Tomasz Sawczuk: Pana partia polityczna miała się nazywać Prawda, potem miała się nazywać Zgoda. Nie wyszło?

Michał Kołodziejczak: Ruszyliśmy najpierw z projektem politycznym Prawda – nazwa mówi sama za siebie. To jeszcze nie była partia. Później zarejestrowaliśmy partię polityczną Zgoda. Ale nie udało się.

Co się stało?

Każdy podejmuje wiele różnych prób, nie wszystkie kończą się powodzeniem. Nie do końca chciałbym o tym mówić. Nigdy nie chcę zwalać winy na kogoś, potrafię wziąć to na siebie. Ale otrzepaliśmy się bardzo szybko.

Poszło o sprawy personalne?

Troszeczkę zawiodłem się na niektórych osobach. Nieprzypadkowo mówi się w Polsce źle o polityce, bo kojarzy się z ludźmi, którzy źle do niej podchodzą. Nie chcę robić z siebie ofiary, ale ja i mój zespół mamy taką cechę, która dla wielu jest niewygodna: bardzo szybko potrafimy przeczytać zamiary innych osób czy grup względem nas. Przeczytaliśmy szybko zamiary pewnych osób, ale i tak za późno. I trzeba było wygasić projekt przed wyborami, by uniknąć dalszych konsekwencji. To jest w ogóle duży temat, bo to obnaża słabość polskiej polityki.

To znaczy?

W Polsce ludzie nie lubią polityki, nie lubią partii, bo kojarzą im się z ludźmi, którzy wykorzystują potem innych ludzi. A ci, którzy idą do polityki z uczciwym zamiarem, jak ja, mają pod górę.

Cała moja działalność związana z Agrounią zaczęła się dwa lata temu. Byłem wtedy radnym i słyszałem z każdej strony, że już robię kampanię przed wyborami samorządowymi, bo chcę zostać burmistrzem. W ogóle nie miałem takich planów. A mogłem to zrobić, bo w regionie była wtedy wielka fala popularności.

Długo zarzekał się pan, że nie będzie partii.

Jasno mówiłem, że z Agrounii nigdy nie będzie partii. I to jest prawda. Ja nie jestem człowiekiem, który pozjadał wszystkie rozumy i często chciałbym wykorzystywać pozytywną presję różnych środowisk zgromadzonych przy mnie. Widzimy, w jaki sposób to działa w krajach wyżej rozwiniętych, takich jak Niemcy, gdzie partie polityczne przeznaczają pewne środki na tworzenie fundacji, które działają przy nich, ale ludzie mają tam pewną autonomię. Organizacje społeczne są bardzo ważne.

Na początku moja działalność była stricte rolnicza. I widziałem wszystkie problemy z perspektywy rolnika: niskie ceny skupu – wysokie ceny sprzedaży. Dzisiaj patrzę na te tematy z kilku perspektyw. Tworzenie polityki to zawsze umiejętność przechodzenia przez wielopasmową drogę: żeby żaden samochód w nas nie uderzył i żebyśmy nie musieli też przechodzić po dachu żadnego z nich. Tak widzę politykę: nikogo nie oszukiwać, ale też widzieć interesy różnych środowisk i grup.

Zdrowe życie w społeczeństwie wypacza to, że jedna z grup chce sobie podporządkować wszystkich innych dla własnych korzyści, aby zaspokoić własne ambicje. Naruszenie zdrowej symbiozy niszczy środowisko. Dzisiaj w Polsce obserwujemy, jak jedna osoba podporządkowuje sobie wszystkich innych dla zaspokojenia własnych żądz i twierdzi, że tak może wyglądać demokracja. Ludzie są wybierani w demokratycznych wyborach, ale nie są wybierani po to, by nie widzieć innych osób. I to jest problem.

Dzisiaj w Polsce obserwujemy, jak jedna osoba podporządkowuje sobie wszystkich innych dla zaspokojenia własnych żądz i twierdzi, że tak może wyglądać demokracja. | Michał Kołodziejczak

A gdyby się panu udało, to jaka by to była partia?

W polskiej polityce ciągle jest za dużo ideologii – tego, co często powinno zostać w domu, by było szanowane przez innych. Widać po pewnych moich kontaktach i wspólnych działaniach, że staram się działać ponad granicami. Przykład takiej współpracy to Janek Śpiewak, człowiek ideologicznie nieco inny od środowiska, które reprezentuję, a już nie mówię o mnie, bo nie sztuka mówić tylko o sobie. W Polsce polityka tak wygląda, że „ja tak mówię i tak ma być” – i to wcale nie jest fajne.

Moje poglądy są konserwatywne. Nie ukrywam tego i nigdy nie ukrywałem, że jestem osobą wierzącą, jestem katolikiem, ale też z dużym szacunkiem do ludzi innych wyznań i poglądów. Mój najbliższy współpracownik ma na te tematy inne zdanie, ale potrafimy razem pracować już bardzo długo i zderzać się w wielu tematach, a przez to często szukać odpowiednich rozwiązań dla wszystkich. By jeden i drugi czuł się w tym wszystkim zadowolony, szczęśliwy i czuł, że najważniejsze nie jest własne ja, ale ważne jest też budowanie czegoś więcej.

Co jeszcze?

Poglądy gospodarcze są dla mnie dużo bardziej istotne niż to, kto z kim śpi i kiedy ma większe dreszcze. Zgoda to miała być partia wolnorynkowa, ale z określeniem realnych zasad dla hegemonów rynku, którzy bardzo często bezprawnie wykorzystują swoją siłę. Wolny rynek z dobrze dofinansowanymi, dobrze działającymi instytucjami państwowymi, które potrafią ustrzec społeczeństwo przed zapędami tych największych.

Kiedyś nie rozumiałem, na czym polegają zagrożenia, które wynikają z modelu gospodarki, który jest realizowany w Polsce. Nie ma to nic wspólnego z wolnym rynkiem, tylko z wyzyskiem ludzi, gdzie często pod przykrywką wolnego rynku i zdrowej konkurencji, której nie ma w Polsce, wykorzystywani są rolnicy. Jako społeczeństwo jesteśmy oszukiwani, wyzyskiwani. I traci na tym rolnik, który sprzedaje za bardzo niską cenę, a także człowiek w mieście, który wydaje dużo.

Niektórzy mówią, że blisko panu do nacjonalistów.

Niesłusznie. Nie chciałbym, żeby ktoś mylił patriotyzm, miłość do ojczyzny, z nacjonalizmem. Nigdy nie zgodzę się z ludźmi, którzy przekraczają granice, czy to z lewej, czy prawej strony, bo wiem, że to donikąd nie prowadzi.

Ale powiedział pan kiedyś, że kibicuje Konfederacji.

Nigdy tak nie powiedziałem. Od Konfederacji miałem propozycję startowania do Sejmu, z pierwszego miejsca w swoim okręgu. Dzisiaj byłbym posłem.

Grzegorz Braun przytaczał na Facebooku pana wypowiedź w tej sprawie: „Kibicujemy im”.

Pierwszy raz mówię to publicznie, ale moje ostatnie spotkanie z Grzegorzem Braunem rozpoczęło się od tego, że Grzegorz Braun zamówił sobie dwie pięćdziesiątki wódki, które na początek spotkania wypił. Już stały na stole, kiedy ja przyszedłem. Według mnie to jest ogromna pogarda dla rozmówcy.

Miałem od Konfederacji propozycję, aby wejść do rady liderów, by ciągnąć u nich tematy rolnicze i być jedną z najbardziej widocznych osób. Mogę szanować innych ludzi i pójść na kompromis, ale nie będę się zgadzał z linią partii, która po prostu nie reprezentuje mnie samego. Wtedy nie było takiej partii i z różnych przyczyn się na to nie zdecydowałem.

Pierwszy raz mówię to publicznie, ale moje ostatnie spotkanie z Grzegorzem Braunem rozpoczęło się od tego, że Grzegorz Braun zamówił sobie dwie pięćdziesiątki wódki, które na początek spotkania wypił. | Michał Kołodziejczak

Ma pan na koncie wrogie wypowiedzi na temat Unii Europejskiej i Ukrainy. To się zgadza z profilem Konfederacji.

Nie mówię tego nigdy ze względu na profil takiej czy innej partii. O Ukrainie mówię bardzo często, reprezentując rolników. Rolnicy tracą na konflikcie między Unią Europejską a Rosją – gdzieś pośrodku jest tu Ukraina, w której obronie my stanęliśmy. Moim zdaniem UE bardzo źle się zachowała, bo sankcje, które są nakładane w konsekwencji tego złego wywierania wpływu na Rosję, szkodzą polskiej gospodarce, a nie rozwiązują konfliktu. Nikt temu nie zaprzeczy, że ludzie na Ukrainie nauczyli się żyć z konfliktem z Rosją, zaakceptowali to, że stracili Krym, a te wszystkie sankcje gospodarcze i polityczne w relacjach między Unią Europejską a Rosją, uprzykrzają tylko życie zwykłym, normalnym ludziom, takim jak ja i pan. Wierzę, że w Berlinie i Warszawie żyją tacy sami ludzie jak w Moskwie.

Pana zdaniem powinno się przejść do porządku dziennego nad tym, że Rosja dokonała inwazji na Ukrainę?

Nie, ale powinno się to inaczej rozwiązać. Przychodzę do pana po spotkaniu z człowiekiem reprezentującym instytucję, której rok temu odkręciliśmy szyld na budynku. Ale wiem, że wyłącznie rozmowa, którą prowadzę z ludźmi reprezentującymi daną instytucję, może doprowadzić do rozwiązania spornych spraw. Jest w Rosji problem – w porządku – ale jeśli obecne sposoby wywierania presji nie przynoszą efektów, to trzeba się zastanowić nad tym, żeby zrobić to inaczej.

A to prawda, że powiedział pan, że Krym był zawsze rosyjski?

Nigdy nie wypowiedziałem takich słów.

„Kołodziejczak uważa, że kto zna historię, ten wie, do kogo należał Krym, więc Polska mogła siedzieć cicho” – pisał reporter „Dużego Formatu” po rozmowie z panem. Nie podpisałby się pan pod tymi słowami?

Powiedziałbym, że konflikt na Krymie jest dla nas wszystkich bardzo trudny. Ale stanowi też element tego, co Rosja zauważyła jako bardzo istotne. Rosja bardzo mocno zagospodarowała Krym rolniczo, rozwija te tereny – jest to inwazja spowodowana możliwością pozyskania bardzo dobrych gruntów, gdzie może być produkowana żywność dla Rosji. Oni założyli sobie, że w ciągu najbliższych pięciu lat mają być samowystarczalni żywnościowo i robią konsekwentnie wszystko w tym kierunku. Tak jak wielkie korporacje podporządkowują sobie rynek, tak Rosja jest silna i podporządkowuje sobie w koło wszystko, co się da.

Powiedział pan o traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej, że „został podpisany przez zdrajców”.

I z tego bym się nie wycofał. Traktat akcesyjny nie zabezpieczył interesu rolników i polskiej klasy średniej.

To znaczy?

Litwini zastrzegli sobie, że przez 5 lat kapitał zagraniczny nie będzie mógł ingerować w wielkopowierzchniowy handel na Litwie. Wiedzieli, że wielkim zagrożeniem dla krajowej produkcji będzie wyprzedaż majątku krajowego i pozwolenie na bardzo duży pęd zagranicznym firmom, które są dokapitalizowane. Nie mogę pogodzić się z tym, że wchodzimy do Unii Europejskiej, która pędzi do przodu, a my rozwijamy się wówczas w innym kierunku. Bardzo dobrze było to widać na przykładzie rolnictwa. Ja uwielbiam Unię Europejską…

Nie jest pan przeciwko Unii Europejskiej?

Sprzeciwiam się tylko niektórym warunkom akcesji. Gdybym przyjął propozycję, która byłaby dla mnie osobiście korzystna, ale niekorzystna dla grupy, którą reprezentuję, to bym zdradził tę grupę. A były propozycje – nie było dla mnie propozycji, żeby wystartować w wyborach parlamentarnych, tylko z jednej spośród partii, które są dzisiaj w Sejmie. A pewnie gdybym puścił oko, to by się pojawiła [śmiech].

A dlaczego minister Ardanowski zmienił zdanie na temat Agrounii? Rok temu twierdził, że reprezentujecie „pustkę intelektualną”, a w październiku przed wyborami parlamentarnymi wystąpiliście razem na konferencji prasowej.

Bo ma ewidentnie problem z językiem, nad którym nie panuje. Widać też bardzo słaby dobór ludzi, którzy mu doradzają.

Przeprosił?

Wycofał się z tych słów. Ale ja myślę, że ta cecha przeszkadza wszystkim tym, którzy nie życzą mi dobrze – dla mnie ważne jest osiągnięcie celu. To, że on mówi na mnie „pustka intelektualna”, to jest jedynie jego słabość. Słaby polityk i dobry wiejski gadacz, który mówi tylko po to, żeby się ludziom podobało, żeby krew się lała, ze względu na potrzebę chwili.

Z drugiej strony, co mu się dziwić, skoro był tak mocno przez nas przyatakowany, że brakło mu merytorycznych argumentów. Prał ludziom mózgi, zniechęcając do pracy ze mną, za pomocą telewizji publicznej, z którą widzimy, co się dzieje – jest tubą propagandową PiS-u. Jak widać, czas pokazał, że mu się nie udało.

Moje poglądy są konserwatywne. Nie ukrywam tego i nigdy nie ukrywałem, że jestem osobą wierzącą, jestem katolikiem, ale też z dużym szacunkiem do ludzi innych wyznań i poglądów. | Michał Kołodziejczak

Czyli Ardanowski nie zmienił zdania na temat Agrounii, bo na trzy miesiące przed wyborami wycofał się pan z kandydowania?

Ja jedynie mogę żałować, że żyję w kraju, w którym politycy w taki sposób określają ludzi, którzy poświęcają własne życie i czas, rodzinę, by rozwiązywać problemy, z którymi oni sobie nie radzą.

W październiku po wyborach dostaliście umowę na kilkadziesiąt tysięcy złotych na współpracę z Krajowym Ośrodkiem Wspierania Rolnictwa. Jeśli spojrzeć na kalendarz, kolejność jest taka: Ardanowski krytykuje was w marcu, w lipcu wycofujecie się z wyborów, w październiku przed wyborami jesteście na wspólnej konferencji prasowej, a po wyborach dostajecie dofinansowanie.

Z wyborów wycofaliśmy się na długo przed otrzymaniem dofinansowania. Reprezentuję ruch społeczny i wiem, że skoro nie kandyduję w wyborach, to nie będę miał innej siły niż realizacja celów społecznych, które mamy jako organizacja non-profit. Widząc, jak firmy zagraniczne w Polsce czerpią korzyści z naszych publicznych pieniędzy, i reprezentując grupę ludzi, która chce to zmienić, dla mnie nie było innego wyjścia, niż zobaczyć, czy te instytucje są otwarte na współpracę z organizacjami społecznymi. Wtedy udało się to zrobić, wniosek został przyjęty.

Dla postronnego obserwatora wygląda to tak, że wycofujecie się z wyborów, a w zamian dostajecie pieniądze.

