Z zewnątrz budynek Global Expo, w którym odbywała się konwencja, nie wygląda zachęcająco. Zlokalizowany na warszawskim Żeraniu, wciśnięty między ślimaki ruchliwej Trasy Toruńskiej, trzypasmową ulicę Modlińską oraz magistralę kolejową, obwieszony jest kolorowymi banerami, które – jak można się domyślić – przykrywają szarzyznę budynku. W odnowionym wnętrzu wszystko jednak wyglądało tak, jak mogli tego oczekiwać organizatorzy konwencji.

Pierwszy sukces można było dostrzec już przed budynkiem. Wielki parking przed halą został szczelnie wypełniony samochodami i dziesiątkami autobusów z całej Polski. Obszerna sala wypełniona była szczelnie i dawała dobre tło do relacji medialnych z wydarzenia. Nawet najlepsza frekwencja nie przykryłaby jednak słabości organizacyjnych i programu wydarzenia.

Poza wystąpieniem wprowadzającym Borysa Budki, polityków na scenie nie było. Postawiono za to na krótkie historie „zwykłych ludzi”, którzy zostali w jakiś sposób skrzywdzeni przez państwo za rządów PiS-u. | Łukasz Pawłowski

Dziennikarz Wirtualnej Polski Michał Wróblewski relacjonował na Twitterze przygotowania do konwencji, w tym wejście kandydatki na scenę, aranżację przemówienia, a nawet aplauzu. „Wiadomości” wykorzystały materiał, by przekonywać widzów, że to kolejny dowód na brak autentyczności kandydatki, ale to zarzut raczej desperacki. Każde tego rodzaju wydarzenie – także niedawna konwencja Andrzeja Dudy i PiS-u – musi być wyreżyserowane i przećwiczone. Trudno oczekiwać, by partie organizowały tak wielkie i kosztowne spotkania, a następnie szły „na żywioł”.

Ręka sztabowców na każdym kroku

Nic zatem dziwnego, że konwencja Kidawy-Błońskiej – znów, podobnie jak konwencja Andrzeja Dudy – pod względem organizacyjnym była solidnie przygotowana. Rękę sztabowców było widać niemal na każdym kroku, począwszy od rozsadzenia gości. Wokół sceny, w półokręgu usadzono nie najbardziej prominentnych działaczy, ale młodych zwolenników kandydatki ubranych w kampanijne koszulki i bluzy. Najważniejsi działacze partyjni – w tym sama kandydatka – nie siedzieli skupieni w jednym miejscu, ale zostali celowo rozproszeni po całej sali. Sama Kidawa-Błońska siedziała w środkowej części sali, „pomiędzy ludźmi”, jak przekonywał na Twitterze poseł PO Sławomir Nitras.

Pochwalić należy też dobór gości. Po konwencji Andrzeja Dudy pisałem, że zabrakło na niej „nieprzewidzianych propozycji czy niestandardowych form promocji – na przykład opowieści «zwykłych» wyborców o tym, jak prezydentura Dudy zmieniła kraj, żadnych specjalnych gości wyrażających swoje poparcie, tak często wykorzystywanych podczas amerykańskich konwencji, wreszcie żadnych opowieści o niezwykłych historiach konkretnych Polaków, których potem można by pokazać siedzących na sali”. Widzowie mogli wysłuchać wystąpień Beaty Szydło, Mateusza Morawieckiego, Jarosława Kaczyńskiego, samego Dudy i na tym koniec.

Sztabowcy Kidawy-Błońskiej poszli w innym kierunku. Poza wystąpieniem wprowadzającym Borysa Budki, polityków na scenie nie było. Postawiono za to na krótkie historie „zwykłych ludzi”, którzy zostali w jakiś sposób skrzywdzeni przez państwo za rządów PiS-u. Poruszające było wystąpienie Katarzyny Migdał, młodej kobiety cierpiącej na nowotwór mózgu, i jej ojca, które miało pokazać z jakimi trudnościami borykają się dziś osoby chore. Podobny cel miało przemówienie Macieja Stachowiaka, ojca Igora Stachowiaka, który w wyniku interwencji funkcjonariuszy zmarł na komendzie policji we Wrocławiu.

Sebastian Kościelnik, uczestnik zderzenia z kolumną samochodów, w której jechała Beata Szydło, opowiadał o tym, jak został potraktowany po wypadku. „Nie zderzyłem się z samochodem, zderzyłem się z władzą”, mówił.

