„Jeszcze będzie normalnie” – napisał do mnie wczoraj pewien znajomy. Pomyślałam wtedy, że nie do końca wiem już, co to oznacza. Dosłownie kilka dni temu wciąż wydawało się, że społeczna kwarantanna będzie tylko epizodem. Dziś nowa rzeczywistość tak mocno odciska się w naszym doświadczeniu, że nie wiadomo dokładnie, jakimi zastanie nas „normalność”, gdy wróci. Do najważniejszych pytań należy to, jak epidemia wpłynie na demokrację i do jakiej „normalności” wrócimy w tym sensie.

Demokracja w trybie awaryjnym

Dlaczego epidemia ma w ogóle mieć wpływ na demokrację? Ponieważ jest rodzajem katastrofy. Można postawić ją w jednym rzędzie obok innych katastrof, które znamy z niedawnej przeszłości – choćby wybuchu bomby atomowej, jak w Hiroszimie, dramatycznego wypadku ze skażeniem radioaktywnym, jak w Czarnobylu, a nawet masowych mordów, jakie znamy z XX wieku. Przy wszystkich różnicach należy zauważyć także podobieństwa. Epidemia koronawirusa, podobnie jak te dwudziestowieczne katastrofy, ma potencjał spychania losu demokracji na plan dalszy wobec widma nadchodzącego kataklizmu. Podobnie jak one, stawia nas wobec wyzwań. Po pierwsze: co chronić – wolność czy własną egzystencję? Po drugie: jak pozostać czujnymi na zagrożenia dla demokracji, gdy przede wszystkim staramy się chronić zdrowie i życie swoich najbliższych? Przez długie dziesięciolecia kataklizmy z przeszłości uważano za nauczycieli teraźniejszości. Mogą nam one być pomocne również teraz.

Ciszę w sferze publicznej, w klasycznej filozofii polityki wiązano z niebezpieczeństwem despotyzmu. | Karolina Wigura

Pierwsze ostrzeżenie dla demokracji wynika z kłopotów z samym pojęciem normalności. Wiemy, że nasz sposób życia bardzo się w ostatnich dniach zmienił. W tej chwili zmiana ta dotyczy przede wszystkim nawyków. Inaczej się przemieszczamy, inaczej robimy zakupy, inaczej się witamy, inaczej pracujemy. Ludzie szybko przyzwyczajają się do nowych warunków, a gdy kwarantanna się zakończy, szybko powrócą do starych sposobów robienia różnych rzeczy. Jak na razie, nie ma w tym nic złego. Co jednak, gdy zmiany zaczną dotyczyć nie tylko prostych rytuałów codzienności, ale również kwestii moralnych? I znów, nie musi to być złe. Może być tak, że ludzie w sytuacji rozprzestrzeniającej się epidemii okażą solidarność – moralność wręcz się odbuduje. Jednak może być też inaczej. Już dziś wiadomość o tym, że we Włoszech, wobec ograniczonych możliwości sprzętowych, respiratory przeznaczane będą tylko dla młodszych pacjentów, jest dla wielu osób źródłem oburzenia i bezsilnego gniewu. A co jeśli dojdzie do znacznie gorszych zmian, w miarę, jak sytuacja będzie się pogarszała?

Pewną wskazówkę dotyczącą tego, jak zmiany w moralności mogą odciskać się na demokracji, niesie ze sobą pisarstwo polityczne Hannah Arendt. Autorka ta poruszała w swoich tekstach temat katastrofy w kontekście moralności oraz totalitaryzmu. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że porównanie epidemii do czasów totalitaryzmu jest ryzykowne. Myślę jednak, że warto dzięki takim filozofom, jak Arendt, przypomnieć sobie, czego dowiedzieliśmy się w nie tak odległym czasie na temat wpływu stanu wyjątkowego na zbiorową psyche. W „Eichmannie w Jerozolimie” Arendt pokazywała, że w przypadku Niemiec panowanie totalitarne przyniosło nie jeden upadek moralności, ale dwa. Społeczeństwu niemieckiemu, przekonuje, wpierw wpojono za czasów panowania narodowego socjalizmu odwrotność dekalogu. Zamiast „nie zabijaj” – „będziesz zabijał”, zamiast „nie mów fałszywego świadectwa” – „będziesz kłamał”. „Moralność uległa degeneracji – pisze Arendt – stając się zwykłym zespołem zwyczajów, nawyków i konwencji, które można dowolnie zmieniać”. Następnie, po zakończeniu rządów narodowego socjalizmu ta nowa moralność także upadła. Społeczeństwo powróciło do normalności, ale Arendt przekonuje, że był to powrót pełen hipokryzji, przekonywania samych siebie, że nic strasznego się nie dokonało. Zaś to przez długi czas psuło według niej wspólnotę polityczną, która jest przecież podmiotem demokracji.

Fot. Needpix.com

Drugie ostrzeżenie ma związek z tym, jakie jest społeczne i polityczne znaczenie ciszy. Na ulicach wielu miast nie tylko w naszym kraju i nie tylko na naszym kontynencie, panuje dziś niemal totalna cisza, a pustkę z nieba fotografują tylko drony. Trudno oprzeć się skojarzeniu z jednym z rozdziałów „O duchu praw”, wybitnego traktatu politycznego z XVIII stulecia, w którym Monteskiusz pisze o śmiertelnej ciszy, jaka panuje w miastach, gdy nieprzyjaciel przekracza ich mury. Nasz nieprzyjaciel nie ma dziś formy obcych wojsk. Jest niewidzialny – ale nie oznacza to, że przez to mniej groźny. Dlatego jest uzasadnione, aby odczuwać przed nim obawę.