Tak, ale trzeba też być poważnym człowiekiem. Jeżeli miałbym za 89 tysięcy złotych wycofywać się z czegoś albo zmieniać sposób działania, to by było niepoważne. Jak byłem radnym, składałem oświadczenia majątkowe. Odesłałbym tam. Jeżeli ktoś twierdziłby, że za takie pieniądze zdecydowałbym się zrezygnować z pracy, którą realizuję tak naprawdę na rzecz polskiego społeczeństwa i instytucji państwowych, które sobie z tymi problemami nie radzą, to niech zauważy, że ja wyciągam rękę do współpracy i pokazuję, jakie mamy pomysły.

Tak naprawdę miał to być wstęp do mocniejszej pracy, ale Ardanowski wycofał się ze współpracy z Agrounią. Ardanowski od trzech tygodni wygląda jak śmierć. On nie ma energii, siły na podejmowanie dobrych inicjatyw i nie wiadomo, dlaczego wycofał się z tej pracy. Widocznie tak ma być. Jakiś czas temu chciał uśmiercić Agrounię i może znowu chce.

Ardanowski „wygląda jak śmierć”?

Od trzech tygodni chodzi jak struty. To jest fakt i każdy to powie.

Dlaczego?

Możemy się tylko domyślać, że chodzi o sprawę spółdzielni mleczarskiej Bielmlek, gdzie prezesem jest Tadeusz Romańczuk, były kolega Ardanowskiego w randze wiceministra rolnictwa. Doprowadził on spółdzielnię do dramatycznej sytuacji i ma problem. Przeze mnie i mojego kolegę nazwany był na komisji rolnictwa, publicznie, przy kamerach, złodziejem.

Z tego się nie wycofujemy i twierdzimy, że jest złodziejem. Mało tego, jest najgorszym typem złodzieja, który nauczył się kraść zgodnie z prawem. Nie może być tak, że Romańczuk zarabia 50 tysięcy złotych miesięcznie, a spółdzielnia ma kilkaset milionów zadłużenia. Dni pokażą, co tam będzie się działo.

Zostawmy na moment politykę. O co chodzi Agrounii?

Jest to ruch konsumencko-rolniczy, który pokazuje patologie na polskim rynku spożywczym. Wolny rynek niby funkcjonuje, tyle że produkcja żywności stała się obecnie tak droga, że nikt nie odważy się robić tego na wolny rynek, tylko będzie działać pod dyktando istniejących korporacji, które będą jedynymi kontrahentami rolników, bo tak sobie podporządkowały handel, tak sobie zorganizowały całe życie społeczne w kraju.

Agrounia mówi o tym, że produkcja żywności to strategiczna gałąź gospodarki, która daje nam bezpieczeństwo i niezależność. Natomiast Biedronka i kilka innych sklepów wywiera na nasze życie społeczne ogromny wpływ. Rynek żywności zostanie za chwilę zawładnięty przez korporacje. Przyjeżdżając z prowincji do Warszawy widzę, w jaki sposób to działa.

Jak działa?

Wykosili wszystkich. Wykosili małe, osiedlowe sklepy rodzinne. Korporacje stworzyły przy sobie spółki należące do Polaków, które skupują dla nich produkty i potem sprzedają do Biedronki. Dzisiaj skupują kapustę białą za 30 groszy za kilogram – w sklepie kosztuje 3 złote. Większość zgarnia korporacja, bo wie, że w mieście nie ma konkurencji. Prawo pozwala na to, że w biurowcu przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie jest Biedronka, a za kilkaset metrów kolejna.

Biedronka i kilka innych sklepów wywiera na nasze życie społeczne ogromny wpływ. Rynek żywności zostanie za chwilę zagarnięty przez korporacje. | Michał Kołodziejczak

Ostatnio złożyliście przeciwko Biedronce pozew w sprawie błędnego oznaczania produktów.

Jest pozew cywilny, a oddzielnie będzie wniosek do prokuratury. Chodzi o to, że ludzie są po prostu oszukiwani. Biedronka sprzedaje zagraniczne produkty, a przedstawia je konsumentom jako polskie. Na przykład, była sprzedawana papryka z wielkim oznaczeniem „Jestem z Polski”, a była z Hiszpanii.

