W koronawirusowym pędzie łatwo zapomnieć o tym, jak niewiele czasu minęło, od kiedy epidemia pojawiła się w Polsce. Jeszcze na początku marca kraj funkcjonował zwyczajnie. Szkoły, uniwersytety oraz instytucje kultury były otwarte i nic nie zapowiadało, że sytuacja tak drastycznie zmieni się z dnia na dzień. Dzisiaj ulice polskich miast opustoszały i wielu Polaków, zaciskając z niepokojem palce na rolkach toaletowego papieru, wciąż dziwi się, że konsekwencje pandemii uderzyły w nas tak szybko.
I nie chodzi o gorączkę, kaszel i niewydolność dróg oddechowych – podstawowe objawy choroby. Koronawirus zawładnął naszą codziennością. Z dnia na dzień zburzył rutynę. Zamknięto nasze szkoły i zakłady pracy – a jeśli nie nasze, to naszych bliskich. Tak samo z paniką – nawet jeśli sami zachowaliśmy spokój, a być może wręcz pogardliwie wyśmiewaliśmy tych, którym go zabrakło, to strach wciąż był blisko nas, w internetowych postach znajomych albo telefonach od zmartwionej rodziny.
Pewnie wielu z nas liczy po cichu, że całe to zamieszanie zniknie tak szybko i niespodziewanie, jak się zaczęło. Że jeśli posiedzimy chwilę w domach i przeczekamy najgorsze, to z dnia na dzień rząd przywróci codzienność odpowiednim dekretem. Wydaje się to zresztą dość prawdopodobne – w końcu wszystko wróci do normalności, jak gdyby nigdy nic. Jeśli jednak mamy nadzieję, że wirus, wycofując się z Europy, zabierze ze sobą wszystkie swoje konsekwencje, jesteśmy naiwni.
Koronawirus zawładnął naszą codziennością. Z dnia na dzień zburzył rutynę. | Jakub Szewczenko
Długofalowe konsekwencje wirusa będą oczywiście bardzo różnorodnej natury. Najszybciej zapomnimy zapewne o zmarłych, tak jak nie pamiętamy o tysiącach ofiar wypadków drogowych. Ekonomiści głowią się już nad konsekwencjami gospodarczymi, a prognozy stają się coraz bardziej pesymistyczne (kto jeszcze pamięta, jak nawet niektórzy eksperci opisywali wirusa jako niewielkie zagrożenie, które co najwyżej podetnie nieco skrzydła gospodarce Chin?). Inni analizują potencjalne skutki polityczne: wirus zwiększy czy zmniejszy szanse Andrzeja Dudy na reelekcję? Obali rządy PiS-u? Zmieni układ sił w światowej polityce? Co się stanie, jak zachoruje Donald Trump?
Specyficzne pobudzenie widać w środowisku lewicowym. Jego reprezentanci, nie bez odrobiny satysfakcji, spekulują, jak pandemia podważyć może dominację kapitalistycznego, globalnego ładu. W końcu koronawirus dobitnie pokazuje, jak w wielu krajach zaniedbane zostały instytucje publiczne, niezbędne w takim kryzysie (trudno sobie wyobrazić, jak w pełni sprywatyzowana służba zdrowia walczy z pandemią). A niewidzialna ręka rynku nagle staje się rażąco widoczna, gdy zwraca się w kierunku budżetu państwa po wsparcie na rzecz ratowania przedsiębiorców przed skutkami wirusa.
Oczywiście to wszystko futurystyczne spekulacje, które zweryfikują się na naszych oczach w praktyce. Zgon ważnego polityka czy upadek kapitalizmu trudno będzie przegapić. Istnieje jednak bardzo poważna zmiana, której apostołem może być koronawirus, a która – raczej subtelna – może umknąć w tłumie bardziej medialnych zdarzeń. Wsiąka ona w tkankę społeczną z każdym dniem epidemii – to zmiana w mentalności mieszkańców Zachodu.
Pod koniec zeszłego wieku niemiecki socjolog Ulrich Beck podjął próbę przeformułowania tego, jak postrzegamy strukturę globalnego społeczeństwa. Stwierdził, że wraz ze wzrostem poziomu życia, przestała ją definiować dystrybucja bogactwa. Jej miejsce zastąpiła dystrybucja ryzyka, związanego z zagrożeniami dotykającymi zglobalizowane, nowoczesne społeczeństwo. „Społeczeństwo ryzyka, to społeczeństwo katastrof” – pisał Beck.
