„Nie zmienia się zwycięskiego zespołu”. To jedna z bardziej niedorzecznych „prawd”, jakimi lubią nas raczyć komentatorzy sportowi. Bo cóż to niby znaczy? Że skoro pewien skład naszej drużyny, grający w konkretnym ustawieniu przeciwko jakiemuś, również konkretnemu przeciwnikowi wygrał, to znaczy, że w tym samym składzie i w tym samym ustawieniu będzie wygrywał nadal z każdym? To przecież absurd, bo kolejny przeciwnik może prezentować zupełnie inny styl gry – na przykład bardziej techniczny niż siłowy – gdzie indziej mieć swoje najmocniejsze punkty, być lepiej lub gorzej zamotywany, wreszcie, być w lepszej lub gorszej formie niż ekipa, z jaką mierzyliśmy się poprzednio.
Stwierdzenie, że „nie zmienia się zwycięskiego składu” to de facto przyznanie się do braku jakiejkolwiek taktyki. I zbliża nas do innego, znacznie rozsądniejszego powiedzenia o tym, że generałowie często toczą nie bieżące, a minione wojny – zamiast dostosować się do innych okoliczności, po prostu kopiują sprawdzone wzorce. Kampanijni stratedzy również są podatni na takie błędy. I tak też może być w przypadku wyborów prezydenckich. Bo chociaż data pierwszej tury wyborów może być identyczna jak w roku 2015 – 10 maja – sytuacja polityczna różni się dramatycznie.
Stwierdzenie, że „nie zmienia się zwycięskiego składu”, to de facto przyznanie się do braku jakiejkolwiek taktyki. I zbliża nas do innego, znacznie rozsądniejszego powiedzenia o tym, że generałowie często toczą nie bieżące, a minione wojny – zamiast dostosować się do innych okoliczności, po prostu kopiują sprawdzone wzorce. Kampanijni stratedzy również są podatni na takie błędy. | Łukasz Pawłowski
Po pierwsze, pięć lat temu Andrzej Duda otwierał „dwutakt” wyborczy, a w tym roku będzie zamykał wyborczy maraton, na który składały się wybory samorządowe, europejskie i parlamentarne. Już sam fakt, że w każdych z tych wyborów (także w wyborach samorządowych, mimo prestiżowych porażek w dużych miastach) zwyciężyła Zjednoczona Prawica, będzie miał wpływ na przebieg kampanii. Inaczej jednak niż 5 lat temu, kiedy to zaskakujące zwycięstwo Dudy pomogło ponieść PiS do sukcesu w wyborach parlamentarnych, dziś sytuacja może być odwrotna. Absolutna dominacja obozu rządzącego we władzach samorządowych i w parlamencie z pewnością będzie wykorzystywana jako argument przeciwko reelekcji Dudy. Niewielka przewaga opozycji w Senacie nic pod tym względem nie zmienia – izba wyższa polskiego parlamentu nie ma bowiem możliwości blokowania działań izby niższej. Może je co najwyżej nieco opóźniać.
Do tego dochodzi – i to po drugie – zdominowanie przez PiS części władzy sądowniczej, na czele z Trybunałem Konstytucyjnym, który dziś trudno z czystym sumieniem uznać za niezależny. I to bez względu na nasze sympatie polityczne. Sposób pracy tej instytucji: niezwykle sprawny tam, gdzie to odpowiednie dla władzy (reakcje na spór o tak zwaną reformę sprawiedliwości) – i ospały w tych sprawach, które są dla władz niewygodne (kwestia zaostrzenia ustawy aborcyjnej), wskazuje jednoznacznie, jakimi kalkulacjami kieruje się prezes TK.
Jej bliskie związki z PiS-em potwierdzają informacje dziennikarza Onetu Andrzeja Stankiewicza o bezpośrednich spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego z Julią Przyłębską w jej mieszkaniu w samym środku sporu o sądownictwo. Rzeczniczka prasowa Trybunału Konstytucyjnego Aleksandra Wójcik zaprzeczyła informacjom Stankiewicza, ale ten nie tylko się z nich nie wycofał, ale ujawnił, że spotkań było więcej, między innymi z okazji 60. urodzin Julii Przyłębskiej . Zresztą sam prezes już wiele miesięcy temu przyznał w telewizji śniadaniowej, że Przyłębska to jego „odkrycie towarzyskie”. Do tego dochodzą jeszcze kontrowersyjne nominacje na sędziów TK dla Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz, których wstydzi się najwyraźniej sama Kancelaria Prezydenta, bo do tej pory nie opublikowała żadnej fotorelacji z tego wydarzenia.
