„Prezydent Duda coraz bliżej zwycięstwa w pierwszej turze. Z wielu powodów byłoby to bardzo dobre sensowne oraz praktyczne rozstrzygnięcie. W ten sposób można uniknąć sporo potencjalnych implikacji”. Taki triumfalistyczny wpis zamieściła na Twitterze europosłanka PiS-u i była rzeczniczka klubu parlamentarnego tej partii Beata Mazurek.

Radość europosłanki wywołał nowy sondaż prezydencki przeprowadzony na zlecenie tygodnika „Do Rzeczy”. Na Andrzeja Dudę wskazało ponad 46 procent ankietowanych, grubo ponad dwa razy więcej niż na drugą Małgorzatę Kidawę-Błońską. Litościwie pomińmy fakt, że pani posłanka nie do końca chyba rozumie słowo „implikacja” lub ma kłopot z poprawnym wykorzystaniem go w zdaniu. Ważniejsza jest bowiem ogólna postawa, którą ten wpis ujawnia. Jeśli wpis Beaty Mazurek nie jest jej odosobnionym wybrykiem i podobnie myślą także inni politycy tej partii, to nasuwają się dwa wnioski. Nie tylko przedkładają wąsko rozumiany interes partii nad państwowy, ale też… kompletnie nie rozumieją, co leży w interesie ich partii.

W obecnej sytuacji przełożenie wyborów prezydenckich to jedyne sensowne rozwiązanie. Przyczyn jest kilka.

Po pierwsze, obecnie kampania nie może być prowadzona w normalny sposób. Brak publicznych spotkań z wyborcami uderza właściwie we wszystkie sztaby, bo podróże po Polsce i rozmowy ze „zwykłymi” Polakami były zasadniczą obietnicą każdego kandydata.

Zorganizowanie wyborów w warunkach epidemii stwarza ryzyko podważenia ich uczciwości. A to może mieć potężne konsekwencje dla całego systemu politycznego i stabilności kraju. | Łukasz Pawłowski

Po drugie, nie wiemy dziś, jak będzie się rozwijała epidemia i jak długo potrwają szeroko rozumiane utrudnienia w normalnym funkcjonowaniu życia obywateli. Nie chodzi wyłącznie o przymusową kwarantannę, której – jak twierdzi szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk – już wkrótce może zostać poddanych nawet 100 tysięcy osób (w połowie marca były to nieco ponad 2 tysiące). Jeśli kwarantanna potrwałaby długo, ci wszyscy ludzie siłą rzeczy mieliby ograniczone możliwości skorzystania z prawa wyborczego. Ale problem nie ogranicza się wyłącznie do nich. Miliony Polaków – ze względu na zaburzenie normalnego trybu funkcjonowania państwa – mają dziś głowy zaprzątnięte poważnymi problemami, które wpływają na ich życie tu i teraz.

Osoby pracujące, niepewne czy zachowają pracę i jak będzie wyglądała w najbliższych dniach; przedsiębiorcy i właściciele restauracji, barów, firm eventowych czy biur turystycznych, niepewni, czy ich biznesy przetrwają najbliższe tygodnie; lekarze i inni pracownicy systemu ochrony zdrowia niepewni, jak będzie wyglądała praca ich placówek i jakie będą oczekiwania wobec nich; strażacy, policjanci, żołnierze, niepewni, jak zostaną wykorzystane ich służby w najbliższym czasie i czy nie będą musieli na jakiś czas rozstać się z rodziną; rodzice dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym niepewni, jak długo będą musieli organizować opiekę zastępczą; osoby starsze, niepewne, czy władze nie zastosują wobec nich – jako zwiększonej grupy ryzyka – specjalnych środków bezpieczeństwa.

Ci wszyscy Polacy – a więc de facto my wszyscy, bo niemal każdy z nas do którejś z tych grup należy – potrzebują dziś konkretnych informacji, a nie debat o innych ważnych problemach, które jednak w obliczu epidemii schodzą na dalszy plan. Tym bardziej, że nic nie wskazuje na to, by w najbliższych dniach udało się ograniczyć zasięg epidemii. Jeszcze w poniedziałek 16 marca minister zdrowia  Łukasz Szumowski mówił, że w tym tygodniu musimy się przygotować na „czterocyfrową liczbę chorych”. Kiedy wypowiadał te słowa, w Polsce było „zaledwie” 125 potwierdzonych przypadków choroby.

Po trzecie, „dynamiczny wzrost” liczby chorych, o którym mówi minister Szumowski, znacznie utrudni samą organizację wyborów, dodatkowo narażając zdrowie tak członków komisji wyborczych, jak i samych głosujących.

Po czwarte i najważniejsze, przeprowadzenie wyborów w warunkach epidemii stwarza ryzyko podważenia ich uczciwości. A to może mieć potężne konsekwencje dla całego systemu politycznego i stabilności kraju.

Demokracja – w odróżnieniu od systemów autorytarnych i dyktatorskich, które polegają na strachu – opiera się na zaufaniu. Na zaufaniu do instytucji i procedur wyboru władzy, a także przepisów wyznaczających granice tej władzy. To dzięki zaufaniu przegrani w wyborach uznają ich ważność i cierpliwie czekają na szansę rewanżu. Nawet w Polsce, kraju skrajnie podzielonym politycznie przeciwnicy partii rządzącej nie kwestionują legalności jej wyboru. Możemy nie zgadzać się z PiS-em, możemy uznawać, że tak partia, jak i jej prezydent źle wykonują swoje obowiązki, nadużywają władzy czy nawet łamią prawo, ale nie ma poważnych prób podważenia legalności ich wyboru.

