Konferencja prasowa przed dawnym Domem Partii Warszawie. W chłodne popołudnie Szymon Hołownia wraz ze współpracownikami oficjalnie ogłasza swój start w wyborach prezydenckich. Za kandydatem stoją dwa rzędy wolontariuszy, którzy trzymają żółte banery z napisem „#wreszcie” i „Ekipa Szymona”. Konferencja trwa kilkanaście minut, po krótkim wprowadzaniu przychodzi czas na pytania dziennikarzy. Hołownia informuje, że szefem sztabu kampanii będzie Jacek Cichocki, były minister spraw wewnętrznych oraz szef KPRM za czasów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Wkrótce przedstawi program i rusza w Polskę, żeby spotykać się z wyborcami.
Po wyłączeniu kamer Hołownia oddala się wraz z częścią swoich współpracowników, a ja podchodzę do kilku wolontariuszy. Pierwszy z nich – osiemnastoletni chłopak, mówi mi, że to będzie jego drugie głosowanie w życiu, ale wcześniej nie miał poczucia, że ma realną możliwość wyboru. Jesienią poparł Lewicę, ale to Hołownia przekonał go do siebie. Czym? „Bo jest autentyczny, bezpartyjny, bezpośredni. Ufam, że zrobi to, co mówi”. Przechodzę dalej, dwie kobiety – starsza i w średnim wieku. Pytam, czym Szymon Hołownia przekonał ich do stania na zimnie z banerem. „Nie myślałam, że swoim życiu spotkam kandydata na prezydenta, który odmieni moje spojrzenie na politykę”, mówi starsza z nich. „Wszyscy obiecują, ale tak naprawdę dbają o interes partyjny, a Szymon mówi o zwykłym człowieku”. „Jest takim katolikiem, jakim ja chciałabym być”, twierdzi i dodaje, że robi to dla swoich wnuków. Poprzednio głosowała na Andrzej Dudę, ale się zawiodła. Pytam, skąd go znają. Młodsza z kobiet, która od lat głosowała na Platformę Obywatelską, odpowiada, że telewizji nie ma, ale brała udział jego rekolekcjach, czytała książki i felietony. Imponuje im jego działalność charytatywna w Afryce i autentyczność. „Nie jest marionetką. To, co myśli, to powie”. Przytakuję i pytam, czym właściwie w sferze poglądów Hołownia różni się od Kidawy-Błońskiej? Dawna wyborczyni PO mówi, że jest już zmęczona tą partią, a sama kandydatka „nie jest błyskotliwa”. „Trzeba mieć dar szybkiego myślenia i mówienia, a ona tego nie ma”.
To oczywiście nie jest miarodajne badanie potencjalnego elektoratu, ale wiele mówi nam o eklektyzmie poglądów wśród zwolenników Hołowni. Odpowiada to zresztą jego narracji, w której centrum jest porozumienie ponad podziałami, budowanie wspólnoty i bezpartyjność.
Błąd Hołowni polegał na braku spójnej odpowiedzi i poddaniu się presji. Przez następne tygodnie będzie się za nim ciągnąć łatka obrazoburcy, którą przypięła mu prawica, albo politycznego kunktatora, który ustąpił pod naciskiem oburzonych. | Jakub Bodziony
Rewolucja pod krawatem
Sam Hołownia pochodzi z Białegostoku, studiował psychologię na SWPS. Dwukrotnie przebywał w nowicjacie zakonu dominikanów. Nie ukończył zarówno studiów, jak i drogi do bycia duchownym. Karierę publicystyczną rozpoczynał w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”, przez dwa lata był redaktorem naczelnym radykalnego katolickiego pisma „Ozon”, które wydawał… Janusz Palikot. Stopniowo przechodził na pozycję pop-katolickie, był między innymi dyrektorem programowym nieistniejącej już stacji Religia.tv, a przez 5 lat był felietonistą „Tygodnika Powszechnego”. Masowej publiczności dał się poznać jako prowadzący „Mam talent” wraz z Marcinem Prokopem. Uwagę przykuwa również jego działalność charytatywna. Jest założycielem Fundacji Kasisi, prowadzącej dom dziecka w Zambii, oraz Fundacji Dobra Fabryka, wspomagającej mieszkańców wielu afrykańskich krajów.
To składa się w spójny obraz osoby, która postanowiła swoje doświadczenie przenieść na kolejny poziom. Hołownia nie jest, wbrew niektórym opiniom, kandydatem w rodzaju Stana Tymińskiego, człowieka znikąd. Jego poglądy są dobrze znane, a ich miks przypomina fuzję przekonań Klubu Inteligencji Katolickiej z opiniami rodem z hitowych programów TVN-u. Związki partnerskie tak, ale cienką czerwoną linią jest tutaj instytucja małżeństwa. Hołownia jako żarliwy katolik jednocześnie deklaruje potrzebę nauczania religii w kościołach, a nie na lekcjach.
Jeżeli Bartosz Arłukowicz, tak jak w przypadku wyborów parlamentarnych, nie będzie miał realnej władzy w sztabie, a Małgorzata Kidawa-Błońska będzie popełniać niewymuszone błędy, Hołownia może na tym skorzystać. | Jakub Bodziony
Pewne podobieństwa można dostrzec pomiędzy Hołownią a Pawłem Kukizem, który w poprzednich wyborach prezydenckich również startował z pozycji outsidera walczącego z „partiokracją”. Jednak Kukiz mobilizował elektorat gniewny, zbuntowany, domagający się wywrócenia sceny politycznej. Hołownia co prawda uderza w podobne tony, bo w swoim programie pisze o potrzebie rewolucji, ale te słowa kontrastują z jego profesjonalnym wizerunkiem, gładkim przekazem wygłaszanym pod krawatem, w dobrze skrojonym garniturze i wypastowanych butach. Czy tego typu ludzie wiodą lud na barykady? Trudno to sobie wyobrazić, a Hołownia usiłuje połączyć rzeczy do połączenia trudne. W dodatku prezentuje poglądy podobne do innych, soft-konserwatywnych kandydatów w rodzaju Małgorzaty Kidawy-Błońskiej czy Władysława Kosiniaka-Kamysza. Wyróżnia go bezpartyjność stanowiąca fundament tej kampanii.
Prezydent różnych Polaków
„Chorego systemu nie ma szans uzdrowić ktoś, kto w nim wyrósł, kto nim oddycha, kto mówi jego językiem”, pisze w swoim programie Hołownia i powtarza, że „nie chce być prezydentem wszystkich, tylko różnych Polaków”. Zarówno Bronisława Komorowskiego, jak i Andrzeja Dudę uważa za partyjnych „strażników żyrandola”. A jednocześnie obwinia Donalda Tuska o to, że kiedy w sposób lekceważący zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę w 2010 roku, podważył prestiż tego stanowiska. Fakt, że sam nie ma żadnej przeszłości politycznej, uważa za zaletę, bo jego rywale „mają złe doświadczenie”. Co ciekawe, tego samego argumentu używał Donald Trump wobec Hillary Clinton podczas amerykańskich wyborów prezydenckich w 2016 roku. Hołownia opisuje swoją przyszłą prezydenturę jako pełnienie roli bezstronnego arbitra i bezpiecznika w partyjnym systemie władzy. Zwycięstwo ma pozwolić mu na sprawowanie urzędu bez politycznej presji i konieczności dobierania sobie pracowników według partyjnego klucza. Jakie tematy mają dać mu wygraną? Klimat, bezpieczeństwo, solidarność społeczna oraz samorządność.
W kwestii zmian klimatycznych Hołownia podkreśla potrzebę transformacji energetycznej i konieczność przystąpienia Polski do „Europejskiego Zielonego Ładu”. Dodaje, że jedną z jego pierwszych decyzji będzie ogłoszenie Kryzysu Wodnego i zwołanie Rady Gabinetowej, która ma wytyczyć plan osiągnięcia przez Polskę neutralności klimatycznej.
W zakresie bezpieczeństwa i polityki międzynarodowej kandydata wspiera generał Mirosław Różański, były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, a obecnie prezes Fundacji Stratpoints. Niezależnie od tego, czy wynika to z zainteresowań Hołowni, czy umiejętnego doboru doradców, efekt jest dobry. Jak dotąd kandydat był dobrze poinformowany w takich kwestiach jak przyczyny zabicia generała Sulejmaniego i szerzej całej sytuacji na Bliskim Wschodzie czy zakupu F-35 dla polskiej armii. Hołownia nie udaje, że ma zdanie na każdy temat i w bardzo wielu sprawach powołuje się na autorytet swoich doradców.