Krótko mówiąc, nawet zwolennicy PiS-u nie mogą dziś mówić, że Trybunał Konstytucyjny jest niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej. W tych warunkach wygrana Dudy przypieczętuje absolutną dominację Zjednoczonej Prawicy na kolejne cztery lata, aż do następnego maratonu wyborczego. Taki stan rzeczy powinien mobilizować przeciwników obecnej władzy, co dla Dudy jest poważnym zagrożeniem. Zwłaszcza że – wbrew przewidywaniom dziennikarzy sprzed kilku miesięcy – obóz rządzący, zamiast łagodzić retorykę, zaostrza spór o sądownictwo, a co za tym idzie, podgrzewa konflikt z opozycją, organizacjami prawniczymi oraz instytucjami unijnymi. Andrzej Duda nie tylko się od tego sporu nie dystansuje, ale zajmuje w nim jednoznaczne, prorządowe stanowisko. W najbliższych dniach będzie też zmuszony podjąć decyzję w sprawie uchwalonej przez Sejm tak zwanej ustawy kagańcowej. I, sądząc po jego dotychczasowych wypowiedziach, podpisze ją z entuzjazmem.
Dziś, podobnie zresztą jak 5 lat temu, Andrzej Duda jest jednoznacznie utożsamiany z obozem Zjednoczonej Prawicy, a konkretnie z PiS-em. O ile jednak w poprzednich wyborach to sukces Dudy pomógł Zjednoczonej Prawicy, to dziś kłopoty Zjednoczonej Prawicy mogą pociągnąć Dudę w dół. | Łukasz Pawłowski
Oczywiście, można twierdzić, że prezydent zmienił strategię i zamiast zachęcać do siebie wyborców nieco bardziej umiarkowanych, liczy na przyciągnięcie tych najbardziej radykalnych, dziś sympatyzujących z Konfederacją. Nie jest to jednak najlepszy wybór. Przede wszystkim dla wielu wyborców Konfederacji PiS, a wraz z nim Duda, jest taką samą częścią establishmentu jak Platforma Obywatelska czy PSL. To oznacza, że w drugiej turze głosy Konfederatów niekoniecznie muszą powędrować do Dudy. A już z pewnością nie powędrują do niego w turze pierwszej, bo, mając swojego kandydata, wyborcy Konfederacji nie będą głosowali na „podróbkę”. Tym samym oddala się szansa Dudy na zwycięstwo w pierwszej turze. W turze drugiej zaś ostry język obecnego prezydenta i bliskie związki z PiS-em zamiast pomóc, mogą szkodzić.
I tak dochodzimy do trzeciego wyzwania stojącego przed obecnym prezydentem. Dziś, podobnie zresztą jak pięć lat temu, Andrzej Duda jest jednoznacznie utożsamiany z obozem Zjednoczonej Prawicy, a konkretnie z PiS-em. O ile jednak – jak już wspomniałem – w poprzednich wyborach to sukces Dudy pomógł Zjednoczonej Prawicy, dziś kłopoty Zjednoczonej Prawicy mogą pociągnąć Dudę w dół. Owszem, obóz rządzący nadal dominuje w sondażach, ale jego przewaga nad pozostałymi partiami zdaje się nieco maleć. Nie widać też na horyzoncie potencjalnych sukcesów, które miałyby ten trend odwrócić.
Jeśli ta tendencja się utrzyma, Duda stanie przed poważnym dylematem. Nie może już prowadzić kampanii jak przed pięcioma laty – jako młody, dynamiczny, świeży polityk, który rozbudza nadzieję i zapowiada realne zmiany. Z drugiej strony – jeśli nastroje społeczne faktycznie ulegną pogorszeniu – nie może też przedstawiać ostatnich pięciu lat jako niekończącego się pasma sukcesów, do którego przyczynił się, idąc ręka w rękę z rządem. Póki co jednak prezydent zdaje się skłaniać ku tej drugiej opcji, czyli dyskontowania sukcesów rządu.
„Dzisiaj stoimy razem w najważniejszych sprawach państwowych. Chodzi na przykład o politykę prorodzinną, obniżenie wieku emerytalnego, wsparcie dla seniorów w postaci trzynastej emerytury”, mówił Duda w ostatnim wywiadzie dla tygodnika „Wprost” . Już wkrótce może się jednak okazać, że emocje społeczne tak dobrze czytane przez PiS przez ostatnie lata, tuż przed wyborami znajdą się gdzie indziej. Nie jest to zresztą takie trudne do wyobrażenia. Kryzys w oświacie i służbie zdrowia już od dawna sprawia, że wielu Polaków decyduje się na korzystanie w tych dziedzinach z usług prywatnych. Wystarczy, aby kandydaci opozycji uświadomili wyborcom to, co od dawna pokazujemy w „Kulturze Liberalnej”: że koszty „drugiej fali prywatyzacji” niekiedy znacznie przewyższają wpływy do domowych budżetów choćby z trzynastej emerytury czy programu 500 plus.
Wówczas chwalenie się przez Dudę osiągnięciami poprzedniej kadencji zamiast podsycenia wdzięczności będzie tylko pogłębiało irytację odbiorców. Dokładnie tak jak w przypadku haseł o „złotym wieku” i historycznym sukcesie polskiej transformacji wygłaszanych przez Bronisława Komorowskiego przed pięcioma laty.
Fot. KPRM.