Każde z tych wystąpień, zgodnie z regułami PR-u politycznego – odpowiednio emocjonalne, miało zapadać w pamięć. Nieprzypadkowo zawierały krótkie, łatwe do podania dalej zdania. W przypadku Macieja Stachowiaka było to stwierdzenie, że „za przekręcenie licznika grozi dziś 5 lat. Za to, co zrobiono mojemu synowi, skazano jego oprawców od 2 do 2,5 lat”. Korzystnie wypadło też wystąpienie męża kandydatki, Jana Kidawy-Błońskiego, które miało pokazać jej bardziej prywatną, rodzinną twarz.

Pomocna dłoń protestujących

Ale prawdziwym darem dla organizatorów był protest działaczy z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, a później także z Greenpeace’u. Ci pierwsi weszli na scenę w czasie wystąpienia poświęconego właśnie potrzebie walki ze zmianami klimatycznymi i domagali się, aby Polska osiągnęła neutralność klimatyczną nie w 2050 roku, jak chce tego Unia Europejska, ale dekadę wcześniej. Krytykowali polityków za pozorne działania i niespełnione obietnice. Kiedy zeszli ze sceny, podeszła do nich Kidawa-Błońska. Powtórzyli swoje żądania i odeszli, nie podając jej ręki.

Po konwencji zapytałem protestujących, czy warto było tak się zachować, szczególnie że zeszli ze sceny akurat w miejscu, gdzie stali fotoreporterzy. „Nie jest tak, że jesteśmy źle wychowani. Chętnie uściśniemy dłoń pani marszałek, ale jak zobaczymy projekty ustaw. Zbyt wiele razy zostaliśmy oszukani”, mówił mi Tytus Kiszka. Druga z protestujących osób, Joanna Kołakowska, powiedziała, że ewentualne zdjęcia, na których ściskają dłoń Kidawy-Błońskiej, byłyby odebrane jako wyraz poparcia. A tego nie chcieli. Tym bardziej że kandydatka KO w swoim przemówieniu zrobiła dokładnie to, przeciwko czemu protestowali – pomieszała walkę ze smogiem z działaniami na rzecz zahamowania zmian klimatycznych.

W czasie wystąpienia samej kandydatki na scenie pojawiła się z kolei dwójka protestujących z Greenpeace’u. Kidawa-Błońska zręcznie poradziła sobie w tej sytuacji. Wyraziła nadzieję, że młodzi będą chcieli z nią współpracować na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi, kiedy zostanie już prezydentem. A potem poprosiła, żeby pozwolili jej dokończyć to, co ma do powiedzenia. Zapytałem później Urszulę Jabłońska, jedną z protestujących, dlaczego w tym momencie zeszli sceny. Powiedziała, że organizatorzy chcieli ją ściągnąć zaraz po tym, jak na nią weszła (co mogę potwierdzić) i że zależało im przede wszystkim na pokazaniu swoich postulatów. Na pytanie, czy będą obecni na spotkaniach także innych kandydatów, odpowiedziała, że nie wie, bo decydują „spontanicznie”.

Gdzieś w kuluarach pojawiły się pogłoski, że wszystko to było wyreżyserowane. Trudno mi je potwierdzić. Mogę jedynie powiedzieć, że kiedy na scenie pojawił się Greenpeace, Kidawa-Błońska wyglądała na zaskoczoną (nerwowo obejrzała się za siebie, żeby zobaczyć, co przedstawiają transparenty), a w jej głosie wyraźnie było słychać poirytowanie.

Rzecznik prasowy Greenpeace Polska, Marek Józefiak, pytany przeze mnie w poniedziałek, czy protest był uzgodniony z kandydatką, odpowiedział: „Zdecydowanie nie. Tak jak nie uzgadnialiśmy protestów na spotkaniach z kandydatami Dudą, Biedroniem i Hołownią. Nasi aktywiści pojawili się na ich spotkaniach przed konwencją MKB”. Dodał jednak, że centrala Greenpeace’u o planowanej akcji nie wiedziała. „Aktywistki i aktywiści sami podejmują decyzje o działaniach w ramach nieposłuszeństwa obywatelskiego – nie organizacja”, napisał w SMS-ie.

Kiedy po konwencji rozmawiałem z jednym z młodych, szeregowych organizatorów, ten w niewybrednych słowach przeklinał ochroniarzy, którzy dopuścili do wejścia na scenę protestujących „Teraz to się, k*wa, przyp*ają, ale sceny nie potrafili upilnować”, mówił, gdy jeden z ochroniarzy nie chciał mnie wpuścić z powrotem na salę już po zakończeniu imprezy i potrzebowałem pomocy organizatora.

Faktem jest jednak to, że całe zamieszanie – paradoksalnie – wypadło dla kandydatki pomyślnie. Poseł Sławomir Nitras pytany przez TVN24 o pierwsze wrażenia z konwencji chwalił polityczkę właśnie za reakcję na ten potencjalny kryzys. Fragment z protestu pojawił się też w krótkim klipie podsumowującym całe wydarzenie i rozprzestrzenianym przez organizatorów w mediach społecznościowych. W powodzi weekendowych wydarzeń politycznych, wiele osób zapewne zwróciło uwagę na konwencję Kidawy-Błońskiej przede wszystkim z powodu protestu.