Trzeba przyznać, że jak na „społeczeństwo katastrof”, żyje nam się w nim całkiem spokojnie. I właśnie ten spokój, który towarzyszy naszemu życiu, jest przejmujący. Łatwo oczywiście dostrzec jego źródła w tym, że w ramach dystrybucji ryzyka, jego większość eksportujemy poza Europę i Stany Zjednoczone. Współczesne ryzyko umyka jednak granicom – żaden mur nie zatrzyma katastrofy klimatycznej (co najwyżej klimatycznych uchodźców). Wobec największych wyzwań teraźniejszości, nie powinniśmy więc czuć się bezpiecznie. A jednak, straciliśmy wrażliwość na katastrofy. Nie dość, że ich obrazami nieustannie nasyca nas kultura, to oswaja je nam ich rzeczywista podaż w mediach. Dopiero co Australia stała w płomieniach, a internet zapowiadał trzecią wojnę światową po zabójstwie Kasema Sulejmaniego. Teraz grozi nam koronawirus. Ale jest on tylko jednym z ogniw w łańcuchu nieszczęść – wielka susza już szykuje się, by zająć jego miejsce. Apokalipsa goni apokalipsę. Przywykliśmy już do tego. Nasze reakcje często ograniczają się już tylko do tworzenia i oglądania memów na ich temat.
A jednak koronawirus ma w sobie coś, czego globalnemu ociepleniu (jeszcze) brakuje, choć jest ono nieporównywalnie groźniejsze. Przebija się przez grubą warstwę zachodniej codzienności. Upał możemy znieść, dopóki do kupienia jest klimatyzator. Latem jeszcze nikt nie zakręca w Polsce kurka z wodą, gdy uderza susza (choć mieszkańcy Skierniewic mają inne doświadczenia). Prawdziwy strach przed katastrofą, jest nam nieznany. Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego często po śmierci osób starszych rodzina znajduje w ich szafie zapasy cukru czy papieru toaletowego na wypadek wojny. Wydaje się nam to absurdalne, to lęki z innego świata, innego czasu. Europa Wschodnia pamięta jeszcze niedostatki PRL-u, ale i one są już w większości wyparte ze zbiorowej świadomości.
Aż tu nagle nasza rutyna ugięła się w kilka chwil, pod naporem koronawirusa. I teraz sami napełniamy szafy papierem toaletowym, a kredensy makaronem i paczkami ryżu.
Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze życie to wrażliwa konstrukcja, która nie tylko może, ale ma spore szanse runąć. Ta błaha prawda może zmienić nasze społeczeństwo silniej niż nawet najbardziej spektakularne konsekwencje pandemii. | Jakub Szewczenko
Właśnie to doświadczenie może okazać się najbardziej długotrwałą konsekwencją pandemii. Może przypomnieć nam, że bezpieczna, stabilna codzienność jest stosunkowo nowym wynalazkiem. I śmiesznie łatwo można ją zburzyć, nawet w Europie. Jeśli koronawirus zwróci nam wrażliwość na katastrofy, może okazać się jeszcze ważniejszy, niż wydaje się nam nawet teraz, w środku epidemii. Cały układ światowych sił politycznych może zmienić się w wyniku zmiany w mentalności wyborców. Jeśli po doświadczeniu pandemii ludzie naprawdę przestraszą się wyzwań współczesności, ich ignorowanie stanie się dłużej niemożliwe. A przecież dziś opiera się na tym nie tylko strategia partii politycznych, które rządzą w wielu miejscach na świecie, ale także wielkiego biznesu. Koronawirus może okazać się szczepionką, która przygotuje społeczeństwo do podejmowania realnych działań w walce z nadciągającymi katastrofami – właśnie poprzez zmiany w naszej mentalności, która opiera się nie na rzetelnej, racjonalnej wiedzy, ale doświadczeniu stabilnej i bezpiecznej rutyny.
Może to być oczywiście myślenie życzeniowe. Ale nie powinniśmy lekceważyć doświadczenia, jakim jest drastyczne przerwanie naszej codziennej rutyny. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze życie to wrażliwa konstrukcja, która nie tylko może, ale ma spore szanse runąć. Ta błaha prawda może zmienić nasze społeczeństwo silniej niż nawet najbardziej spektakularne konsekwencje pandemii.
No chyba że, kiedy tylko oddalą się dzisiejsze nieszczęścia, uruchomimy inny psychologiczny mechanizm obronny – wyparcie.