Łukasz Pawłowski: Co pan ma, czego nie miał Grzegorz Schetyna?

Tomasz Siemoniak: Ludzie w Platformie dobrze mnie znają i wiedzą, co mnie różni od Grzegorza Schetyny. Sądzę, że jest to trochę inny sposób uprawiania polityki polegający na większej koncyliacyjności, chęci łączenia ludzi i pracy w zespołach. Grzegorz Schetyna kontynuował styl Donalda Tuska – silnego przewodniczącego. I dziś jest to na pewno jeden z elementów oceny jego przewodnictwa.

Na pewno chciałbym także w inny sposób prowadzić pracę kolektywnych ciał, które są w Platformie. W znacznie większym stopniu dając możliwość dyskusji politycznej i programowej. Ale oczywiście, nie mając też żadnego problemu z tym, żeby egzekwować decyzje, kiedy już zapadną. Mam niemałe doświadczenie w zarządzaniu ogromnymi strukturami i sądzę, że wiem, jak inaczej prowadzić Platformę. Inaczej, ale skutecznie. Nie chodzi o to, żeby PO była „rozmemłana” i rozdyskutowana. Nie da się jednak u progu lat 20. XXI wieku prowadzić partii tak, jak się je prowadziło 15 czy 20 lat temu.

Musi być demokracja, musi być poszanowanie różnych osobowości i środowisk. Myślę, że jestem w stanie nadać pracy w PO zupełnie nowy styl.

Styl to jedno, ale druga sprawa to nieustannie powracające kwestie programowe i tożsamościowe. Z jednej strony, mówi pan w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że chce „być przewodniczącym partii tożsamości, a nie partii wizerunku” i że „za mało rozmawiało się o wartościach, o DNA Platformy”. Ale dosłownie chwilę później, pytany o to, dla kogo ma być PO, mówi pan: „Platformę widzę jako szerokie centrum, ze skrzydłem konserwatywnym i liberalnym, z miejscem także dla ludzi o wrażliwości lewicowej”. Jak można mówić o potrzebie budowy silniejszej tożsamości, a jednocześnie twierdzić, że to partia dla wszystkich?

Nie powiedziałem, że to partia dla wszystkich. Platforma powstała jako projekt liberałów i konserwatystów, którzy połączyli swoje siły w 2001 roku. I nadal, jeśli chodzi o trzon Platformy, to my nadajemy ton. Nie twierdzę, że PO ma być szerokim centrum, o którym nic nie wiadomo, ale że trzeba wyraźniej podkreślać swoje tożsamości wewnątrz PO. Nie możemy być partią wizerunkową – która na podstawie sondaży ustala, co odpowiedzieć na jakieś pytania, tylko potrafi znaleźć odpowiedź właśnie w swoim DNA.

I co jest w tym DNA?

Powinniśmy być partią wolności, partią wolnego rynku, prywatnej własności, praw człowieka. Te kwestie zaginęły w naszym języku przez ostatnie lata zarówno rządzenia, kiedy dominował codzienny pragmatyzm, jak i „totalnej” opozycyjności, której jedynym kontekstem jest reagowanie na to, co robi PiS. Trzeba mówić więcej o tym, co myślimy. Z doświadczenia dwóch tygodni jeżdżenia po Polsce i rozmów z ludźmi, widzę ogromną potrzebę tego rodzaju rozmów. Padają pytania „kim jesteśmy”.

A więc kim jesteście?

Przez 19 lat istnienia PO całkowicie się zmieniła, zatarł się podział lewica–prawica i potrzeba nowych słów na opis tego, kim jesteśmy. Może antypopulistami?

Jest też kwestia tradycji, do jakiej się odwołujemy. PiS zawłaszczyło przez te wszystkie lata politykę historyczną. My też musimy wiedzieć, do czego w historii się odwołujemy i skąd przychodzimy.

