Kolejne niezrozumienie!
To bodaj największa bolączka obecnych polskich władz w polityce zagranicznej. Nieustannie słyszymy, że krytyka, która spada na rząd PiS-u ze strony zagranicznych mediów, Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej, Komisji Weneckiej i zagranicznych organizacji prawniczych to właśnie wynik niezrozumienia sensu reform i naszej polskiej „specyfiki”. Jak to możliwe, że nikt nie rozumie naszych polityków? Odpowiedź może być złożona, może też być relatywnie prosta. Proponuję rozważyć tę drugą.
Our password to dismissal
W ostatnich dniach wielką popularnością cieszył się w mediach społecznościowych serwis internetowy „Poland Daily”, przygotowywany przez właścicieli jednej z prawicowych organizacji medialnych.
Przyczyną zainteresowania niszowym portalem były jednak nie same wiadomości o Polsce, lecz to, że publikowano je pokracznym angielskim, kompletnie niezrozumiałym dla odbiorcy zagranicznego. „Newsy” te okazały się natomiast bardzo zabawne dla osób znających język polski. Komizm polegał tu bowiem na tym, że wpisy były przygotowane tak, jakby ktoś napisał je po polsku, a następnie słowo w słowo tłumaczył na angielski. W rezultacie czytelnicy mogli się dowiedzieć między innymi, że: „Ziobro weapons reform, reform weapons Ziobro”. Chodziło zapewne o to, że minister Ziobro broni tak zwanej reformy wymiaru sprawiedliwości, a treść reformy broni polityki ministra. Problem w tym, że użyto słowa „weapon” oznaczającego „broń”.
Inny nagłówek ogłaszał, że „Our password – freedom and brotherhood”. Autor chciał przekazać, że „Nasze hasło to wolność i braterstwo”, ale użyte słowo „password” oznacza hasło zabezpieczające, a nie motto.
Jeszcze lepszym (lub gorszym, jak kto woli) przykładem był nagłówek „Hey, who’s pole for bagnets”, co miało oznaczać „Hej, kto Polak, na bagnety”, ale tłumaczone słowo w słowo jest kompletnie niezrozumiałe i to nie tylko dlatego, że słowa „bagnet” w języku angielskim nie ma (jest za to „bayonet”). Jeszcze jeden przykład to nagłówek „Grodzki to dismissal”, co miało znaczyć „Grodzki do dymisji”. Po polsku zrozumiałe, ale przy tłumaczeniu jeden do jednego brzmi tak absurdalnie, jak napisanie komuś z okazji urodzin „100 years!” zamiast „Happy Birthday”.
Dokładnie takim językiem, jak ten używany przez „Poland Daily”, posługują się w kontaktach z zagranicznymi partnerami najwyższe polskie władze. | Łukasz Pawłowski
Komuniści, wszędzie komuniści
Wspominam o tych potyczkach z angielskim dlatego, że dokładnie takim językiem, jak ten używany przez „Poland Daily”, posługują się w kontaktach z zagranicznymi partnerami najwyższe polskie władze. Oczywiście nie chodzi o to, że polscy politycy i dyplomaci nie potrafią mówić w obcych językach lub posługują się nimi na poziomie redaktorów z „Poland Daily”. Ale sposób mówienia jest identyczny. Wygląda to tak, jakby komunikaty formułowane po polsku do polskiej publiczności były następnie tłumaczone na angielski i w niezmienionej formie przekazywane publiczności zagranicznej. Nic dziwnego, że ta publiczność reaguje zdziwieniem.
Weźmy ostatni wywiad Mateusza Morawieckiego dla niemieckiego „Die Welt”. Pytany o cele, jakie przyświecają zmianom forsowanym w sądownictwie, premier najpierw odpowiedział, że celem jest wyeliminowanie z systemu sędziów pracujących jeszcze w PRL. Ale kiedy dziennikarz zwrócił uwagę, że ogromna większość sędziów nie mogła pracować dla systemu, który skończył się 30 lat temu, Morawiecki odpowiedział, że „komunistyczni sędziowie szkolili swoich następców w latach 90. i tym samym kształtowali ich”.
