W minionym tygodniu tak zwany spór o sądownictwo, czyli próba pacyfikacji sądów przez partię rządzącą, wszedł w decydującą fazę. W czwartek, 23 stycznia wieczorem, w odstępie niecałej godziny Sejm przyjął odrzuconą przez Senat tak zwaną ustawę kagańcową, a Sąd Najwyższy ogłosił uchwałę swoich trzech połączonych Izb (Karnej, Cywilnej i Pracy) odnośnie statusu sędziów powołanych przez tak zwaną neo-KRS. Ustawę jawnie sprzeczną z zasadą niezawisłości sędziów i niezależności sądów, lecz którą prezydent niechybnie podpisze.

Pomoże mu w tym „interwencja” spacyfikowanego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, który – nie wiadomo na jakiej podstawie – stwierdził, że „zawiesza” uchwałę SN.

W ten oto sposób władza wykonawcza oraz ustawodawcza po raz kolejny usiłują podporządkować sobie władzę sądowniczą i uciszyć sędziów, a Sąd Najwyższy stara się stworzony chaos prawny chociaż w minimalnym stopniu uporządkować i swoją niezależność chronić.

Sąd Najwyższy próbuje zapanować nad chaosem

Uchwała SN, wbrew wypowiedziom polityków PiS-u w żaden sposób nie wkracza w kompetencje władzy wykonawczej. Stanowi jedynie, że sądy, w składzie których zasiada osoba powołana na urząd sędziego w sądzie powszechnym albo wojskowym na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w trybie określonym przepisami ustawy z dnia 8 grudnia 2017 roku (Dz.U. z 2018 r., poz. 3), mogą naruszać standardy niezawisłości i bezstronności sądu.

Co ważne, mogą, ale wcale nie muszą, co jest istotne zwłaszcza w odniesieniu do sędziów sądów powszechnych. Neo-KRS zdążyła powołać już kilkuset nowych sędziów, którzy wydali tysiące różnych orzeczeń i decyzji, które dotyczą nas wszystkich, zwykłych obywateli. Uchwała w sposób kategoryczny odmawia statusu jedynie Izbie Dyscyplinarnej SN i jej decyzjom.

Przyjęta przez Sejm ustawa „kagańcowa” ma z kolei na celu między innymi zablokowanie sędziom stosowania wyroków międzynarodowych trybunałów czy nawet Konstytucji RP, o ile jest sprzeczne z ustawami przyjętymi przez PiS, jak też udziału w debacie o niezależności sądów.

Reakcje polityków PiS-u – a wśród nich wyróżniali się politycy Solidarnej Polski, formacji Zbigniewa Ziobry, który jest architektem i zarazem wykonawcą planu walki z sądami – były do przewidzenia. Ziobro na konferencji prasowej arbitralnie orzekł, że uchwała nie ma mocy wiążącej. Postawił się więc wyżej niż cały Sąd Najwyższy. Z kolei poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski, również prawnik, stwierdził buńczucznie, że ma w nosie tych 60 profesorów, bo on jest za Polakami – tak jakby „tych 60 profesorów” Polakami nie było albo było jakąś piątą kolumną.

Sytuacji obozu rządzącego nie poprawia międzynarodowa reakcja na „reformę sądów”. Nawet jeśli rząd odmówił uznania opinii Komisji Weneckiej zaproszonej przez Marszałka Senatu, to spotkania z Verą Jourovą, wiceprzewodniczącą KE i komisarzem do spraw wartości i przejrzystości, nie mogli już zlekceważyć, a jej samej zdezawuować. KE oraz TSUE dysponują pewnymi środkami nacisku, by móc skłonić polski rząd do zaniechania pewnych kroków.

PiS wie, że nie ma racji, ale nic to

Politycy PiS-u, w tym sam Zbigniew Ziobro i jego przyboczni wiceministrowie doskonale zdają sobie sprawę, że nie mają racji, a ich argumenty w tak zwanym „sporze o sądownictwo” są słabe nawet dla osoby bez prawniczego wykształcenia. W jakiejś mierze pokazują to wyniki sondażu dla „Dziennika. Gazety Prawnej”, w którym tylko 22 procent ankietowanych uznało, że rację w sporze ma prezydent i rząd, 51 procent zaś, że leży ona po stronie SN (24 procent nie wiedziało, po której stronie się opowiedzieć). Pokazuje to wyraźnie, że argumenty Ziobry nie przekonują nawet zwolenników samego PiS-u. A dla średnio rozgarniętego prawnika argumenty władz są już czystym nonsensem. Powtarzanie więc, z braku argumentów prawnych, że tego jakoby chce lud, że taka jest wola społeczeństwa – skoro nawet sami wyborcy PiS-u tego nie chcą – jest po prostu nieudolnym zaklinaniem rzeczywistości.