Co się stanie, jeśli Małgorzata Kidawa-Błońska przegra z Andrzejem Dudą? Już teraz liczba członków PO maleje zamiast rosnąć. Taka porażka na pewno ten proces przyspieszy.

Nie chcę spekulować, bo są bardzo silne podstawy do przewidywania jej zwycięstwa. Po pierwsze, jakość kandydatury. Po drugie, to, co sobą symbolizuje, czyli przełamywanie podziału PiS versus anty-PiS. Po trzecie, uważam, że ogromne słabości tkwią w obecnej prezydenturze – niesamodzielnej, partyjnej i nieodpowiadającej wyobrażeniu Polaków na temat tego, jak powinien zachowywać się i działać prezydent. To trzy silne przesłanki na rzecz zwycięstwa. Nie jesteśmy od scenariuszy hipotetycznych, ale scenariuszy realnych. I teraz trzeba po prostu wziąć i te wybory wygrać.

Jaką rolę mają w PO odgrywać byli liderzy, przede wszystkim Schetyna i Tusk?

Trzeba te role określić. To zagadnienie niezmiernie trudne, o czym wie każdy, kto oglądał modny ostatnio film „Dwóch papieży”. Sukcesja jest ogromnym problemem dla każdej instytucji i trzeba będzie znaleźć rolę dla dawnego lidera. Z jednej strony, trzeba wyraźnie powiedzieć, że kierownictwo jest nowe, są nowi ludzie, nowe pomysły i nowe zasady. Ale z drugiej strony, instytucja musi szanować swoją przeszłość i nie wstydzić się tego, kto był jej liderem. Jaka bowiem byłaby perspektywa dla nowego lidera, jeśli tak miałoby się kończyć urzędowanie?

W jednej z naszych wcześniejszych rozmów powiedział mi pan, że ostatnio kiedy kandydował pan na przewodniczącego, ostatecznie zrezygnował pan dlatego, że obawiał się pan rozłamu PO. Dziś się pan tego nie obawia? W czasie kampanii padły pod adresem pana kampanii  oskarżenia o stosowanie botów i fałszywych kont w mediach społecznościowych dla propagowania informacji szkodliwych dla Borysa Budki.  

To absurdalne zarzuty. Ani ja, ani żaden z moich współpracowników nie miał z tym nic wspólnego. Ta kampania, nawet w porównaniu z tą sprzed czterech lat, jest bardzo merytoryczna. A debata w Krakowie była wręcz sympatyczna.

Szkoda, że nie mogliśmy jej zobaczyć.

Wielokrotnie już mówiłem, że źle oceniam to, że była zamknięta. Nie miałem na to wpływu. Uważam, że rola nowego przewodniczącego i wszystkich kandydatów polega na tym, żeby jak najszybciej wrócić do trybu normalnej pracy. Ja w tym problemu nie widzę, zwłaszcza że obaj z Borysem Budką jesteśmy wiceprzewodniczącymi partii. Czy chcemy, czy nie, jesteśmy skazani na współpracę, bo kadencje wiceprzewodniczących kończą się za dwa lata.

Nie możemy być partią wizerunkową – która na podstawie sondaży ustala, co odpowiedzieć na jakieś pytania, tylko potrafi znaleźć odpowiedź właśnie w swoim DNA. | Tomasz Siemoniak

Platforma musi być prowadzona przez grupę ludzi. I jeśli komuś się wydaje, że może „wyciąć” innych i rządzić sam, to się grubo pomyli.

Wymienił pan tylko Borysa Budkę jako swojego rywala…

Bo on także jest wiceprzewodniczącym. Szanuję innych kandydatów, byłych ministrów, z którymi współpracowałem, ale wydaje się – choć nie ma żadnych sondaży – że to Borys Budka jest moim największym konkurentem. Oczywiście w sensie poparcia, jakie może zdobyć, a nie osobistej powagi, bo w tym gronie wszyscy są poważni.

 

Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM