Szanowni Państwo!

Od kiedy władzę w Polsce przejęła prawica, hasło „patriotyzmu” zajmuje eksponowane miejsce w politycznym przekazie i to w rozmaitych dziedzinach. Wspomina się o nim przy okazji zakupów sprzętu dla wojska, celebracji rozmaitych rocznic i świąt kościelnych, a także przy okazji imprez kulturalnych. Uczucia patriotyczne mają rozbudzać w Polakach powołane w tym właśnie celu fundacje, niezmienny kanon lektur szkolnych, nowe seriale i filmy finansowane pośrednio lub bezpośrednio przez państwo – a nawet przymiotnik „narodowy”, rozmnożony w nazwach najróżniejszych organów. Jednak okazuje się, że patriotyzm to nie tylko historia, symbole i specyficzny język. Od kiedy polskim wicepremierem, a następnie premierem został Mateusz Morawiecki na przód zaczęła się wysuwać jeszcze jedna jego odmiana.

„Patriotyzm gospodarczy na pewno będzie wytyczał drogę naszego modelu gospodarczego. Mogę obiecać, że z tej drogi nie zejdziemy” – mówił w lipcu 2018 roku podczas jednego ze spotkań Mateusz Morawiecki. W kategoriach patriotyzmu uzasadniano rozmaite inicjatywy rządowe – rzekomą odbudowę polskiego przemysłu stoczniowego (stojącą od lat w miejscu, o czym pisaliśmy), budowę polskiego samochodu elektrycznego , powołanie Polskiej Fundacji Narodowej, dodatkowe opodatkowanie sklepów wielkopowierzchniowych (w większości niepolskich) czy ograniczenie handlu w niedzielę wyłącznie do niewielkich, lokalnych, rodzinnych sklepów.

Jak jednak te ogólne deklaracje i wysiłki legislacyjne przełożyły się na rzeczywistość? O mocno dwuznacznych skutkach ograniczenia handlu w niedzielę pisaliśmy w poprzednim numerze „Kultury Liberalnej” . Wiele wskazuje na to, że zamiast pomóc rodzinnym sklepikom, najbardziej na nowych przepisach skorzystały sieci franczyzowe, które w niedzielę funkcjonują bez przeszkód jako placówki pocztowe. O nadużyciach nowych przepisów mówi otwarcie jeden z autorów przepisów ograniczających handel w niedzielę, poseł PiS-u Janusz Śniadek.

„Nieuczciwa konkurencja polegająca na omijaniu przepisów pod pozorem prowadzenia działalności pocztowej przez Żabki, to oszukiwanie wszystkich innych podmiotów handlowych”, mówi Śniadek w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. I przewiduje, że niedługo kolejne sklepy będą chciały wykorzystać lukę w przepisach. Zamiast jednak znieść zakaz, Śniadek – uwaga – chce jego uszczelnienia. „Najprawdopodobniej to się skończy tym, że placówki pocztowe zostaną w ogóle wyłączone z wyjątków dopuszczających pracę w niedzielę”. Taka zmiana pomoże, zdaniem posła, lokalnym, drobnym handlarzom.

Dokładnie przeciwnego zdania jest Cezary Kaźmierczak, przewodniczący Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. „Wielkim przegranym tej regulacji są małe sklepy i hipermarkety”, mówi w rozmowie z Jakubem Bodzionym. „Rząd bardzo pomógł dwóm grupom sklepów. Po pierwsze, dyskontom, które mają rekordowy wzrost i perspektywy rozwoju. Drugie, to tak zwane convenience stores”, czyli właśnie wspomniane już sklepy sieciowe o relatywnie niewielkiej powierzchni.

Z innej jeszcze perspektywy rządowe działania na rzecz polskich handlarzy i producentów żywności krytykuje Michał Kołodziejczak, lider Agrounii – organizacji znanej z głośnych protestów między innymi przeciwko wykorzystywaniu zagranicznych produktów żywnościowych w sieciowych supermarketach oraz drastycznie niskim, zdaniem protestujących, cenom płaconym polskim producentom.

„Wolny rynek niby funkcjonuje. Tyle że produkcja żywności stała się obecnie tak droga, że nikt nie odważy się robić tego na wolny rynek, tylko będzie działać pod dyktando istniejących korporacji” – mówi Kołodziejczak w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. One będą jedynymi kontrahentami rolników, bo tak sobie podporządkowały cały handel, wyjaśnia Kołodziejczak. A o wielkich sieciach handlowych mówi bez ogródek, że „wykosiły” małe, osiedlowe sklepy.

„Kupowanie polskich produktów to najprostszy sposób na wsparcie polskiej gospodarki” – pisał na Twitterze premier. Może zatem patriotyzm gospodarczy leży głównie w rękach obywateli-konsumentów? Teoretycznie Polacy w sondażach twierdzą, że rodzime miejsce pochodzenia jest dla nich jedną z trzech najważniejszych cech produktu decydujących o jego wyborze. Nie wyklucza to jednak tego, że dwie ważniejsze cechy – cena i jakość – mogą mieć znaczenie absolutnie decydujące, a patriotyzm zakupowy to raczej deklaracja, a nie realnie istotny czynnik.

„Konsumenci muszą zacząć kupować polskie produkty, nawet jeśli tymczasowo są nieco gorsze”, mówił w 2017 roku Jan Filip Staniłko , wówczas zastępca dyrektora Departamentu Innowacji (a obecnie dyrektor tego departamentu) w Ministerstwie Rozwoju. Dzięki temu – jego zdaniem – polskie firmy będą mogły rozwinąć się na tyle, by w końcu konkurować z zagraniczną konkurencją.

Czy jednak na pewno tak powinniśmy rozumieć patriotyzm gospodarczy?

„Patriotyzm to działanie na rzecz poprawy jakości życia i kondycji kraju. Ale i jakość życia, i kondycja kraju nie może się opierać na byle jakich produktach, które trzeba tępić, a nie promować”, przekonuje ekonomistka, prezeska Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego Elżbieta Mączyńska.

„Patriotyzm gospodarczy wymaga holistycznego myślenia i nie może się sprowadzać do hasła «Kupuj polskie», nawet jeśli to coś, to byle co”, mówi. Tym bardziej że w wielu przypadkach nie sposób ustalić, ile „polskości” tak naprawdę jest w rzekomo polskim produkcie.

Chwytliwe hasło, którym lubią posługiwać się politycy, przy bliższej analizie okazuje się więc znacznie trudniejsze do zdefiniowania, niż nam się to wydaje. A co za tym idzie – znów wbrew chwytliwym hasłom – nie istnieje jedna, magiczna formuła, która komukolwiek pozwoliłaby przekształcić Polaków w „gospodarczych patriotów”.

Na razie patriotyzm gospodarczy to pobożne życzenie.

 

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”