Solidarność społeczna ma być zrealizowana poprzez powołanie Pełnomocnika Osób Wykluczonych. Taka osoba na bieżąco będzie zajmować się sytuacją osób wykluczonych „ze względu na status majątkowy, kryzys bezdomności, wiek, niepełnosprawność oraz ogólniej stan zdrowia, tożsamość psychoseksualną, wyznawaną wiarę oraz pochodzenie etniczne”. Czym jednak ta rola będzie się różniła od tej pełnionej choćby przez Rzecznika Praw Obywatelskich? Tego nie wiemy.
W zakresie samorządności Hołownia widzi rolę prezydenta jako „reprezentanta samorządów w systemie władzy centralnej”. Postuluje również uchwalenie ustawy o służbie publicznej, która ma zapewnić dobre wynagrodzenia w administracji i najwyższe standardy przestrzegania prawa pracy.
„Bezpartyjny, łączący, wrażliwy”
Dlaczego współpracownicy Hołowni zdecydowali się zaangażować w jego kampanię? „Szymon Hołownia będzie prezydentem, nieuwikłany w sposób dodatkowy w spór polityczny. Przez to, że nie ma swoich kolegów partyjnych i nie będzie musiał się wobec nich kierować naturalną lojalnością”, mówi mi politolog dr hab. Rafał Matyja. Kluczowa w decyzji Matyi o zaangażowaniu się w wyścig prezydencki była fatalna kampania wyborcza opozycji w wyborach parlamentarnych i kolejna porażka w starciu z PiS-em. Autor książki „Wyjście awaryjne” przekonuje, że był już zmęczony bezradnym powtarzaniem pewnych sformułowań z perspektywy publicysty. Kandydaturę Hołowni traktuje jak szansę, żeby to zmienić. Zastrzega jednak, że gdyby zwrócił się on do niego z propozycją budowy partii politycznej, to prawdopodobnie spotkałby się z odmową. Podczas konferencji Polityki Insight poproszony o opisanie Hołowni trzema określeniami powiedział: „bezpartyjny, łączący, wrażliwy”. Kiedy poprosiłem profesora, żeby rozwinął tą myśl, powiedział, że Hołownia „ma pewien instynkt do łączenia, jest w tym coś z coacha. To nie jest polityk, który zaproponuje własne podziały i będzie na nich grał”.
Podobne argumenty słyszę od Michała Kobosko, byłego redaktora naczelnego „Newsweeka” i „Wprost”, a obecnie Pełnomocnika Wyborczego Komitetu Szymona Hołowni. „Szymon pokazał, że umie od zera tworzyć rzeczy, które mają pozytywny wypływ na ludzi. Imponuję mi jego wieloletnia działalność charytatywna. Jest jedną z najciekawszych i najbardziej angażujących osobowości w polskiej sferze publicznej”. Kampanię porównuje do budowanego oddolnie start-upu i dodaje, że „za nami nie stoją ani wielkie pieniądze, ani tajemnicze nazwiska. Po prostu od początku profesjonalnie krok po kroku pracujemy nad tym projektem”.
Słowa o profesjonalizmie zostały wkrótce zweryfikowane, a kampania Hołowni już na starcie zaliczyła poważną wpadkę. Na profilu kandydata pojawił się słynny już spot, w którym padają słowa: „Będziemy walczyć o każde drzewo. Nie tylko o jedno”. W kadrze widzimy wówczas brzozę, a chwilę później przelatujący papierowy samolocik. Wśród polityków i dziennikarzy pojawiły się reakcje, że w ten sposób spot kpi z katastrofy smoleńskiej i jej ofiar. Hołownia napisał wtedy: „W ogóle nie dostrzegłem w nim aluzji do Smoleńska”. Dodał także, iż nie zauważył „nieszczęsnego papierowego samolotu”. Problem w tym, że tego samego dnia Łukasz Krasoń, członek sztabu kandydata, stwierdził, że ów motyw został… wykorzystany świadomie. Ostatecznie Hołownia za film przeprosił i usunął z mediów społecznościowych, tym samym pogłębiając jeszcze komunikacyjny chaos.
