. Jego ostatni owoc, „Loop Dream”, tka ulotną, idylliczną narrację z połączenia klasycznego elektronicznego instrumentarium, akustycznych dodatków i nagrań terenowych z walijskiej prowincji, kraju dziecinnych lat artysty. Nie trzeba jednak znać tamtejszych okolic, by cieszyć się tym albumem. Jak każde kunsztowne dzieło ambientowe, „Loop Dream” raczej sugeruje pewien nastrój, niż stawia kropkę nad „i”. Zapewnia muzyczne ramy, w które każdy słuchacz może wstawić obraz własnych wspomnień.

33EMYBW „Arthropods”

Inspiracją drugiego albumu 33EMYBW są stawonogi (do tej uroczej grupy boskich stworzeń należą miedzy innymi skorupiaki, pajęczaki czy owady). Zrodziła ona nie tylko dziwaczne i zwykle jadowite brzmienie, lecz przede wszystkim nowatorską, połamaną rytmikę. Inspirację tę można także uznać za metaforę ambicji młodej chińskiej artystki, trzymającej się muzyki klubowej, lecz daleko wychodzącej poza jej fundamentalne zasady. Jednostajne rytmy jej klasycznych odmian, wybijane z myślą o wprawieniu dwunogów w pląsy, bledną w porównaniu z perkusyjnymi rzeźbami 33EMYBW. Nie pozwoli ona jakimś błahym fizycznym ograniczeniom podcinać skrzydeł swej kreatywności! Komponuje dla sześcio- czy ośmionogich tancerzy muzykę z dwunożnej perspektywy, pozornie chaotyczną lecz harmonijną na wyższym poziomie.

FKA twigs „Magdalene”

Jeśli album należy do gatunku art pop, to musi być pełen paradoksów, jak sama nazwa gatunku wskazuje. Na „Magdalene” mamy więc do czynienia z awangardowym brzmieniem sztabu najoryginalniejszych elektronicznych producentów ostatnich lat (między innymi Nicolas Jaar, Oneohtrix Point Never) zaprzęgniętym do popowej struktury zwrotki i refrenu. Mamy operowy wręcz głos wokalistki wyśpiewujący często standardowo popowe teksty o romansach i rozstaniach. Feministyczny koncept (tytuł nawiązuje do nowotestamentowej Marii Magdaleny) uzupełniają chwytliwe melodie. I przede wszystkim przy całej ambicji i nowatorskości otrzymujemy porządne popowe piosenki, których refreny można nucić pod prysznicem. I choć czasem paradoksalność FKA twigs zgrzyta, zawsze fascynuje. Kiedy świat tabloidów sprowadza FKA twigs do roli tej czarnoskórej, byłej dziewczyny Roberta Pattinsona, na scenie elektronicznej może ona lśnić we właściwej dla siebie roli alternatywnej diwy.

Rrose „Hymn To Moisture”

Rrose (pseudonim nawiązuje do Rrose Sélavy, żeńskiego alter ego Marcela Duchampa) porusza się po gatunkowym spectrum, które można nazwać hipnotycznym kontinuum, na wzór „hardcore continuum”, zbiorczego określenia gatunków elektroniki o połamanych rytmach. Na albumie króluje rzecz jasna techno w przeróżnych odmianach, dla którego powstał ten projekt, lecz doprawione i przechodzące miejscami w progressive electronic, a nawet drone, ambient i noise. Ta mieszanka wprawia słuchacza w upragniony stan hipnozy, jednocześnie nie nudząc, pokonując mocną w 2019 roku konkurencję w swej niszy (świetne albumy celujące w podobny nastrój wydali też Efdemin, Barker czy Pom Pom).

 

***

Na koniec warto zauważyć, że choć prezentuję moje roczne zestawienie już czwarty raz, to dopiero po raz pierwszy połowę albumów stanowią dzieła stworzone przez kobiety*. Nie jest to wynik politycznie poprawnościowego spisku czy akcja afirmatywna z mojej strony, lecz fakt, który zauważyłem dopiero post factum. Wydaje się, że to konsekwencja trendu dopiero od niedawna rosnącego na scenie elektronicznej. Zjawiska, które nie oznacza tylko rytualnego wypowiadania zaklęć o potrzebie równouprawnienia, lecz rzeczywistego procesu upodmiotowienia kobiet. Gołym okiem widać na scenie elektronicznej więcej producentek i didżejek niż kilka lat temu, więc i wśród najlepszych musi się znaleźć ich więcej. Zachodzące przewartościowanie zwięźle podsumowała FKA twigs w niedawnym wywiadzie: „Nigdy nie czułam się piękniejsza, gdyż nigdy nie byłam lepiej wykwalifikowana.” Oby nowy rok przyniósł więcej pięknych w ten sposób artystek. Kobiety za konsolety!

 

* Nie licząc duetu Zaliva-D, gdzie za całość muzyki odpowiada mężczyzna, a wizualizacji podczas koncertów – kobieta. Muzyczne podsumowanie nie dotyczy jednak wizualizacji.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Flickr.com