Program? Jaki program?

Samo wystąpienie wicemarszałek Sejmu trudno uznać za porywające. Mimo kilku przejęzyczeń, udało się uniknąć takich wpadek, jak we wrześniu 2019 roku, gdy wygłaszała pierwsze przemówienie po nominacji na kandydatkę na premiera. Wówczas nie tylko pomijała ważne fragmenty tekstu, a jedno przejęzyczenie goniło drugie, ale w kulminacyjnym momencie, kiedy miała pochwalić się programem, okazało się, że ktoś zapomniał go dostarczyć. Takich wpadek na sobotniej konwencji nie było, a publiczność żywo reagowała na kolejne zapowiedzi. Po części stymulowana zawołaniami kilku sztabowców, którzy w odpowiednich momentach wznosili okrzyki podchwytywane później przez publikę.

Jak się wydaje, kłopot ze znalezieniem słabych punktów wydarzenia miały nawet telewizyjne „Wiadomości”. Autorzy materiału, Maciej Sawicki i Roberta Krawczak – obok faktu, że przed konwencją odbywały się próby – byli w stanie zarzucić kandydatce tylko tyle, że swoje wystąpienie miała zapisane na kartce oraz że jej hasło wyborcze to „Kidawa2020”, a nie „Kidawa-Błońska2020”. Miało to sugerować, że kandydatka nie jest z wyborcami zupełnie szczera. Znaczną część materiału poświęcono też kampanii Bronisława Komorowskiego sprzed pięciu lat, z którą próbowano powiązać kandydatkę KO. I tyle.

Większość obietnic składanych dziś Polakom także nigdy się nie ziści. Zamiast programów, decydują więc emocje i bardziej forma niż treść przekazu. Pod tym względem konwencja Kidawy-Błońskiej wypadła zgodnie z oczekiwaniami organizatorów. | Łukasz Pawłowski

Niemoc reporterów „Wiadomości” specjalnie nie dziwi. Najsłabszym elementem całego wydarzenia były bowiem propozycje programowe. Nie ze względu na ich treść – wielu wyborców zgodzi się, że smog powinien zniknąć z Polski, ze zmianami klimatycznymi należy walczyć, emerytury powinny być wyższe, ochrona zdrowia lepiej dofinansowana, a dzieci w internecie bezpieczniejsze. Gorzej, że wszystkie te zapowiedzi były sformułowane w sposób bardzo ogólnikowy, bez podania źródeł ich finansowania. Skąd wziąć na przykład 6 procent PKB na ochronę zdrowia w roku 2021 czy emerytury bez podatku? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, jak prezydent chciałaby te zmiany wprowadzić, skoro należą one do kompetencji rządu.

Z perspektywy stronników PiS-u, w tym „Wiadomości”, problem polega jednak na tym, że bardzo podobne obietnice składają także inni kandydaci, z Andrzejem Dudą na czele. „Za taką sytuację odpowiada po części absurdalna konstrukcja ustrojowa polskiej prezydentury – kandydat na prezydenta musi jeździć przez wiele miesięcy z przekazem kampanijnym, ale nie może mieć sensownego przekazu kampanijnego, ponieważ jako prezydent po prostu niewiele może”, słusznie pisał na naszych łamach Tomasz Sawczuk .

Ale nawet tam, gdzie pozycja prezydenta jest znacznie silniejsza, mamy do czynienia z analogiczną inflacją obietnic. Kandydaci w prawyborach amerykańskiej Partii Demokratycznej zapowiadają wprowadzenie fundamentalnych zmian na przykład w systemie opieki zdrowotnej, choć wiadomo, że bez wsparcia Kongresu żadna z tych zapowiedzi nie zostanie zrealizowana.

Większość obietnic składanych dziś Polakom także nigdy się nie ziści. Zamiast programów, decydują więc emocje i bardziej forma niż treść przekazu. Pod tym względem konwencja Kidawy-Błońskiej wypadła zapewne zgodnie z oczekiwaniami organizatorów.

Zwycięstwo będzie jednak wymagało czegoś więcej, prawdziwie zaskakującej dla konkurentów propozycji programowej lub diagnozy społecznej. Sztabowcy powinni też pamiętać, że różne grupy potencjalnych wyborców mają różne oczekiwania i inne priorytety. Nie wiem, czy współpracownicy Kidawy-Błońskiej zlecili analizy badające te różnice. Jeśli tak było, to na konwencji nie zrobili z nich widocznego użytku.

 

Fot. Platforma Obywatelska.