Dlaczego to robią? Bo badania pokazują, że Polacy są często w stanie zapłacić więcej za polski produkt. Kto by pomyślał, że w Polsce mogą być ziemniaki z Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec? Nasza organizacja wywalczyła to, że na każdym opakowaniu ziemniaków jest flaga z krajem pochodzenia. Niestety na razie tylko ziemniaków.

Dlaczego?

Bo tak trudno się współpracuje z ministerstwem. I tak wielki wpływ wywierają korporacje. Odpowiedzią Biedronki na to, co robimy w ostatnim czasie, jest powołanie wewnętrznej instytucji rzecznika konsumentów.

I to jest działanie realne czy pozorowane?

Pozorowane. Na razie to bardzo mały krok. Ale jest to ewidentnie odpowiedź na nasze działania, które najwyraźniej znaczą dużo więcej niż cały UOKiK, który jest bezradny.

Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że pozór „taniości” produktów zagranicznych jest wykorzystywany tylko po to, by udusić produkcję rolną w kraju i jak najszybciej sobie ją podporządkować.

I jak to wygląda w praktyce?

Bardzo często sieci w pewnych okresach nie kupują polskich produktów od rolników.

Zamiast tego kupują drożej za granicą?

Tak. Wiem doskonale o dwóch przykładach. Za pierwszym razem jedna z sieci postanowiła, że nie będzie kupować przez dwa tygodnie polskiej marchwi – niech rolnicy i producenci wiedzą, że mają się podporządkować. Za drugim razem była taka sama przygoda z białą kapustą. Jedna z największych sieci powiedziała, że nie będzie kupować polskiej kapusty, żeby w dwa tygodnie udusić podaż. To jest strasznie dolegliwe.

Mówi się, że nasze rolnictwo jest bardzo rozdrobnione. Czy to nie jest problem?

Oczywiście, że jest rozdrobnione – i właśnie tutaj dokonała się zdrada przy podpisaniu traktatu akcesyjnego. Nie uwzględniono naszych realnych warunków bytu i pracy. Rękami korporacji wyczyszczono polskie gospodarstwa rodzinne, które zostały już teraz zmiecione z ziemi.

Wpuściliśmy do kraju podmioty, które kupują tylko od dużych, ale zastały świat, gdzie są małe podmioty i należałoby współpracować z nimi. Skoro rządzący nie troszczą się o dobro wspólne, to supermarkety powiedziały: jak będziecie duzi, to będziemy od was kupować, a teraz kupujemy z zagranicy.

Czy w takim razie rolnikom nie opłaca się współpracować i tworzyć większych podmiotów?

Opłaca się, ale to tylko jeden element całości. Biedronka mogłaby też kupować od małych, gdyby chciała. Tylko że nie chce. To jest element podporządkowywania sobie produkcji. Ja mówię o rolnictwie, bo doskonale to widzę. Ale tak się dzieje w każdej dziedzinie, że wykorzystywane są wszystkie chwyty, by pokazać, kto rządzi i od kogo jesteśmy uzależnieni.

Jesteśmy namawiani do tworzenia większych spółdzielni i grup producenckich, ale wciąż będziemy uzależnieni od supermarketów, które mogą położyć dużego równie szybko, jak małego. Widać to po tym, ile w Polsce zamknięto grup producenckich i spółdzielni, które tworzyły się, by współpracować z supermarketami.

Nie dają sobie rady?

Duże podmioty wykorzystują swoją pozycję, urzędy nie działają i mamy koło zamknięte.

UOKiK powiedział nam, że jeśli widzimy nieprawidłowości, to powinniśmy iść do sądu. To jest dramat. Mamy iść do sądu z Kauflandem albo Biedronką? | Michał Kołodziejczak

W Unii w rolnictwie pracuje średnio około 4 procent osób, a w Polsce około 12 procent. Może polskie rolnictwo jest nie na czasie?