Tak sprawę komentuje Kobosko: „W kampanii wszystko dzieje się niezwykle szybko. Wiem, że wielu osobom ten spot przypadł do gustu, ale ja nie jestem i nie byłem szczęśliwy z jego powodu. Nie uważam, że ten film pokazuje prawdziwego Szymona Hołownię – takiego, który swój wizerunek budował przez lata. Niezależnie od naszych intencji, niektóre jego elementy wzbudziły ogromne kontrowersje. To na pewno nie jest kierunek, w którym będziemy podążać w tej kampanii”.
Hołownia to nie rockman, który buntuje się przeciwko systemowi, tylko katolicki celebryta bez solidnego zaplecza medialnego i politycznego. | Jakub Bodziony
Rzeczywistym problemem nie jest kwestia ewentualnej aluzji do katastrofy smoleńskiej. W końcu Prawo i Sprawiedliwość co miesiąc niemal przez dekadę urządzało polityczny spektakl na trumnach 96 zmarłych osób. Kiedy zaś przestał być skutecznym narzędziem mobilizowania elektoratu, sprawę zamieciono pod dywan, wraz z Antonim Macierewiczem. Błąd Hołowni polegał na braku spójnej odpowiedzi i poddaniu się presji. Przez następne tygodnie będzie się za nim ciągnąć łatka obrazoburcy, którą przypięła mu prawica, albo politycznego kunktatora, który ustąpił pod naciskiem oburzonych. Początki są trudne, ale profesjonalizmu, którym chwalą się członkowie sztabu, trudno się tu doszukać.
Bez kryzysu nie będzie zwycięstwa
Nawet jeżeli „ekipa Szymona” będzie wystrzegać się kolejnych wpadek, to o wejście do drugiej tury będzie bardzo trudno. Szczególnie że wybory prezydenckie to – inaczej niż w 2015 roku – koniec, a nie początek wyborczego maratonu. To sprawia, że zdyskontowanie dobrego (na poziomie 15–20 procent) wyniku będzie znacznie bardziej skomplikowane. Trudno w takim wypadku czekać trzy lata na kolejne wybory parlamentarne. Jeśli wynik Pawła Kukiza z poprzednich wyborów prezydenckich uznamy za szklany sufit dla kandydata niepartyjnego, to i tak obecnie wydaje się on nieosiągalny dla Hołowni. Żeby przejść do drugiej tury, potrzebowałby co najmniej 25 procent poparcia, co zakłada skokowe poszerzenie własnego elektoratu, przy jednoczesnym odpływie wyborców od opozycyjnych konkurentów.
Szansą Hołowni będzie powtórka z jesiennej kampanii w wykonaniu Platformy Obywatelskiej. Jeżeli Bartosz Arłukowicz, tak jak w przypadku wyborów parlamentarnych, nie będzie miał realnej władzy w sztabie, a Małgorzata Kidawa-Błońska będzie popełniać niewymuszone błędy, Hołownia może na tym skorzystać. Podkreślmy jednak, że musiałaby być to kampania fatalna, która skompromitowałaby również Borysa Budkę, nowego przewodniczącego PO. Jeśli Kidawa-Błońska nie weszłaby do drugiej tury, mielibyśmy prawdopodobnie do czynienia z końcem Platformy Obywatelskiej w jej obecnej formie. Ponadto, Hołownia to nie rockman, który buntuje się przeciwko systemowi, tylko katolicki celebryta bez solidnego zaplecza medialnego i politycznego. Nie może sobie pozwolić na błędy i brak profesjonalizmu, a jednocześnie musi się wyróżnić na tyle, żeby nie być kandydatem nijakim i mało wyrazistym. A jak pokazała ostatnia sprawa kontrowersyjnego spotu – osoba, która ma potencjał, żeby zaszkodzić wielu rywalom, szybko sama może znaleźć się w ogniu krytyki, zarówno ze strony liberałów, lewicy, jak i konserwatystów.