To odpowiedź zwyczajnie niedorzeczna, bo gdyby diagnozy Morawieckiego wziąć na poważnie, należałoby wymienić całe społeczeństwo, które siłą rzeczy jest ukształtowane przez ludzi wychowanych w PRL: rodziców, dziadków, nauczycieli, przełożonych, twórców kultury itd. A pomijam już tak proste pytanie, jak można karać kogoś za to, kto był jego przełożonym. No i jak oceniać, którzy sędziowie zostali „ukształtowani” przez PRL, a którzy jednak nie.
A przecież wypowiedź Morawieckiego nie jest odosobniona. Dosłownie kilka dni po objęciu funkcji premiera opublikował w amerykańskiej gazecie „Washington Examiner” artykuł, gdzie pisał, że Wojciech Jaruzelski wypełniał „postkomunistyczne sądy” (czyli sądy III RP) sędziami komunistycznymi, z których niektórzy orzekają do dziś, a cały system przeżarty jest „nepotyzmem i korupcją”.
Sądzę, że dla odbiorcy zagranicznego takie słowa muszą być zdumiewające – bardziej niż dla nas, niestety, coraz bardziej przyzwyczajonych do krytykowania przez premiera własnego państwa poza granicami kraju, a także dzielenia Polaków na lepszy i gorszy sort.
Premier jak z „Misia”
Wyobraźmy sobie bowiem, że do Polski przyjeżdża lider jakiegoś państwa – na przykład Chorwacji – o którym mamy mgliste pojęcie, ale które uznajemy za demokratyczne, przewidywalne i systematycznie się rozwijające. I teraz wyobraźmy sobie, że nowe władze Chorwacji próbują forsować reformę ewidentnie zmierzające do koncentracji władzy w rękach rządu i groźne dla trójpodziału władz. Pytane zaś o to, dlaczego to robią, odpowiadałyby, że ich kraj od kilkudziesięciu lat – mimo szybkiego rozwoju, mimo wejścia do Unii Europejskiej i NATO, mimo uznania, jakie budzi w świecie – znajduje się w rękach skorumpowanych komunistów oraz ich wychowanków.
A gdy pytalibyśmy, jak to możliwe, skoro państwu udało się dokonać głębokich reform, usłyszelibyśmy, że ci, których na świecie fetowano jako autorów tychże reform, to w istocie zdrajcy i tajni współpracownicy poprzednich władz. Z kolei na pytania, jak to możliwe, że mimo to Chorwacja tak szybko się rozwija i jak to możliwe, że żadna z organizacji międzynarodowych, które przyjmowały Chorwację do swojego grona, nie wiedziała o tej wszechobecnej korupcji, słyszelibyśmy, że to dlatego, iż nikt tak naprawdę nie zna chorwackiej historii i chorwackiego kontekstu. Po tym zaś następowałaby opowieść o tym, jak to w latach 80. jeden opozycjonista pokłócił się z drugim i jak to do dziś rujnuje kraj.
Niezależnie od sympatii politycznych, trudno uznać taką historię za wiarygodną. A tak właśnie opowiadają o Polsce za granicą politycy PiS-u. Znów, dobrym przykładem jest Morawiecki, który prezydentowi Francji starał się tłumaczyć, że Polska 30 lat po upadku PRL, Polska – członek Unii Europejskiej i NATO – jest jak Francja tuż po upadku współpracującego z nazistami państwa Vichy!
Co więcej, za granicą słyszane są nie tylko wypowiedzi kierowane do tamtej publiczności, ale także słowa wypowiadane tu, w Polsce. Kiedy Andrzej Duda krzyczy, że należy „oczyszczać do końca nasz polski dom, tak żeby był czysty, porządny, piękny”, to naprawdę nie sposób tak przedstawić tych słów w języku angielskim, by uniknąć najbardziej brutalnych skojarzeń historycznych. A dzieje się to w czasie, kiedy Polska nieustannie musi walczyć o pamięć o swojej trudnej historii.
Krótko mówiąc, polskie władze w komunikacji z podmiotami zagranicznymi wykazują się zerową empatią i nawet nie próbują dostrzec, jak niewiarygodnie brzmią ich tłumaczenia z perspektywy ostatnich 30 lat polskiej historii.
W tym sensie przypominają trochę postacie z takich filmów jak „Miś”, „Dzień świra” czy „Rejs” – bohaterów budzących w Polsce uśmiech, a nawet sympatię, ale dla przeciętnego odbiorcy z zagranicy kompletnie nieczytelnych. I to nawet jeśli film wyświetlimy im z angielskimi napisami.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.