O tym, że odosobnienie może wyzwalać zarówno nasze najlepsze, jak i najgorsze cechy, wie już pewnie każda przyglądająca się sobie uważnie osoba po tych kilku dniach kwarantanny. Tukidydes pokazuje, że ten sam mechanizm może być również aktywny w kontekście zbiorowym. | Karolina Wigura

Cisza przed burzą

Przywołanie tutaj Monteskiusza jest jednak o tyle zasadne, że ciszę w sferze publicznej w klasycznej filozofii polityki wiązano z niebezpieczeństwem despotyzmu. Despotyzm jest formą rządów, która opróżnia sferę publiczną z ożywienia i gwaru charakterystycznych dla demokracji. Zainteresowania i działania ludzi zostają przesunięte do sfery prywatnej, skierowane na przyjemności i dobra materialne. To zagraża demokracji, ponieważ podczas gdy ludzie zajęci są sobą w swoich domach, w sferze publicznej mogą zostać zaprowadzone nieodwracalne zmiany pod pretekstem walki z katastrofą.

Niektórzy twierdzą dziś, że rolę sfery publicznej przejął internet. Bardziej przypomina to jednak pobożne życzenia niż twierdzenia oparte na gruntownym przemyśleniu tego, czym jest światowa sieć. To prawda, że jeszcze kilkanaście lat temu, w romantycznej epoce początków mediów społecznościowych, wielu sądziło, że sieć wzmocni demokrację bezpośrednią, da obywatelom lepsze narzędzia i sprawi, że będą oni dzięki niej bardziej aktywni. Mając jednak dzisiejszą wiedzę, naprawdę trudno jest tak uważać. Bierność obywateli-followersów jest zjawiskiem badanym naukowo, zwraca się uwagę na zatarcie podziału na sferę publiczną i prywatną, brak demokratycznych regulacji wobec firm dostarczających najważniejsze serwisy internetowe i społecznościowe, wreszcie na skandale z użyciem sieci społecznościowych, jak choćby te z udziałem Cambridge Analytica. Trudno zakładać, że mimo tych wszystkich ciemnych stron internet w automatyczny sposób stanie się remedium na opustoszałą strefę publiczną „w realu”. Raczej należy się zastanawiać, w jaki sposób można dbać o aktywność i świadomość obywateli w sytuacji, gdy dotrzeć do nich bez pośrednictwa technologii jest jeszcze trudniej niż zwykle.

Trzecie ostrzeżenie dotyczy tego, jak nasze indywidualne decyzje w czasie katastrofy mogą przyczynić się do upadku wspólnoty politycznej, a nawet rządów prawa. Co przez to rozumieć? W jednym z najbardziej przejmujących historycznych świadectw czasów zarazy, które znajdujemy w „Wojnie peloponeskiej”, Tukidydes opowiada o tym, co dzieje się, gdy do Aten nadchodzi dziesiątkująca ludność choroba. Najlepsi obywatele giną, ponieważ zajmują się pielęgnowaniem chorych, od których niechybnie się zarażają. Tymczasem najgorsi, najbardziej egoistyczni członkowie wspólnoty zostają w domach i przeżywają. Strach przed nieuniknioną w przypadku zarażenia śmiercią sprawia, że jedyne o czym myślą, to jak najszybsze skorzystanie z dóbr materialnych i wszelkich przyjemności. Choć wydaje się, że wszystko to jest tylko sumą działań pojedynczych ludzi, próbujących poradzić sobie z katastrofą, w tle po cichu obumiera zbiorowa solidarność, upadają rządy prawa i dezintegracji ulega wspólnota polityczna. Demokracja ateńska, tak chwalona w tej samej książce dosłownie kilka stron wcześniej w słynnej mowie pogrzebowej Peryklesa, w czasach zarazy wchodzi w kryzys bliski całkowitej destrukcji.

Zwycięstwo nad groźbą zagłady ludzi nie może odbyć się kosztem zagłady demokracji. | Karolina Wigura

O tym, że odosobnienie może wyzwalać zarówno nasze najlepsze, jak i najgorsze cechy, wie już pewnie każda przyglądająca się sobie uważnie osoba po tych kilku dniach kwarantanny. Tukidydes pokazuje, że ten sam mechanizm może być również aktywny w kontekście zbiorowym. Możemy tylko spekulować, jakie w takim razie formy będą przyjmować nasze zbiorowe zalety, jak choćby skłonność do pewnego nieposłuszeństwa obywatelskiego i spontanicznej pomocy – ale także wady, jak głęboka polaryzacja i niechęć do akceptowania inności drugiego człowieka.

Przynajmniej jak na razie reakcja Polaków na epidemię wydaje się adekwatna i poważna. W przeciwieństwie do innych krajów, nie było przypadków z nagminnego łamania wprowadzonych regulacji. Ale samo posłuszeństwo wobec praw, szczególnie tych wprowadzonych doraźnie, z ominięciem skomplikowanego procesu legislacyjnego, dla dobrej demokracji nie wystarczy. Z doniesień wiemy przecież, że z koronawirusem znakomicie radzi sobie Singapur, który jest krajem łagodnie autorytarnym. Wiele demokracji wypada na tle Singapuru słabiej. Wprowadzają środki zaradcze inaczej, nieco subtelniej, może wolniej. Warto pamiętać, że często wynika to nie z braku efektywności, ale z głębokiego szacunku do wolności jednostki. A także, że zwycięstwo nad groźbą zagłady ludzi nie może odbyć się kosztem zagłady demokracji.