Raz zresztą Ziobro odkrył karty, gdy w Senacie, broniąc ustawy kagańcowej, zdradził, że przy wyborze członków KRS władze chciały wprowadzić do tego ciała sędziów przychylnych „reformie”.  Celnie na te słowa odpowiedział sędzia SN profesor Włodzimierz Wróbel, mówiąc, iż nikt z nas nie chce, byśmy żyli w kraju, gdzie są sędziowie „nasi” i „wasi”.

Miałkość argumentów płynących z obozu władzy usilnie maskuje potężna machina partyjnej propagandy, z „Wiadomościami” TVP na czele. Może się wydawać, iż tak jawnie zmanipulowany i stronniczy przekaz nie mógłby nikogo przekonać, lecz to nieprawda. Wciąż dla około 3 milionów osób „Wiadomości” stanowią główny serwis informacyjny. Informacyjny – a nie propagandowy.

Co więcej, zwykli ludzie mają problem ze zrozumieniem, o co w ogóle chodzi w „sporze o sądy”. I trudno się im dziwić. Dlatego właśnie tak ważne są słowa takie jak te wspomnianego już profesora Włodzimierza Wróbla, zrozumiałe też dla laika: „Sądy mogą być lepsze, gorsze, mądrzejsze, bardziej sprawne, mniej sprawne, ale w momencie, kiedy przestają być sądami niezależnymi, kiedy przestają być sądami bezstronnymi, nie wiadomo, po co są”.

W świetle wydarzeń ostatnich 4 lat, zamachów i ataków PiS-u na władzę sądowniczą, na zupełny paradoks zakrawają sytuacje, gdy sami politycy PiS-u grożą adwersarzom politycznym, niezależnym ekspertom i dziennikarzom właśnie sądami! | Magdalena Grzyb

PiS nie ustąpi

Niezależnie zresztą od tego, jak słabe argumenty ma PiS i jak poważnymi konsekwencjami grozi nam realizacja planu pacyfikacji niezależności sądów, Partia Jarosława Kaczyńskiego i tak nie ustąpi. Może części wyborców prawicy nie do końca podoba się to, co PiS robi z sądami, za to na pewno wielu podoba się, że PiS jest konsekwentne. Bo to właśnie konsekwencja – uparte „przepychanie” swoich pomysłów i „reform” (jak choćby nieszczęsna deforma edukacji) wbrew „kwikom” instytucji międzynarodowych i opozycji jest siłą Prawa i Sprawiedliwości. Ogromnej części elektoratu PiS-u nie 500+, ale właśnie taka postawa najbardziej imponuje.

Dlatego to, czego my, obrońcy państwa prawa, najbardziej się boimy – to jest zniszczenia niezależnych sądów, fundamentu państwa prawa – jest jednocześnie dla PiS-u kolejnym szczytem do zdobycia, by udowodnić swoje męstwo. A fakt, że konsekwencje takich „reform” dla kraju, ale również dla samego PiS-u okażą się katastrofalne, ma w tej chwili marginalne znaczenie. Ważniejszym i bliższym celem jest utrzymanie władzy i zagwarantowanie sobie bezkarności.

W świetle wydarzeń ostatnich 4 lat i zamachów i ataków PiS-u na władzę sądowniczą, na zupełny paradoks zakrawają sytuacje, gdy sami politycy PiS-u grożą adwersarzom politycznym, niezależnym ekspertom i dziennikarzom właśnie sądami!

Jak choćby ostatnie zapowiedzi byłego marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, po tym, jak dziennikarze odkryli, że mógł wyłudzić nawet 400 tysięcy złotych, pobierając zarówno wynagrodzenie jako lekarz oraz senator.

Jednak nic chyba nie przebije zapowiedzi pozwu samego Ministerstwa Sprawiedliwości w czerwcu 2019 roku przeciwko pracownikom Katedry Prawa Karnego UJ za krytykę nowelizacji kodeksu karnego, z którego MS finalnie się wycofało.

Tak więc, gdy brakuje argumentów w debacie publicznej (również tej o sądach) lub gdy ktoś nas krytykuje, zawsze możemy złożyć pozew o naruszenie naszych delikatnych i bezcennych dóbr osobistych. Niech właśnie te sądy, które od 4 lat chcemy „naprawić” – bo nadal złe, skorumpowane, niewydolne i niesprawiedliwe – rozstrzygną. Jak rozstrzygną po „naszemu”, to znaczy, że sprawiedliwie i uczciwe, a jak nie po „naszemu”, to zrobimy im „dyscyplinarki”. I dlatego właśnie niezależne sądy są takie ważne.

 

Fot.: konferencja prasowa Ministra Sprawiedliwości.