Spójrzmy na historię. Rolnictwo niemieckie, holenderskie, francuskie, przez ponad pół wieku otrzymywało dopłaty. Założyciele Unii Europejskiej postanowili, że 50 procent budżetu będzie przekazywane na rolnictwo – nie po to, żeby rolnikom się lepiej pracowało, tylko żeby Unia była niezależna żywnościowo względem reszty świata. Jak my mogliśmy z nimi konkurować, przechodząc przez czasy komunistyczne i trudne czasy lat 90. dla polskiego rolnictwa, skoro nam podkładano nogi, a tam w rolnictwo inwestowano publiczne pieniądze?

To jest racja, że byliśmy w innym momencie rozwoju niż Zachód. Ale dzisiaj już bardzo mocno go dogoniliśmy. Jeśli w Polsce 12 procent osób jeszcze pracuje w rolnictwie, to jest cud. Za dwa lata będzie pracowało mniej niż 4 procent i mówię to zupełnie poważnie.

To co trzeba zrobić? Chronić sklepy rodzinne?

Sklepów rodzinnych już dzisiaj nie ma. Zostało nam wpływać na instytucje państwowe, aby pilnowały sieci hipermarketów, by nie nadużywały swojej pozycji. Ceny żywności, które widzę w mieście, są nie do pojęcia. Jest kilka sieci, które nie mają konkurencji ze strony innych sklepów i dogadały się, pracując w jednej organizacji, która ma swoje przedstawicielstwo przy ministerstwie. Oni potrafią współpracować, nie robią sobie krzywdy.

Może byłoby inaczej, gdyby był dobrze dofinansowany UOKiK i prezes, który potrafi tam dobrze zarządzić, a nie taki, który powiedział mi tydzień temu, żebym szedł strajkować pod Sejm, bo oni wiedzą, co mają robić. Sieci widzą, że państwo nie jest zainteresowane tym, by kontrolować ich działalność.

Pana zdaniem to jest nielegalna działalność?

Tak, to jest kartel. Mało tego, UOKiK powiedział nam, że jeśli widzimy nieprawidłowości, to powinniśmy iść do sądu. To jest dramat. Mamy iść do sądu z Kauflandem albo Biedronką?

Fot. Pixinio.com

Jak na razie złożyliśmy wniosek o podzielenie Biedronki na mniejsze podmioty. Teraz widzę, jak ogólnopolskie stacje odmawiają wywiadów ze mną na te tematy, bo Biedronka razem z Lidlem w 2019 roku wydały na reklamy blisko 1,2 miliarda złotych! Radia i telewizje, niby niezależne, boją się tego, że wycofają swoje reklamy, jeśli będzie się o nich mówiło źle.

Mało tego, Biedronka w jednym z pism do nas stwierdziła, że jest tak duża, że zatrudnia tyle osób, że nie jest w stanie uchronić się od błędów, które popełniają ludzie. Czyli można konsumentów świadomie wprowadzać w błąd, o czym wie zarząd Biedronki, ale firma nie chce z tym nic zrobić.

Mówi pan o tym, że potrzebujemy patriotyzmu gospodarczego. Kupowanie w Biedronce i Żabce jest patriotyczne czy nie?

Wybieranie krajowych produktów jest, jeżeli nie odbiegają jakościowo od innych. A te sieci muszą być zmuszone do tego, by nie wprowadzać nas w błąd, że kupujemy niby polski produkt, a jest zagraniczny.

A co do patriotyzmu gospodarczego: nie ma w Polsce polityki budowania patriotyzmu gospodarczego. Czy mamy dzisiaj sieci spożywcze, które należą do Polaków? Mogę powiedzieć, że jako Agrounia będziemy uruchamiać gałąź biznesową. Będziemy chcieli zaproponować w pierwszej kolejności ludziom w dużych miastach możliwość kupowania produktów bezpośrednio od nas, a my zagwarantujemy jakość, pochodzenie i dowóz do domu. Chcemy ominąć cały korporacyjny łańcuch dystrybucji.