Opozycja uznaje, że władza leży w rękach rządu, a kontrkandydaci Andrzeja Dudy (lub ich partyjni koledzy) przychodzą na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, uznając tym samym, że to Duda, jako legalnie wybrany prezydent, ma prawo takie posiedzenia organizować. Inne uprawnienia prezydenta – zwoływanie posiedzeń Sejmu, podpisywanie ustaw, powoływanie sędziów Trybunału Konstytucyjnego itd. – także nie są kwestionowane, nawet jeśli opozycja twierdzi, że prezydent niekiedy łamie prawo i może być za to pociągnięty do odpowiedzialności.

Przeprowadzenie wyborów w warunkach braku uczciwej konkurencji, kiedy tysiące ludzi nie mogłyby lub bałyby się głosować, stanowiłoby mocną podstawę do podważenia ich legalności. A konsekwencje takiej postawy – jeśli okazałaby się dość powszechna – trudno przewidzieć. Mogą sięgać od „zwykłych” kłótni politycznych, po dramatyczny chaos i przemoc na ulicach. | Łukasz Pawłowski

To założenie o legalności wyboru nie jest czymś oczywistym. Przeprowadzenie wyborów w warunkach braku uczciwej konkurencji, kiedy tysiące ludzi nie mogłyby lub bałyby się głosować, stanowiłoby mocną podstawę do podważenia ich legalności. A konsekwencje takiej postawy – jeśli okazałaby się dość powszechna – trudno przewidzieć. Mogą sięgać od „zwykłych” kłótni politycznych, po dramatyczny chaos i przemoc na ulicach. Zagrożenie jest tym większe, że w sytuacji nadzwyczajnej, w jakiej się znaleźliśmy, władze tym bardziej potrzebują kredytu zaufania ze strony obywateli.

Obecnie politycy Zjednoczonej Prawicy pokroju Beaty Mazurek mogą zacierać ręce i cieszyć się, że „dzięki” epidemii prezydentura sama wpadnie im do koszyczka. Z prostego powodu – w obliczu kryzysu ludzie skupiają się wokół obecnej władzy. Ale to, co jest prawdziwe dziś, nie musi być prawdziwe jutro. Epidemia dopiera się zaczyna, a jej rozmaite skutki będą dla obywateli coraz trudniejsze do zniesienia. Instytucje państwowe zaś, nawet jeśli dziś jako tako radzą sobie z wyzwaniami, będą stopniowo traciły równowagę.

Już teraz w mediach społecznościowych pojawiają się dramatyczne apele placówek medycznych o pomoc finansową. Pogotowie ratunkowe w Legnicy dosłownie błaga o pieniądze za pośrednictwem profilu na Facebooku. Na stronie internetowej Się Pomaga, zbierającej pieniądze dla potrzebujących chorych, uruchomiono zbiórkę na „wsparcie polskiej służby zdrowia w walce z epidemią” koronawirusa. W rozmowie z dziennikarzem „Kultury Liberalnej” Jakubem Bodzionym lekarz pracujący na oddziale chorób płucnych Szpitala Klinicznego przy ulicy Banacha w Warszawie mówił, że do dyspozycji mają 30 kompletów odzieży ochronnej, czyli mniej niż może wymagać obsługa jednego (!) chorego. Przyznawał też, że z braku lepszych zabezpieczeń kupują nawet… stroje malarskie. 

Takich dramatycznych apeli i wstrząsających historii będzie z każdym dniem coraz więcej, a adresatem pretensji rozgoryczonych obywateli nie będzie opozycja, ale partia rządząca, w tym jej prezydent. O ile więc dziś Andrzej Duda być może faktycznie jest bliski zwycięstwa w pierwszej turze, a minister Łukasz Szumowski cieszy się dużym zaufaniem społecznym, to już za tydzień, dwa może być zupełnie inaczej. Wówczas politycy PiS-u zorientują się, że przełożenie wyborów leży także w ich interesie.

Dziś politycy Zjednoczonej Prawicy pokroju Beaty Mazurek mogą zacierać ręce i cieszyć się, że „dzięki” epidemii prezydentura sama wpadnie im do koszyczka. Z prostego powodu – w obliczu kryzysu ludzie skupiają się wokół obecnej władzy. Ale to, co jest prawdziwe dziś, nie musi być prawdziwe jutro. | Łukasz Pawłowski

Zamiast czekać do tego momentu, lepiej już dziś podjąć decyzję, tym bardziej, że apelują o nią politycy opozycji, jest więc szansa na ponadpartyjne porozumienie. Demokracja opiera się na zaufaniu, a zaufanie bierze się z przejrzystości. Aby decyzja o przełożeniu wyborów została przez obywateli zaakceptowana, potrzebna jest klarowna deklaracja kiedy i pod jakimi warunkami będzie można będzie je zorganizować. A także co stanie wówczas, gdy po upływie określonego w prawie terminu nadal będzie to niemożliwe.

Wyjątkowe czasy wymagają podjęcia wyjątkowych kroków i wybory prezydenckie nie są wyjątkiem. Tym bardziej, że stawką nie jest wynik tego czy innego kandydata, ale stabilność systemu politycznego, a co za tym idzie – całego kraju.

 

Fot. prezydent.pl